Artykuły

Bartosz Szydłowski: Zadaję dużo pytań, bo sam szukam na nie odpowiedzi

- Czy ja się mam obrazić na rzeczywistość? Mógłbym wszystko rzucić i wykrzyczeć: "Ja wam tyle daję, a tu nic, tylko roszczenia, mam to gdzieś!". Nic to jednak nie da - mówi Bartosz Szydłowski, reżyser, twórca Teatru Łaźnia Nowa i kurator programu artystycznego Teatru im. Słowackiego w Krakowie.

Podobno żona wyrzuciła cię z domu. - Wyrzuciła. Na czas prób. Pracuję teraz nad "Hamletem" w Teatrze Słowackiego w Krakowie i jestem nieznośny. Palę 40 papierosów dziennie. Nie potrafię tego wytłumaczyć inaczej niż jako rodzaj kompulsywnego zachowania. Gdy nie jestem "w próbach", natychmiast rzucam. Ale w trakcie pracy nad spektaklem nie da się ze mną wytrzymać. Nie mam natury domatora ani kogoś, kto medytuje. Spełniam się, gdy działa na mnie presja idei. Jednak ten ogień, który pozwala mi wejść na inną orbitę, parzy innych. Gdy w tym pędzie się zatrzymuję, dociera do mnie, że to, co mnie nakręca, dla innych jest działaniem opresyjnym.

Gdy mężczyźni idą na wojnę, choćby ideową, kobieta z dziećmi zostaje w domu i ma wspierać? Buntuję się!

- Powiedziałbym raczej, że w naszym przypadku jest odwrotnie. Moja żona oprócz tego, że idzie na wojnę, to jeszcze odpowiada za całą życiową logistykę. Od ponad 20 lat pracujemy razem. Moja siła jest pochodną siły Małgorzaty. Przecież to ona wymyśliła, jak krakowska Łaźnia Nowa, która powstała w miejscu dawnych nowohuckich szkolnych hal warsztatowych, ma wyglądać. To ona w tych zniszczonych budynkach zobaczyła teatr i powiedziała: "Zróbmy to".

Mógłbym tak dalej: że zrobiła ponad 70 scenografii w teatrach całej Polski - ale to nie zmienia stereotypowego spojrzenia na rolę kobiety. Dla wielu Małgorzata wciąż jest moją żoną - żoną dyrektora. Tak się próbuje zdewaluować to, co robi. Ciągle słyszę ten męski rechot, pozór siły, który często maskuje niekompetencję i tchórzostwo.

Ale w tym duecie to najczęściej ty jesteś twarzą waszych pomysłów.

- Tak to jest postrzegane. I najwyższy czas to zmienić. Decyzje podejmujemy wspólnie, ale to umiejętności Małgośki gwarantują, że to, co wymyślamy, przybiera realny kształt. I wyszło na to, że ja latam wysoko, a Gośka jest od codzienności.

Tak nie jest?

- Nie!

Sprawdźmy: kto trzyma domowy budżet?

- Budżetów nie trzymamy się w ogóle, bo jesteśmy typową klasą średnią, która do emerytury musi spłacać kredyty i pracować do dziewięćdziesiątki, żeby dzieci pokończyły szkoły.

Hydraulik?

- Gośka. Potrafi ustawić całą ekipę budowlaną. Jeśli już biorę się do reperowania, to i tak Małgorzata musi mnie poprawiać. Ona daje napęd, który rozbija zbyt przewidywalne rozwiązania.

Za każdym frontmanem stoi kobieta?

- U nas obok frontmana stoi frontwoman. Tak jest, odkąd założyliśmy w Krakowie Łaźnię Nową. Najpierw na Kazimierzu, a potem w Nowej Hucie. Nie chcieliśmy teatru po to, żeby co jakiś czas zrobić spektakl. Gdybyśmy mieli takie podejście, nic by z tego nie wyszło. Jeśli masz tylko taki rodzaj perspektywy, to wizja kończy się na scenie. Nam chodziło o coś innego: teatr ma zmieniać świat.

Nowa Huta, do której przenieśliście się w pierwszych latach XXI wieku i od podstaw wybudowaliście teatr, to taki wałęsowski skok przez płot?

- Pewnie tak. Na pewno skok w nieznane. Zawsze miałem poczucie, że jesteśmy coś winni Nowej Hucie (ja się tutaj wychowywałem), że nie można tej odrzuconej dzielnicy zostawić samej sobie. To jest dług społeczny, który ciągle jeszcze spłacamy. Bo Huta wciąż jest postrzegana jako gorsza siostra Krakowa, trzymana w przedsionku do saloniku. Zanim zaczęliśmy z Łaźnią Nową 15 lat temu, zrobiliśmy w Hucie na alei Róż multimedialne widowisko "Aleja Nadziei - odrodzenie". To była taka zapowiedź idei, które nam towarzyszyły, portrety ludzi, którzy potrafią swoimi marzeniami, swoją pracą pokolorować świat. Wszystko pięknie 30 tys. widzów, władze Krakowa, ale po 20 minutach pojawiła się grupka kibiców wracająca z meczu Hutnika, jeden z nich sięgnął po siekierę i przeciął kabel zasilający. Ciemność. Ludzie od razu: "A nie mówiliśmy, że Huta to bandyci, po co tam szliście!". Ja ten gest odczytałem inaczej. Dla mnie to był krzyk jakiejś prawdy, być może rozpaczy i niezgody na tę celebrację. I dowód na to, że to idealne miejsce na teatr, który tutaj będzie na co dzień, a nie od święta.

Ten teatr ma rozmawiać z ludźmi, a nie narzucać im narrację.

Nieco to utopijne.

- Na tym polega kultura. Kiedy w nasz łaźniowy statut wpisaliśmy rewitalizację dzielnicy, ludzie pukali się w czoło. To, co nowatorskie, zawsze budzi sceptycyzm, bo to potencjalny kłopot. Liderowanie w kulturze polega na wyzwalaniu ukrytych potrzeb. To nie jest handel ekskluzywnym produktem, ale wyzwalanie dialogu z szarą strefą świadomości społecznej. Polacy bardzo potrzebują narracji symbolicznych, tam się realizuje fantazmat o nas samych. Opowiadajmy więc i twórzmy nowe sensy. Jeśli sami nie zaczniemy tworzyć klubów wolności i solidarności, to pozostaną kluby podziału i resentymentu. Byłem na ostatnich Igrzyskach Wolności w Łodzi. Dostałem brawa, gdy zacząłem mówić, że nie ma co czekać na jeźdźca na białym koniu. Tak naprawdę to my sami jesteśmy tymi białymi jeźdźcami. Nikt za nas nie zrobi tej roboty. Bo tak naprawdę ludzie nie czekają, aż w kogoś uwierzą, chcą, by ktoś uwierzył w nich.

W Nową Hutę uwierzyłeś?

- Uwierzyłem i wierzę, ale los lidera jest taki, że po chwili triumfu musi przyjść czas zwątpienia. Ta praca nie ma końca, to ciągła walka z materią i sobą samym. Nie jest tak, że nagle świat stanie się idealny, dzielnica się zmieni, a kultura będzie codziennością. To idzie małymi kroczkami. Przez dekady. Od kilku lat w wakacje prowadzimy nad Zalewem Nowohuckim Bulwar[t] Sztuki. Organizujemy warsztaty, koncerty, spotkania, plenerowe spektakle. Wszystko za darmo. Rozłożyliśmy leżaki, postawiliśmy scenę nad wodą, ludzie zaczęli przychodzić, aż miło. W tym roku coś się zmieniło.

Zaczęły się żądania. Pojawił się ton pretensji. Bo skoro orkiestra gra "za publiczne pieniądze", to niech zagra jeszcze raz. "To się przecież należy".

Przykład idzie z góry. Z polityki.

- Czy ja się mam obrazić na rzeczywistość? Mógłbym wszystko rzucić i wykrzyczeć: "Ja wam tyle daję, a tu nic, tylko roszczenia, mam to gdzieś!". Nic to jednak nie da. I zaprzepaści ten kapitał społeczny, który do tej pory udało się zgromadzić. Nie ma innej drogi jak pozytywistyczna praca, nawet jeśli wydaje się utopijna.

Jestem nastawiony bardziej pesymistycznie niż optymistycznie. I - jak każdy na początku drogi - miałem przekonanie, nadzieję, że swoją postawą jestem w stanie zmienić świat. Mówię to za siebie i za Małgosię: kiedy zaczynaliśmy w Nowej Hucie, mieliśmy poczucie, że możemy wszystko. Dziś już wiemy, że wszystko można zdegradować. I sprawić, by głos kultury nie był słyszalny, nie miał tak naprawdę znaczenia. Najlepiej, żeby utonął w niekłopotliwej przeciętności "rozpolitykowanych robaków". Tylko czy ta świadomość zwalnia nas z odpowiedzialności? Mamy przyjąć do wiadomości przekaz dnia z telewizyjnych pasków? A może przyszedł czas, że artysta w tym swoim marzeniu i wierze musi stać jak Szymon Słupnik, uparcie wskazywać możliwe światy, inną rzeczywistość? Zadaję dużo pytań, bo sam szukam na nie odpowiedzi.

Masz poczucie, że zmieniliście Nową Hutę?

- Jesteśmy tutaj po to, by inspirować. I po latach pracy Łaźnia stała się punktem odniesienia dla wielu ludzi. Gorzej z Krakowem. Tutaj tradycyjnie grzęda ważniejsza od kury. Kiedy zostawałem szefem artystycznym w Teatrze Słowackiego, tym krakowskim mieszczańskim salonie ze złoceniami i krzesłami obitymi pluszową purpurą, pan portier przywitał mnie słowami: "Gratuluję awansu, teraz będzie się pan rozwijał!". O mało nie padłem ze śmiechu. W Łaźni robiłem i robię najważniejsze rzeczy w życiu. W "Słowaku" nie złapałem Pana Boga za nogi. Razem z Krzysztofem Głuchowskim, dyrektorem tego teatru, przyszliśmy z dużym doświadczeniem zawodowym, aby zmienić to miejsce w rozenergetyzowany czakram.

Nowa Huta idzie w odstawkę?

- Nigdy. Zawsze z Małgosią czujemy się, jakbyśmy byli na początku nowej przygody. Za dwa lata obok Łaźni powstanie Dom Utopii - Międzynarodowe Centrum Empatii. Małgosia słusznie zwraca uwagę na to, że zaufanie społeczne buduje się przez spotkanie. W tym domu powstanie społeczny uniwersytet, wrócimy do warsztatów, na przykład ceramiki czy tapicerstwa, by ludzie mieli poczucie, że robią coś naprawdę, a nie tylko tworzą nieprawdziwą rzeczywistość w mediach społecznościowych. Będziemy pod ten nowy nowohucki adres zapraszać artystów na dłuższy czas, żeby mogli wejść w lokalne środowisko i coś wspólnie z ludźmi stąd zrobić.

Nowa Huta powoli pozbywa się charakteru robotniczej dzielnicy. Osiedlają się tu ludzie, którzy nie mieli z nią do tej pory nic wspólnego. To świetne pole do artystycznych działań integracyjnych.

Nie boisz się, że znowu ktoś wam kabel siekierą odetnie?

- Ryzyko zawodowe. Artysta musi je podjąć. Inaczej będziemy sami dla siebie, a to nie ma sensu.

W "Hamlecie", nad którym teraz pracujesz w Teatrze Słowackiego, też szukasz sensu?

- Bardzo nie chciałbym, żeby Hamlet w moim wydaniu był egoistycznym facetem, skupionym na sobie, pompującym kolejne monologi tubalnym głosem.

Nie chciałeś, by Hamleta zagrała kobieta?

- Początkowo miałem taki pomysł. Odszedłem jednak od niego, bo tak naprawdę Hamlet jest mieszaniną tego, co tradycyjnie męskie i żeńskie, jego monolog musi być dwupłciowy. Na tym według mnie polega jego inteligencja, o której pisał Wyspiański. Ponadto siła pierwiastka żeńskiego uosabia się w Ofelii, która gdyby była facetem, zagrałaby Hamleta. Bo to on jest słabą płcią.

Stereotypowo Ofelia jest ofiarą, która popełnia samobójstwo.

- Ja to widzę inaczej. Dzisiaj Ofelia musi się wyemancypować i razem z Hamletem stworzyć związek, który da im ochronę przed światem. Ci dwoje mają ten sam sposób kodowania, oboje są freakami, którzy zakładają maski przed szaleństwem porządku, w jakim przyszło im żyć. Nie jest to łatwe, bo żyją w świecie tyranii, a ta - żeby utrzymać władzę - co jakiś czas musi złożyć krwawą ofiarę. Tyran symuluje kolejne bitwy, by stworzyć ofiarę z kogoś, kto nie godzi się na reguły gry.

Brzmi współcześnie i złowieszczo.

- Bo zbliżamy się do końca świata. W każdym razie takiego świata, jaki znamy.

Nie jestem przeciwnikiem zmian, wręcz przeciwnie, ale nawet tacy apologeci zmian jak ja widzą niebezpieczeństwa tej naszej apokalipsy.

Czego się boisz?

- Chamstwa i dumy z braku wrażliwości. Braku szacunku, który deprecjonuje wszystkie idee. Oblepia nas obsesyjna nieufność, podejrzliwość. Miarą staje się coraz bardziej prymitywne uczucie władzy: jesteśmy na tyle, na ile ją posiadamy. To straszne zakleszczenie. Ideę "Ecce homo" pochłonęły ruchy robaczkowe. Ludzie sprowadzeni do takiego wymiaru szybko staną się mięsem armatnim.

***

Bartosz Szydłowski (ur. 1968) - reżyser, menedżer kultury. Wraz z Małgorzatą Szydłowską założył Teatr Łaźnia Nowa. Jest związany z Teatrem im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. 8 listopada na Dużej Scenie Teatru Słowackiego swoją premierę będzie miał "Hamlet. Szekspir/ Wyspiański"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji