Artykuły

Dwa teatry

Do najwybitniejszych nowych spektakli warszawskich należy, dokonana przez Erwina Axera w Teatrze Współczesnym, inscenizacja "Dwóch teatrów" Jerzego Szaniawskiego. Jest wielką zasługą reżysera Teatru Współczesnego, że dążył przede wszystkim do ujawnienia i podkreślania tych wszystkich bogactw, jakie zawiera sztuka jednego z najświetniejszych naszych pisarzy. Jest tu i wielki spór o stosunek artyzmu do zrozumienia otaczającego nas świata; jest uwydatnienie roli snu jako problemu artystycznego; jest żart, drwina i ironia; jest spór historiozoficzny o rolę rozsądku i emocji w naszych losach; jest zachowana struktura tej jedynej może sztuki, która powstawała stopniowo, powoli, etapami - a jednak ma cechy świetnie przemyślanej konstrukcji i mistrzowskiego planu.

Szaniawski najpierw napisał tuż przed wybuchem wojny, dwie jednoaktówki ("Matkę" i "Powódź") przeznaczone dla radia. Dopiero po wojnie, zimą 1945 r., w pokoiku krakowskiego Związku Literatów, ujął ową środkową część w ramy aktu I i III. Byłem tego świadkiem, często zachodziłem do autora "Żeglarza"jako redaktor czasopisma "Listy z teatru"(z którym Szaniawski współpracował i nawet figurował w kolegium); pamiętam jak sztuka powstawała.

Erwin Axer pokazał, na czym polega wielka umiejętność reżysera w stosunku do tak bogatego utworu: na znalezieniu środków i języka teatralnego, mogącego wyrazić różnobarwność utworu. Mylą się ci recenzenci, którzy twierdzą, że w nowej inscenizacji "Dwóch teatrów" zostało "zmienione" zakończenie. Dyrektor teatru "Małe Zwierciadło" nie umiera; budzi się ze snu. Uważna lektura tekstu nie pozwala żywić co do tego najmniejsze wątpliwości. Pisałem już o tym w "Odrodzeniu" Karola Kuryluka po krakowskiej prapremierze, w 1946 r. Odmienna interpretacja wynikała jedynie - z omyłki jednego z ówczesnych recenzentów, Tadeusza Peipera.

Ogromną rolę dyrektora teatru "Małego Zwierciadła", po Adwentowiczu, Kochanowiczu, Stommie, Bronisławie Dąbrowskim, Arturze Kwiatkowskim, Tadeuszu Białoszczyńskim i innych, objął obecnie Jan Kreczmar. Ten świetny aktor jest entuzjastą i znawcą Szaniawskiego. Pamiętamy przedstawienie "Chłopca latającego", wyreżyserowane przez Jana Kreczmara w 1958 roku, w warszawskim Teatrze Polskim Myślę, że racjonalistyczny (wbrew bezzasadnym twierdzeniom przeciwnych) ton Szaniawskiego całkowicie odpowiada Kreczmarowi. Miłość do Szaniawskiego i zrozumienie go znać w każdym szczególe tej roli. Nie jest to jednak Dyrektor-intelektualista, nie jest to także człowiek działający sugestią swej woli i autorytetu, jak niegdyś ujmował tę role Adwentowicz. Raczej - człowiek przeniknięty niepokojem, rozdarty wątpliwościami i sprzecznościami, choć głęboko przywiązany do swych idei artystycznych: i pełen miłości do Lizelotty.

Pozostałe role objęli także świetni aktorzy. Stanisława Perzanowska należy do entuzjastów twórczości Szaniawskiego. Pamięta jeszcze spektakle "Papierowego kochanka", "Ewy" i "Lekkoducha" w "Reducie", współpracowała w "Ateneum" z Jaraczem, którego nazwisko łączy się w sposób niezapomniany z Szaniawskim: niedawno reżyserowała w warszawskiej szkole teatralnej dyplomowy spektakl "Papierowego kochanka". W przedstawieniu Teatru Współczesnego gra Matkę i rysuje tę postać ostrymi, zdecydowanymi rysami. Halina Mikołajska, jako Pani, kreśli równie interesującą sylwetę. Jej krótki, nerwowy, urywany śmiech nadaje słowom uroczy i niepokojący ton. Ma momenty bardzo sugestywnych zamyśleń.

Dalsza wielka rola - to Ojciec w "Powodzi" interpretowany przez Tadeusza Fijewskiego. Ręczę, że po latach pamiętać będziemy jego oczy zdziwione, a potem przerażone w momencie, gdy zrozumiał, że został bezapelacyjnie opuszczony. I jego wolne, nieśmiałe, niepewne kroczki, kiedy się zbliżał do łodzi ratunkowej. I dłonie, którymi kurczowo czepiał się łodzi. I rozcieranie uderzonego ramienia. I jego głos: "synu, synu... synu!".

Wojciech Alaborski jest "chłopcem z deszczu" ładnie zarysowanym, przypominającym może dzisiejszych młodych poetów, nadających sobie pewności prawie impertynenckiej, by przezwyciężyć kompleksy nieśmiałości. Barbara Drapińska świetnie sugeruje "podtekstami" swej roli - "macierzyńską" wobec Dyrektora opiekę, kryjącą inne, gorętsze i mniej uduchowione pragnienia. Henryk Borowski to znakomity Woźny, pełen wyrazistego humoru, mocno zakreślającego kontury postaci. Barbara Sołtysik daje studium strachu i miłości w roli Anny w "Powodzi".

Można by się spierać o kilka ról. Na przykład Autora, którego Edmund Fiedler trochę upraszcza, gdyż przydałoby się tu nieco autoironii, rezygnacji, filozoficznej wymowy przemilczeń. Józef Konieczny jako Leśniczy zastępuje poczucie niedosytu duchowego - głośną i niepotrzebną irytacją. Andrzej Łapicki wydał mi się w roli Dyrektora Teatru Snów zbyt rezonerski i bezwzględny - ale było to może rezultatem świadomej koncepcji.

Trudno nie wspomnieć o scenografii Ewy Starowieyskiej, która położyła wyraźne i konkretne "akcenty" plastyczne w każdym z czterech skomponowanych przez siebie rozwiązań plastycznych. A także o muzyce Zbigniewa Turskiego, wypełniającej przerwę między pierwsza a drugą odsłoną drugiego aktu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji