Artykuły

Próba generalna przed pogrzebem

Określenie to najlepiej oddaje stan ducha osoby obchodzącej jubileusz - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.

Jego wigilię spędziłem przed telewizorem, oglądając najnowszy film Filipa Bajona Kamerdyner. Jest to obraz wybitny, opowiadający o kaszubsko-polsko-niemieckich relacjach z pierwszej połowy ubiegłego stulecia. Ma świetny scenariusz, fascynujący temat wyreżyserowany przez Bajona pod każdym względem mistrzowsko (że też nikt dotąd nie zaproponował mu reżyserii operowej!), doskonałą obsadę aktorską grającą w niełatwym języku kaszubskim, na czele z Januszem Gajosem kreującym rolę "kaszubskiego króla" Bazylego Miotke. Również tym razem pokazał jeszcze jedno nowe aktorskie oblicze. To wielka postać polskiej sceny i filmu.

Wśród benefisowych prezentów znalazłem Rozmowy z Elżbietą i Krzysztofem spisane przez Barbarę Gruszkę-Zych, opatrzone tytułem "Życie rodzinne Zanussich". W sezonach mojego funkcjonowania w Warszawie często miałem okazję widywania się z tym fascynującym małżeństwem. Wspominam wizyty w ich posiadłości w Laskach, gdzie gościli i żywili tabuny młodych artystów ukraińskich. Często gościłem obojga na spektaklach Teatru Wielkiego. Pamiętam również odwiedziny w ich willi na Żoliborzu, gdzie omawialiśmy realizację "Króla Rogera", której reżyserię pan Krzysztof przygotowywał dla Teatro Massimo w Palermo. Wreszcie spotkanie na Festiwalu Filmowym w Wenecji, podczas którego z podziwem obserwowałem autorytet Zanussiego, jakim otaczały go międzynarodowe gremia filmowe.

A teraz po latach ta niezwykła książka, w której państwo Zanussi odkryli przed nami głęboką istotę ich wspaniałego związku.

Od pięćdziesięciu lat nie tylko kieruję różnymi instytucjami i przedsięwzięciami artystycznymi, ale przemieszkiwałem najpierw wakacyjnie, a od ćwierćwiecza już bardziej stacjonarnie w Kotlinie Kłodzkiej, na ziemi lądeckiej, a konkretnie w malowniczym Konradowie pod Śnieżnikiem. Lądecki burmistrz Roman Kaczmarczyk zaskoczył mnie - jako honorowego obywatela tego Kurortu - niespodziewanym wieczorem jubileuszowym, na który do luksusowej rezydencji Proharmonia zaprosił towarzyską śmietankę Kotliny, a przede wszystkim Cezarego Łasiczkę próbującego publicznie wydusić ze mnie sekrety długoletniego dyrektorowania. Najbardziej jednak zaszczycili mnie Justyna Rekść-Raubo (viola da gamba) i Adam Nowakowski (teorba), którzy z tej okazji zagrali muzykę dawną i nowszą tak doskonale, że nad Kotliną Kłodzką słychać było szelest skrzydeł aniołów odlatujących ze wstydem, że tak grać nie potrafią. Udawały się w stronę niedalekiego Wałbrzycha, w którego okolicach mieszka Olga Tokarczuk, aby ją natchnąć do dalszej twórczości, co wcale nie jest łatwe, gdy się jest świeżo upieczoną noblistką.

Następnego dnia opowiadałem w Konradowie o św. Wojciechu, a na organach grał młody wirtuoz Roman Hyla. W niedzielę 24 listopada o godz. 11 tenor Grzegorz Biernacki w towarzystwie Michała Fiuka dadzą w Konradowie recital, a po jego zakończeniu będę mówił o św. Stanisławie Męczenniku w obecności księdza kanonika Jarosława Wolskiego, proboszcza bazyliki pod tym właśnie wezwaniem w Czeladzi, gdzie się urodziłem, byłem ochrzczony, wymyśliłem i zorganizowałem kilkanaście wspaniałych edycji Festiwalu Ave Maria, po czym przegnali mnie z tego miasta kolejni burmistrzowie, za co pójdą do piekła, a ja cierpliwie będę czekał na beatyfikację, sprzeciwiając się kremacji, bo skąd potem wziąć relikwie!

W ramach benefisowej pielgrzymki trafiłem do sosnowieckiego Klubu im. Jana Kiepury, którym od lat z sukcesami kieruje jednocześnie artysta i manager Michał Góral. On zgadza się ze mną, że aby na zewnątrz dla dobra Sosnowca należycie wykorzystać postać naszego wielkiego tenora, należy powołać w Zagłębiu Instytut Kiepurowski. Jak dotąd wątpi w to prezydent Sosnowca, ale będziemy go wspólnie przekonywać.

Mimo próby generalnej - jak zapewne wnioskują drodzy czytelnicy - jeszcze długo nie zamierzam rozstawać się z tym światem. Chciałbym doczekać otrzeźwienia decydentów i publiczności z dopuszczania do głosu niekompetentnych, niedouczonych, cynicznych i tupeciarskich reżyserów znęcających się nad operowymi arcydziełami pod hasłem "nowego spojrzenia", co męczy również udręczonych artystów. Chciałbym, aby kierowane ongiś przeze mnie teatry operowe otrzymały w przyszłości liderów, kreatorów, organizatorów i wizjonerskich twórców artystycznych koncepcji, a nie wyłaniane w drodze bezrozumnych konkursów osoby bezrobotne, artystów niespełnionych, działaczy z bożej łaski, którzy swój brak kompetencji i rozumienia istoty sztuki operowej zastępują frazeologią, gadulstwem, pustosłowiem i uprawianiem ścierny.

Wysuwając takie i inne postulaty oraz walcząc o ich realizację, przyjdzie mi, mimo próby generalnej, żyć jeszcze długo, a - jeśli niebiosa pozwolą - nawet jeszcze dłużej!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji