Artykuły

Ludzie, którzy powiedzieli prawdę

"Paraliż - sprawa Igora Stachowiaka" wg scenariusza i w reż. Krzysztofa Kopki i Jakuba Tabisza w Instytucie im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu. Pisze Hubert Michalak w portalu Teatrologia.info.

Sprawa śmierci Igora Stachowiaka zelektryzowała kraj. Nagromadzenie sytuacji nie mieściło się w głowach: młody mężczyzna ginie na policyjnym komisariacie, nie ma świadków tej śmierci, a jednocześnie na jaw wychodzi mataczenie organów państwowych. To wywołało natychmiastową reakcję społeczną: przez Polskę przeszło tornado gniewu, frustracji i wołania o sprawiedliwość, a nadwątlone zaufanie do służb policyjnych kolejny raz się zachwiało.

Wzięcie na warsztat teatralny sprawy tak świeżej i nagłośnionej medialnie wymaga zarówno czułej, wrażliwej uwagi, jak i odwagi cywilnej. Twórcy szczęśliwie połączyli jedno i drugie. W efekcie powstało przedstawienie szczere, bolesne, proste i niezwykle wymowne. Ze sceny padają autentyczne słowa rodziców Stachowiaka, dzielimy ich wątpliwości i pytania. Nie ma tam natomiast zamykającej puenty, ciskania oskarżeń i gniewu.

Tekst jest efektem długofalowego przedsięwzięcia "Teatr dokumentalny" realizowanego przez wrocławski Instytut Grotowskiego (prowadzenie: Krzysztof Kopka i grupa robocza Otwartego Uniwersytetu Poszukiwań). Na utwór dramatyczny złożyły się wielogodzinne rozmowy z osobami znającymi Igora Stachowiaka oraz - przede wszystkim - z jego rodzicami (research: Jakub Tabisz, Krzysztof Kopka, Piotr Adamczyk, Agnieszka Goniowska, Aleksander Maciejczyk, Martyna Matoliniec). Ze sceny jesteśmy przygważdżani faktami, opisami sytuacji i stwierdzeniami, które centymetr po centymetrze odsłaniają skomplikowaną machinę uruchomioną po to, by zatrzeć ślady prowadzące do sprawców śmierci Stachowiaka i rozmyć odpowiedzialność za zgon. Słucha się tego niechętnie (bo to fatalne, że państwowe służby działają w taki sposób), z przykrością (bo trudno uwierzyć, by ostoja funkcjonowania prawa sama miała do niego lekceważący stosunek) i z empatią na granicy bolesnego współodczuwania (bo słuchamy opowieści rodziców, subiektywnej historii cierpienia, nie uładzonej na potrzeby sceny).

Twórcy przedstawienia (reżyseria i scenariusz: Krzysztof Kopka, Jakub Tabisz) słusznie uznali, że wymowny tekst poradzi sobie bez znaczącej oprawy inscenizacyjnej. Na scenie ciasnej sali teatralnej Instytutu Grotowskiego znalazły się trzy krzesła, dwa niewielkie stoliki, kamera skierowana na środkowe krzesło i ekran projekcyjny umieszczony na tylnej ścianie. Przedstawieniu nie towarzyszy muzyka (pojawia się jedynie kilka nagrań narracji z offu), a nieskomplikowane światła sugerują prywatną atmosferę spotkania. Nawet wejście aktorów na scenę jest niepozorne: drzwi otwiera mężczyzna w kraciastej koszuli (Michał Szwed) wpuszczając zwyczajnie ubraną parę (Dorota Łukasiewicz-Kwietniewska, Grzegorz Wojdon). Cała trójka zasiada na krzesłach na wprost widzów i zaczyna opowieść.

Trwające siedemdziesiąt minutowe przedstawienie to niemal bez wyjątku wielki monolog Grzegorza Wojdona w roli Macieja Stachowiaka, ojca Igora. Z rzadka przerywa mu przepytujący dziennikarz (?), drobne kwestie dopowiada Anna Stachowiak. Zamknięta postawa ciała milczącej kobiety pozwala się domyślać, że to na ojca spadł ciężar "prowadzenia" sprawy: kontaktów z mediami, zabierania głosu, komentowania. Tak też ustawiono tę postać w spektaklu. Jego narracja jest faktograficzna, chronologiczna i pozornie beznamiętna. Nie ma wątpliwości, że oschłość mężczyzny to poza, która musiała się pojawić, by nie owładnęły nim szalejące emocje.

Twarz Wojdona jest wciąż rejestrowana przez kamerę i projektowana na tylny ekran. Trudno zrozumieć cel tego nieco rozpraszającego zabiegu. Nawet bez nieustającej obecności cyfrowego medium wiemy, że w opowieści chodzi także o akt patrzenia, przyglądania się i skrupulatnej obserwacji.

Trudno myśleć o przedstawieniu w kategoriach estetycznych. Rozdrapuje ono wciąż świeże rany: proces czterech oprawców Stachowiaka dopiero co się zakończył (ogłoszenie wyroku zresztą zbiegło się w czasie z premierą), a Stachowiakowie wciąż borykają się z żałobą. Konwencja sprawozdawczości, brak metafory teatralnej i ciągła konfrontacja z nagimi faktami również nie skłaniają do krytycznej refleksji, mnożą za to niepokój i falowanie emocjonalne. Nawet jednak w tak wymyślonym świecie scenicznym nie sposób nie docenić siły doskonale panującego nad rolą i emocjami Wojdona oraz skupionej, celowo umieszczonej na drugim planie Łukasiewicz-Kwietniewskiej. Znakiem zapytania zaś opatrzyć można rolę Szweda: czy schematyczna, monotonna gestykulacja i dziwna maniera mówienia, ni to kolokwialna, ni sceniczna, są aktorską propozycją czy znakiem teatralnej bezradności?

W finale głos z offu informuje, że przedstawienie jest ciągłą pracą w toku oraz że będzie się zmieniało wraz z rozwojem sprawy. Przyłapuje ono zatem sytuację w czasie, bada jej chwilową kondycję wprowadzając ją do teatru. Jako takie zapewne nigdy nie stanie się strukturą zamkniętą, choć modyfikacje nie będą wielkie - podstawowy przebieg wydarzeń przecież nie ulegnie zmianie.

"Paraliż..." nie jest łatwym do oglądania przedstawieniem: zostawia chaos w głowie, nadwątla zaufanie do struktur państwowych, krytykuje, wskazuje palcem, demistyfikuje. Medium teatralne nie jest przestrzenią pierwszego wyboru do roztrząsania palących, żywych społecznie i świeżych spraw kryminalnych. Bardziej naturalnym wyborem wydaje się np. reportaż. Jednak rozbrzmiewający ze sceny żywy głos ludzki w obronie sprawiedliwości, krzyk za godnością i szacunkiem, do tego podany w tak surowym anturażu, to niespotykana jakość w polskiej debacie publicznej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji