Artykuły

Połączenie sztuki, dramatu i opery

"Azione teatrale" w reż. Macieja Prusa w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Jeśli tak dalej pójdzie, o tzw. czystości gatunku w sztukach teatralnych i muzycznych (a zwłaszcza w operze) będzie można już tylko pomarzyć... Zacieranie i płynność granic między gatunkami sztuki, choć nie jest zupełną nowością (bywało tak już nieraz w dziejach teatru), stanowi jednak symptom dzisiejszych czasów, współczesnej cywilizacji z jej "nowinkami" technicznymi pozwalającymi inscenizatorom na "uatrakcyjnianie" przedsięwzięcia obrazem.

Nie mam nic przeciw takim połączeniom czy "krzyżówkom", pod warunkiem że dobrze służą spektaklowi i dają prymat temu, co stanowi istotę danej sztuki. No i jeśli owe działania inscenizatorów nie wyeliminują ze sceny na przykład opery sensu stricto czy innych przedstawień muzycznych na rzecz właśnie owych "krzyżówek". Pewnie moje obawy są przedwczesne, czego życzyłabym i teatrom, i sobie, ale nauczona przykładami ostatnich sezonów dmucham na zimne.

Dziś chciałabym odnieść się tylko do pozytywnych przykładów. Na małej scenie Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w ostatnim sezonie wprowadzono nowy cykl "Terytoria", w którym zaprezentowano trzy premiery. I trzeba przyznać, jest to naprawdę rzecz udana. "Terytoria" to typowy przykład łączenia gatunków: muzyki, opery, tańca i pantomimy z teatrem dramatycznym oraz sztukami plastycznymi. Już z założenia wszystko się tu wzajemnie przenika, osiągając artystyczną spójność i intelektualną całość.

Najlepszy okazał się spektakl inaugurujący cykl "Curlew River" Brittena. Interesująco zaprezentowana została też druga premiera, na którą złożyły się dwa cykle pieśni pokazane jednego wieczoru: "Zapiski tego, który zniknął" Leosza Janaczka (z poezją czeskiego poety) oraz "Sonety Szekspira" - rzecz wymyślona i skomponowana przez Pawła Mykietyna. Autorem porywającej inscenizacji całości jest Leszek Mądzik, który wyraźnie odcisnął tu piętno teatru dramatycznego i teatru przestrzeni plastycznej.

Wyraźnie poziomem, niestety, odbijająca od poprzednich, ale w pełni utrzymana w poetyce "Terytoriów" okazała się trzecia i zarazem kończąca sezon na Kameralnej Scenie Opery premiera składająca się z dwóch spektakli. Pierwszy z nich to "Fedra", jednoaktowa opera Dobromiry Jaskot, łącząca pewne elementy tragedii antycznej Eurypidesa z dramatami współczesnymi podnoszącymi motyw Fedry. Drugi spektakl, pokazany po przerwie, to balet Aleksandry Gryki: "Alpha Kryonia Xe", ponoć inspirowany tematyką "Bajek robotów" Lema. Wątpię jednak, czy ktoś z widzów rozpoznałby w tym dziwacznym świecie zaprezentowanym w spektaklu Gryki cokolwiek z twórczości Lema. Warto dodać, że ta ostatnia premiera była debiutem w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej dwóch młodych kompozytorek - Dobromiry Jaskot i Aleksandry Gryki.

Jeszcze bardziej zbliżone do teatru dramatycznego okazało się przedstawienie "Azione teatrale", prezentowane gościnnie w teatrze Akademii Teatralnej Collegium Nobilium, w wykonaniu Warszawskiej Opery Kameralnej. To premiera tegorocznego XVI Festiwalu Mozartowskiego, który właśnie dzisiaj się kończy. Szef festiwalu i zarazem dyrektor Opery Kameralnej, Stefan Sutkowski przypomniał, że wśród utworów scenicznych Mozarta oprócz oper znajdują się przecież i inne, na przykład "azione sacra" czy "azione teatrale". Są też kompozycje, które Mozart pisał dla swoich przyjaciół śpiewaków i nazywał je scenami, jak arie w formie ronda. Utwory te były umieszczane jako wspaniałe dodatki w operach innych kompozytorów i oklaskiwane z wielkim entuzjazmem. "Większość tych prawdziwych pereł twórczości Mozarta przetrwała do naszych czasów, a zważywszy, że czasy się zmieniły i nikt nie dodaje arii innych kompozytorów do utworów wykonywanych na scenie, te piękne i niezwykle ważne kompozycje Mozarta możemy usłyszeć nader rzadko. Aby nadrobić tę wielką stratę, postanowiłem przedstawić ich wybór jako widowisko - ale jakie?" - pisze Stefan Sutkowski.

No właśnie, jakie? Jak dla mnie bardzo teatralne. Zarówno jeśli idzie o formę inscenizacyjną Macieja Prusa (nakreśloną tu bardzo delikatnie), jak i środki wyrazu wszystkich wykonawców: wybitnych solistów (Marta Boberska, Olga Pasiecznik, Dorota Lachowicz, Leszek Świdziński, Andrzej Klimczak) i znakomitych muzyków (Viviana Sofronitzki, Maria Papuzińska-Uss, Stanisław Smołka), bo wszyscy oni mają tu zadania aktorskie i znakomicie je wypełniają. Podobnie jak dyrygujący całością Władysław Kłosiewicz.

Ten wybór miniaturek scenicznych składa się na dwuaktowe przedstawienie. W pierwszym akcie jesteśmy w domu państwa Mozartów i obserwujemy sceny takiego towarzysko-rodzinnego muzykowania. W drugim akcie zaś słuchamy koncertu i oglądamy benefis artystów znajdujących się na scenie teatru z czasów Mozarta. Oprócz warstwy stricte muzycznej na klimat spektaklu wpływ ma dosłownie wszystko. Zarówno wykonawcy - ich ruch, sposób siadania, gest, mimika, noszenie stylowego kostiumu, delikatne zwracanie się do siebie nawzajem, konwencjonalne ukłony, spojrzenia, pojawienia się w drzwiach, spokojny i wytworny sposób przechodzenia w inne miejsce salonu, akompaniowanie - jak i zabudowa przestrzeni autorstwa Marleny Skoneczko.

Ta konwencja osiemnastowiecznego teatru zaproponowana jest już od samego początku, od uwertury, i konsekwentnie trwa do finału. Widzowie przyjmują ją jako swoją i pozostają jej wierni do końca. Ta niby staroświecczyzna ujęta jest tu w pewien cudzysłów, co dodaje uroku i zabawności przedstawieniu. Oczywiście, nie wszystkich może zachwyca ta założona "staroświecczyzna", mnie jednak całkowicie uwiodła. W porównaniu z dzisiejszymi modami teatralnymi jest jak cudowna wyspa, na którą chciałoby się schronić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji