Artykuły

Moje wspomnienia z premiery "Wesela"

W roku 1958 mija 57 lat od wystawienia premiery "Wesela" S. Wyspiańskiego w teatrze miejskim w Krakowie w dniu 16 marca 1901 roku. Miałem wtedy lat 14 i byłem na premierze.

W okresie 57 lat przeżyło się zbyt wiele, a więc nie wszystko się pamięta, ale są takie przeżycia i towarzyszące im wstrząsy, które zaskakując naszą wrażliwość w latach najmłodszych, pozostają w pamięci na zawsze - nie jako doraźny, przemijający wstrząs, ograniczony chwilą w obrazie i uczuciu, lecz jako pewna myśl przewodnia, zdolna przetrwać nawet większą przestrzeń czasu, dojrzeć i utrwalić się dzięki późniejszemu wnioskowaniu i kontemplacji.

"Wesele" było wizją niesamowitą jakiejś tragicznej współczesności, ale czy będący świadkiem tej wizji sztubak 14-letni miał jakiekolwiek przygotowanie do najskromniejszego chociażby zastanowienia się nad tym co widział i słyszał?

I tak i nie, trudno uzasadnić! - My sztubacy krakowscy wychowywaliśmy się na poezji romantycznej, kształciliśmy się w wyjątkowo niezwykle pomyślnych warunkach.

Kraków w tym czasie był żywy zarówno w przeszłości swej, jak i w naszej współczesności zaludnionej wielki;, zespołem ludzi o potężnych wartościach kulturalnych i narodowych w najszerszym tego słowa pojęciu.

Na to wszystko patrzył nasz sztubacki światek, zależny oczywiście tak w swym codziennym bytowaniu jak i rozwoju intelektualnym od warunków nie zawsze korzystnych i często - nawet nie wystarczających, ale o Polsce, jej laurach i cierpieniach - o jej ludziach dobrych lub złych - a nade wszystko o jej wartości-wiedziało sztubactwo krakowskie więcej niż chcieli lub mogli wiedzieć mężowie stanu i politycy Jałty lub Teheranu. Na kilka dni przed premierą mówiono mi, że jej treść - to tylko dla dorosłych, że będę jak na tureckim kazaniu. Tak się jednak składały okoliczności, że środowisko "Wesela'', nie wyłączając podkrakowskiej wsi, nie było dla mnie czymś zupełnie obcym. W okresie prób poprzedzających przedstawienie dowiedziałem się też, że będzie tam dużo mówione o Polsce, o Wawelu...

To wystarczyło, że wraz z kolegą i rówieśnikiem uznaliśmy się w naszym rozumowaniu za odpowiednio przygotowanych - aby usłyszeć i zobaczyć to co napisano - tylko dla dorosłych...

Dialogi pierwszego aktu przemijały jak coraz to inne obrazki. Zajęła mnie, a raczej zastanowiła dopiero scena pomiędzy Żydem, księdzem i Czepcem, który mówi: "Nie wiem, kto mych groszy złodziej, czy Żyd jucha, czy dobrodziej" ?

Rozmowę zakończoną takim pytaniem - usłyszałem po raz pierwszy, więc też nic dziwnego, że w mojej 14-letniej głowie powstał chaos, jakieś przykre uczucie, z którego otrząsnąłem się dopiero pod koniec aktu, gdy poeta, pan młody i panna młoda śmiejąc się - zapraszają na wesele Chochoła.

Gdy ten w drugim akcie wszedł na scenę - zrobiło mi się zimno, ale wnet uśmiałem się i byłem bardzo zadowolony gdy go dziewczyna miotłą z izby wygnała.

W scenie widma z Marysią rozpłakałem się, ale jeszcze nie zdążyłem opanować wrażenia, gdy wszedł Stańczyk i rozejrzawszy się po scenie przemówił: "Domek mały, chata skąpa, Polska, swoi, własne łzy, własne trwogi, zbrodnie, sny, własne brudy, podłość, kłam...

Słowa te biły we mnie ciężkie kamienie! Czy tylko Polską ? Dlaczego wszyscy słuchają i milczą?

Wymknęliśmy się z loży na korytarz rozdygotani przerażeni słowami takiego oskarżenia, które się nam zdało oszczerstwem. Nie pomnę już dlaczego i kiedy wróciliśmy na- swoje miejsca na widowni, trafiając na rozmowę dziada z upiorem Szelą.

Znając dobrze z opowiadań historię "rzezi galicyjskiej" w ziemiach bocheńskiej, rzeszowskiej i tarnowskiej, dziwiłem się, że nie wszedł na scenę Breinln, właściwy zbrodniarz i sprawca tych okrutnych dni?

Przypomniały się też słowa Ujejskiego w chorale "Z dymem pożarów", a myśląc o ty." przestałem zajmować się sceną.

Usłyszałem dopiero słowa Wernyhory: Wstaną kosy w słońca świcie... Przysięga. - Złoty róg.

- Na jego rycerski głos spotężni się Duch...

Oprzytomniałem! - Minęło zło upiorne! Gospodarz roześle wici, daje Jaśkowi złoty róg!

Chwała Bogu - pomyślałem! - Nareszcie się coś spełni, jakieś wezwanie do radosnej walki o wolność! Cofnąwszy się w głąb loży - bo cóż nas więcej obchodzić mogło, wymienialiśmy szybko sztubackie myśli. A więc. Jakby to w razie czego uciec z domu, zabrać ten stary pałasz, karabinek jednostrzałowy i czekać, aż wezwie złoty róg. Na takich rozmyślaniach szeptanych zeszedł nam czas aż do końca II aktu.

Akt III był właśnie tym potężnym wstrząsem, który przeżyłem w moich najmłodszych latach i pozostanie już w pamięci na zawsze ale tylko w samym zakończeniu dramatu, gdyż ze wszystkich scen poprzednich, których nie rozumiałem - pozostało wrażenie, że dzieje się coś, niezgodne z rzeczywistością; przeczucie niejasne, że stanie się coś złego. I słusznie, bo oto wpada do izby Jasiek! Widzi wszystkich jak pośniętych - zgubił złoty róg a tuż za nim nie wchodzi, ale włazi Chochoł, czarodziej. Nie wytrzymaliśmy! Nikt nie zauważył naszego wyjścia z loży! Zmowa była dziełem jednej chwili.

W samym gmachu szliśmy powoli jak przystało na spiskowców aż wreszcie pognaliśmy na złamanie karku do wyjścia od strony kościoła św. Krzyża. - Czy masz zapałki, zapytał zadyszany Staś.

- Mam.

Zaledwie weszliśmy pa schodkach i stanęli przed żelaznymi drzwiami wiodącymi za kulisy, gdy ktoś zatrzymał nas i bardzo uprzejmie ale stanowczo zmusił do wyjścia na ulicę.

Nie udało się a mieliśmy przecie najszczerszy zamiar wtargnąć niespodziewanie na scenę i podpalić znienawidzonego Chochoła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji