Artykuły

Jestem Ihor

"Tuxo/Cicho" wg Magdaleny Drab w reż. Katarzyny Dudzic-Grabińskiej we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Hubert Michalak w portalu Teatrologia.info.

Ukraińska mniejszość w Polsce jest coraz lepiej rozpoznana i coraz intensywniej obecna. Na ulicach pojawiają się dwujęzyczne reklamy, sieci telefoniczne mają specjalne oferty połączeń zagranicznych, na Dolnym Śląsku nie jest niczym niezwykłym usłyszeć zmiękczony na wschodni sposób język polski. Nic więc dziwnego, że imigracja ukraińska zainteresowała twórców teatralnych.

"Tuxo/Cicho", wspólna produkcja Teatru Układ Formalny i Wrocławskiego Teatru Współczesnego poświęcona jest takiemu aspektowi emigracji, który w publicznej debacie jest słabo obecny. Z perspektywy dorosłego najłatwiej dostrzec wyższe pensje wypłacane w obcej walucie, nowy język i kulturę, rozłąkę rodzin. Niedoreprezentowani w dyskursie publicznym nastolatkowie mogą jednak wzbogacić tę perspektywę o jeszcze jeden aspekt: nieprzewidywalne konflikty z otoczeniem, jakie skupią się wokół dorastającego człowieka lądującego w nowej szkole i w nowej klasie.

Oto na początku roku szkolnego do klasy dołącza chłopak, który po polsku potrafi powiedzieć tylko: "Jestem Ihor. Przyjechałem z Charkowa. Z Ukrainy" (w tej roli Maciej Tomaszewski). Chcąc zrobić dobre wrażenie starannie przygotowuje się do swojego pierwszego dnia w nowej szkole: przyczesuje włosy żelem, wkłada nowe dżinsy i zabiera torbę cukierków. Reakcje nowych koleżanek i kolegów są różne: od powierzchownego entuzjazmu przez niechętną obojętność po nakrytą płaszczykiem turbopatriotycznych frazesów wrogość.

Scenariusz wydarzeń jest łatwy do przewidzenia. "Nowy" w klasie, w dodatku obcokrajowiec, w dodatku z Ukrainy, to kłopoty. Rzeczywiście, szybko pojawiają się różnego rodzaju napięcia. Polem minowym okazuje się język: klasa zgodnie zaczyna nazywać Ihora Igorem; zmiana ta, choć drobna, nie jest przecież niczym innym jak symbolicznie wykonaną, przemocową zmianą tożsamości. Magma językowa, w której obraca się główny bohater, to dla niego w dużej części niezrozumiały strumień szeleszczących dźwięków - i choć Ihor nie każde pytanie kierowane do niego rozumie, na każde odpowiada uniwersalnym "Chętnie", byle nie stracić zainteresowania okazanego przez koleżanki i kolegów. Problemem mogą stać się nawet drobiazgi estetyczne i postrzeganie kanonów urody (przygładzone żelem włosy Ihora zdaniem Oli, klasowej outsiderki - Paulina Mikuśkiewicz - wyglądają jakby krowa je przejechała językiem).

W miarę rozwoju sytuacji okazuje się, że stereotypowe podejście Polaków do Ukraińca oparte jest na wątłych podstawach. "Banderowcy" czy "Wołyń", hasła, którymi rzuca w stronę Ihora Śrut, klasowy narodowiec przypominający nieco cherubinka z filmu "Kabaret" (Adam Michał Pietrzak), to puste liczmany, za którymi nie stoi wiedza historyczna. Egzotyka, której spodziewa się po "nowym" klasowa szczebiotka Mania (Olga Żmuda), okazuje się jej projekcją, absurdalną i wziętą z powietrza, gdyż Ihor jest równie przeciętny jak ona. Klisza przez jaką obserwowany jest Ihor najciekawiej ustawiona została w postaci Marcina - ksywka "Pizda" (Jerzy Górski). Dotąd zajmował on, jak można się domyślać, najniższe miejsce w klasowej hierarchii. Gdy układ się zmienia i Pizda przemieszcza się wewnątrz grupy w górę, nie zapomina o tym gdzie był i otwarcie deklaruje, że nie przeszkadza mu rola "adwokata banderowcy". Rola Górskiego, zbudowana z niuansów, przyruchów i natręctw (jak nieustanne obciąganie rękawów), nieoczywista i nieefektowna, najsilniej zapada w pamięć.

Dzięki prostemu ale znaczącemu zabiegowi przedstawienie pozwala złapać dystans do opowieści: narracja to rodzaj rozbudowanego monologu wewnętrznego Ihora, a grający go Maciej Tomaszewski jest znacznie starszy od reszty obsady. Widownia przyjmuje więc automatycznie perspektywę Ihora, w oczywisty sposób subiektywną. Zabieg ten pozwala usprawiedliwić odrealniony wygląd sceny: siedziska z różnych porządków, płócienną tkaninę zamykającą scenę czy sztuczny bluszcz zwisający z sufitu (scenografia Agnieszka Aleksiejczuk). Tłumaczy również łączenie ról, bo wspomnienia mogą zacierać się w pamięci (np. Wacek, najbardziej wysportowany chłopak w klasie w jednej ze scen zamienia się w nauczyciela wuefu - w tych rolach Maciej Rabski). Szybko można zorientować się, że nie chodzi tu o opowieść w klasycznym rozumieniu, ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Sztuka Magdaleny Drab oparta jest na nieustannym przyglądaniu się konfliktowi, demonstruje go na wiele sposobów i sprawdza jego znaczenia. Idąc za tekstem przedstawienie faluje w rytm życia klasy szkolnej (reżyseria: Katarzyna Dudzic-Grabińska).

Ostatecznie okazuje się, że stereotypy rozbroić można najbardziej chyba oczywistą sytuacją na świecie: rozmową. Z rozmowy z Ihorem klasa dowiaduje się, że nie wraca on na Ukrainę, bo nie ma dokąd, jego dom przestał istnieć. W dialogu okazuje się, jak wielkim pustosłowiem są agresywne tyrady Śruta. Dialog w końcu doprowadza do nieoczekiwanego i otwartego na interpretacje zakończenia.

Ksenofobia i nacjonalizm są faktycznymi problemami, z którymi zmaga się Polska. I choć za sprawą przekazów medialnych kojarzyć się mogą z ulicznymi atakami na nie-Polaków, nie jest to ich jedyne oblicze. Mogą się realizować w biernej agresji, lekceważeniu, złośliwościach, docinkach, celowych przejęzyczeniach. "Tuxo/Cicho" całkiem zasadnie eksponuje właśnie te drobne, mikroagresywne zachowania skupiając uwagę widzów na tym, co w szkołach rzeczywiście może zajść. Zgrabnie połączone kolejne sceny budują komunikatywną całość, nieco zbyt oczywistą, ale za to wymowną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji