Artykuły

Sztuka wątpienia

"Kurt Gerron. Führer daje miasto Żydom" Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Hubert Michalak na stronie teatrologia.info.

Jeszcze nim zacznie się przedstawienie, domyślać się można, że patrzenie, przyglądanie się, produkcja i reprodukcja obrazów stanowić będą oś widowiska. Liczne ekrany zamieszczone na scenie i ponad nią dominują w przestrzeni, a ich jasny kolor wprowadza swoiste ukojenie (scenografia: Łukasz Surowiec, Wiktor Rubin). Rzeczywiście, nastrój wystudzonego spokoju dominuje w przedstawieniu, co może wydawać się dziwne, zważywszy na treść scenicznej opowieści.

Pokawałkowana narracja (tekst i dramaturgia: Jolanta Janiczak) to kilka obrazów z przedziwnej, okrutnej historii tytułowego aktora i reżysera Kurta Gerrona (Agnieszka Kwietniewska). Podczas wojny naziści ściągnęli artystę do Terezína, gdzie wzniesiony został "modelowy obóz koncentracyjny" (trudno wyobrazić sobie, że w czyjejś głowie powstała właśnie taka zbitka słów). W tej obozowej scenografii Gerron został zmuszony do - jak dziś byśmy powiedzieli - przygotowania fake newsa: zlecono mu nakręcenie propagandowego filmu ukazującego humanitarne (!) warunki życia w Terezínie. Celem filmu miało być zachęcenie Żydów do przyjeżdżania do obozów. Krótko po zakończeniu pracy Gerron został zgładzony w Oświęcimiu, w ostatni dzień działania komór gazowych. Według relacji idąc do komory śpiewał Die Moritat von Mackie Messer, song otwierający Operę za trzy grosze Bertolta Brechta, w której prapremierowym wystawieniu zagrał.

Na rozmieszczonych na scenie ekranach roztacza się korowód obrazów: fragmenty z wyprawy twórców do Terezína, zachowane sekwencje filmu Gerrona i transmisje na żywo, wprost ze sceny (wideo: Łukasz Surowiec, realizacja projekcji: Krzysztof Woźniak). Pomiędzy ekranami aktorzy w żywym planie walczą o znalezienie się w polu widzenia kamery, o to, by przetrwał po nich choćby kadr. Robią to bez pewności, czy cokolwiek ocaleje, jednak nie ustają w próbach. Postaci mają autentyczne pierwowzory i w trakcie spektaklu możemy zrekonstruować elementy ich życia przed obozem, nie wiemy jednak, czy nasze mechanizmy pamięci przechowają cokolwiek z tego, co dociera do nas za pośrednictwem medium. Tym bardziej że tytułowy bohater, obciążony wiedzą o niebywałym okrucieństwie stojącym za nazistowskim pomysłem, wydaje się niechętnie podejmować filmową pracę.

Przedstawienie Janiczak i Rubina nie jest opowieścią o artyście. Kwietniewska w tytułowej roli tworzy bohatera wycofanego, milczy, nie zawsze śledzi akcję sceniczną. Jednocześnie jednak wydaje się, jakby jej skamląca implozja wsysała i filtrowała przez scenicznego Gerrona całe przedstawienie.

Bolesna nadświadomość, na której opiera się rola Kwietniewskiej, wydaje się kluczem do wychwycenia jeszcze jednego tematu spektaklu. Oprócz gier z pamięcią i nieustających prób zawłaszczenia choćby kawałka naszej uwagi, przedstawienie dokonuje nieustannego samopodważania, przez co tematyzuje wątpliwość i niejednoznaczność.

Z jednej strony życie występujących w filmie Gerrona Żydów zostało przedłużone, na potrzeby produkcji zaopatrzono ich w czystą odzież i jedzenie, wpuszczono do biblioteki, nie kazano pracować. Z drugiej - sytuacja ta trwała zaledwie jedenaście dni, po których wszystko wróciło do obozowej "normy". Żydzi mieli pojawić się w filmowych kadrach, a więc w jakiś sposób przetrwać - jednak film zachował się tylko w częściach, a Gerron ostatecznie nigdy go nie skończył. Projekcje wideo wydają się ukazywać fragment rzeczywistości - jest to jednak produkcja i reprodukcja wycinków, które składają się na opowieść pełną kłamstw i przeinaczeń. Te i im podobne przykłady można mnożyć.

Na Dużej Scenie Teatru Śląskiego spełnia się w sposób pełny niegdysiejsza deklaracja Wiktora Rubina: "Pokazanie, jak ludzie radzą sobie w niejednoznacznych sytuacjach, jest dla mnie najciekawszym wyzwaniem w teatrze. Mam dosyć uproszczeń, które w życiu atakują nas na co dzień, zmuszając do natychmiastowych reakcji". Faktycznie, już sam tytuł wprowadza niepokój i dystans (słowo "Führer" w pozornie pozytywnym kontekście widniejące na plakacie wiszącym w centrum miasta robi szokujące wrażenie). Całe przedstawienie niesie ze sobą więcej nieoczywistych tropów, ale w żaden sposób nie deklaruje się po żadnej ze stron. Wyciszona inscenizacja mnoży dylematy, przygląda się sytuacjom wieloznacznym moralnie i artystycznie, uruchamia bogate pole skojarzeń, odniesień, sugestii i wskazówek, ale powstrzymuje się od ostatecznych osądów.

Trudno się myśli o tym heterogenicznym spektaklu. Z uwagi na swą złożoną strukturę nie zostawia on trwałego, możliwego do uchwycenia kośćca, czegoś, o czym można obiektywnie powiedzieć, że jest w nim najważniejsze. Zwraca uwagę siła obrazu, nie do przecenienia jest zespołowa praca aktorska (znak rozpoznawczy katowickiej sceny), przedziwnie zaznacza się atmosfera balansująca między histerią a melancholią. Mnie został w pamięci obraz, który w sposób niespodziewany gra z ikonicznym obrazem znanym na całym świecie. Przy tylnej ścianie, kilka metrów ponad sceną stoi piętnastu statystów. Jednakowo ubrani mężczyźni przez całe przedstawienie trzymają w dłoniach olbrzymie litery (każdy po jednej) układające się w napis "Arbeit macht frei". W pewnym momencie, przez usunięcie kilku liter, napis zmienia się w "Art macht frei". Wśród wielu samopodważeń i dylematów, z jakimi zostawia nas katowicki spektakl, ten wydaje się najistotniejszy, może ze względu na odniesienie do hasła będącego swoistym tabu. Czy sztuka to nie praca? Ku czemu wyswobadza sztuka - i kogo? Widzów? Twórców? Wszystkich? Po co?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji