Artykuły

Feministyczna "Gałązka"

"Gałązka rozmarynu" Zygmunta Nowakowskiego w reż. Rafała Matusza w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Jagoda Hernik Spalińska, członkini Komisji Artystycznej V Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej "Klasyka Żywa".

"Gałązka rozmarynu" powstała w 1938 roku - czyli po ponad 20 latach od momentu historycznego, jaki opisuje, czyli wyjścia Pierwszej Kadrowej w roku 1914. Została napisana jednak jako element walki państwowotwórczej w momencie, gdy duch w narodzie zapominał, jakie wspólne wartości doprowadziły do odrodzenia państwowości. Dziś realizacja "Gałązki" mogłaby odegrać podobną rolę - ale zrealizowana tak, jak to robią na przykład Amerykanie, wystawiając musicale oparte na historii życia bohaterów narodowych, albo na opisie ważnych historycznych wydarzeń. Takim spektaklem jest "Hamilton"- musical o jednym z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych Ameryki Południowej, którego wizerunek znają wszyscy z banknotu dziesięciodolarowego, ale jego zasług - niebagatelnych - dla Ameryki nie kojarzy się tak automatycznie. Musical oparty na jego obfitującym w dramatyczne wydarzenia życiu to wielki przebój uwielbiany w każdej grupie wiekowej. Po ogromnym sukcesie musicalu zrezygnowano nawet z zamiaru wycofania wizerunku Hamiltona z dziesięciodolarówki.

Rafał Matusz - reżyser "Gałązki rozmarynu" w Teatrze im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku uległ jakby potrzebie szukania w starych dziełach "czegoś aktualnego", czytaniu ich poprzez współczesne dyskursy, i postawił w spektaklu na inny temat. Tym tematem uczynił udział kobiet w konflikcie zbrojnym i w ogóle uwypuklenie aspektu pacyfistycznego w sztuce Nowakowskiego. Dlatego w spektaklu aspekt "legionowy" jest ograniczony, pieśni legionowe praktycznie nieobecne, a w ich miejsce pojawiły się dopisane songi o wymowie pacyfistycznej - choć nienachalnej, raczej traktujące ludzi i ich udział w wojnach jako doświadczenie egzystencjalne. Dlatego jedną z najmocniejszych scen przedstawienia jest moment, gdy Sława - atrakcyjna legionistka, przeżywa rodzaj załamania nerwowego w związku ze źle ulokowanymi - jak jej się wydawało - uczuciami. Sława kilkakrotnie wpada do zbiornika z wodą, co jest podwójnie wyeksponowane w skośnie ustawionej, ogromnej tafli lustra zawieszonej z tyłu sceny. W ogóle scenografia jest jedną z najmocniejszych stron przedstawienia. Dwupoziomowa, nieoczywista, i tylko w części realistyczna przestrzeń, wpisuje się swoim dramatyzmem w główny temat spektaklu, jakim jest człowiek w konflikcie zbrojnym.

W tym sensie przedstawienie jest spójne myślowo, aktorzy wiedzą, co grają. Gorzej jednak z widzami.

Ponieważ dla reżysera sama historia przedstawiona w sztuce Nowakowskiego przestaje być istotna, więc ciąg fabularny jest tak pocięty, że widzowie nie mają żadnej szansy, by zrozumieć o co chodzi na przykład w relacji Sławy i Juhasa - przez to scena, gdy Sława się zanurza kilkakrotnie w wodzie, jest całkowicie nieczytelna, bo widz nie wie, że Sława przeżywa jakiś dramat. Podobnie adaptacja jest odpowiedzialna za to, że scena Wigilii w okopach, zamiast wywołać łzy zostawia widza całkowicie zimnym.

Drugi problem to strona muzyczna. Jak wiadomo, tekst powstał głównie po to, by widzowie posłuchali pieśni legionowych. Jak było wspomniane, w przedstawieniu Rafała Matusza nawet te najpopularniejsze, nawet tytułowa "O mój rozmarynie" - praktycznie nie istnieją. Czy nowe songi, które mają mieć wymowę pacyfistyczną i mają uwypuklić dopisany wątek grupy kobiet, biorących udział w życiu opisanej w sztuce kompanii, są atutem przedstawienia? Niestety nie sądzę, ponieważ wartość dodana, czyli wątek feministyczno-pacyfistyczny, jest mniejsza niż zamierzono. Obecność kobiet na wojnie, w charakterze kucharek czy sanitariuszek, jest dla widzów w miarę oczywista i nikt, kto nie czytał tekstu sztuki, o tym wątku nie myśli osobno - tak jak był pomyślany - czyli jako o aspekcie feministycznym i pacyfistycznym wojny. Czyli straciliśmy pieśni legionowe, a nic za to nie uzyskaliśmy.

Moja osobista pretensja jest o postać Ciotki ze Stanisławowa - ta kultowa postać, która stała się przysłowiowa - w przedstawieniu Matusza ma dopisane jakieś inne znaczenie. Jak rozumiem, udaje ona tylko ciotkę, a szuka niewiernego kochanka? Jednak bez dobrej znajomości sztuki ten zabieg jest nie do uchwycenia, wygląda po prostu na błąd obsadowy.

Rafał Matusz ma doświadczenie w reżyserii widowisk muzycznych, na przykład opery. Dziwi więc trochę, że nie zrobił z "Gałązki" po prostu musicalu. Byłoby to zapewne porywające przedstawienie niczym "Dziś do Ciebie przyjść nie mogę" w okresie PRL, "Gałązka rozmarynu" przed wojną, czy po prostu ten "Hamilton" w Nowym Jorku. Reżyser dysponował aktorami, którzy unieśliby musical zarówno ruchowo jak i wokalnie - chociaż gdy widownia słyszy znajome tony, a zwłaszcza takie hity jak "My, pierwsza brygada" czy "Gałązka rozmarynu", to lepiej czy gorzej wyszkolone głosy w ogóle nie odgrywają roli. Mógł to być więc wielki hit, bo, jak wiadomo, ludzie najbardziej lubią piosenki, które znają, a w przypadku widowisk muzycznych miałkość materiału literackiego nie odgrywa większej roli, a nawet wspomaga ich dobry odbiór.

Generalnie jednak aktorzy robią bardzo dobre wrażenie i pokazują swoje możliwości, a widownia się w sumie nieźle bawiła, choć nie jestem pewna, czy taka była intencja reżysera, który chyba zamierzył spektakl tzw. zaangażowany.

*

Zygmunt Nowakowski GAŁĄZKA ROZMARYNU, reżyseria: Rafał Matusz, Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku, premiera: 1 listopada 2018

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji