Artykuły

Alcest i Faust

Czy może więc dziwić ośmieszanie prawdziwych buntowników w czasach, gdy tak bardzo ceni się bunt udawany? Przerażenie, które może dziś wzbudzić wolny człowiek, podobne zapewne jest do tego, które odczuwa się na widok dzikiej istoty - pisze Patryk Kencki w portalu Teatrologia.info.

Droga Madeleine!

Muszę się przyznać, że przywołując w ostatnim liście Molierowskiego Alcesta, sprawiłaś mi niemałą przyjemność. Tytułowa postać "Mizantropa" należy przecież do grona moich ulubionych przyjaciół. Oczywiście jego pryncypialność jest nieznośna, a brak wyrozumiałości wobec ludzi czyni go po prostu śmiesznym. Nie darmo Moliere skontrastował Alcesta z jego przyjacielem Filintem, człowiekiem dosyć przeciętnym, ale jednocześnie objawiającym zdrowy stosunek wobec ludzkiej natury. Nikogo specjalnie nie dziwi, że ostatecznie zatriumfuje właśnie Filint, zdobywając miłość szlachetnej Elianty. Obydwoje są ludźmi zrównoważonymi i można się spodziewać, że razem wieść będą szczęśliwe i nader spokojne życie.

A jak przy nich jawi się Alcest, w finale sam skazujący się na podwójną samotność? Że rozstaje się z Celimeną, to nie bardzo dziwne. Wątpię, Droga Madeleine, aby ta para mogła wspólnie coś zbudować. Jakkolwiek przeciwieństwa się przyciągają (o tym, jak bardzo atrakcyjna jest inność, napisano już całe tomy!), to i odpychają się z nie mniejszą siłą. Zresztą szczerze wątpię, czy Molierowski Mizantrop potrafiłby z kimkolwiek ułożyć sobie życie. Mam wrażenie, że to raczej typ kochanka, z którym "można pójść na wrzosowisko"... Ale czy rzeczywiście Alcest musiał opuścić Paryż (czyli cywilizowany świat) "i szukać miejsca skrytego na globie, gdzie żyć pozwolą uczciwej osobie"? Czy decydując się na ten krok, jawi Ci się jako pożałowania godny dziwak, który nie wytrzymał presji życia w społeczeństwie? Czy może raczej jako bohater zawsze wierny wyznawanym przez siebie wartościom?

Pytanie, jak wyglądało dalsze życie Alcesta, to nie lada podnieta dla wyobraźni. Pomysł Jacques'a Rampala, który w sztuce Celimena i kardynał ukazał dawnego mizantropa jako kościelnego dostojnika, zawsze wydawał mi się niesprawiedliwy. W jakiż bowiem sposób ten zaciekły wróg hipokryzji mógłby wytrzymać pośród kleru i w środowisku tym osiągnąć wysoką pozycję? Zresztą, jeśli pragnieniem Mizantropa byłoby oddanie się nabożnym praktykom, to chyba schroniłby się u jansenistów w Porte-Royal...

Może więc, przeprowadziwszy się na wieś, został Alcest prowincjonalnym pieniaczem i spędzał czas na sporach i procesach z sąsiadami? A może urządził swą samotnię niczym diuk des Esseintes i w sztucznym, wyestetyzowanym świecie odnajdywał to, czego zabrakło mu pomiędzy ludźmi? A może, odkrywszy jakąś niezwykłą pasję, postanowił oddać się jej bez reszty? Czy trudno byłoby wyobrazić sobie Alcesta jako kogoś podobnego do Jeana de Sainte-Colombe, tak sugestywnie sportretowanego we "Wszystkich porankach świata"? To doprawdy kuszące, aby ujrzeć, jak dawny kochanek Celimeny pobiera lekcje gry u Sainte-Colombe'a. Jak na dwóch wiolach wykonują Les Pleurs. Jak w ukrytej pośród ogrodu chatce zamykają się przed światem żywych, aby obcować z tajemnicą, której drzwi otwiera się wiolinowym kluczem... Czyż Alcest nie byłby lepszym uczniem od niepotrafiącego zrezygnować ze światowych splendorów Marina Marais?

A może osiadłszy w swych dobrach i wolny od trosk codzienności, całkowicie oddał się kontemplowaniu natury? Pytanie to naszło mnie niedawno, gdy o poranku wybrałem się do grądowego lasu. Ukojony wilgotnawym chłodem ciemnej zieleni, wędrując aleją podobną do uplecionego z roślinności korytarza, przypomniałem sobie naszą dawną wycieczkę do Écouen, gdy namówiłaś mnie, abyśmy do zamku dotarli leśną ścieżynką. Teraz wyobrażam sobie Alcesta, jak spaceruje takim właśnie lasem opryskiwany słonecznymi refleksami, przeciekającymi pomiędzy listowiem. Ale cóż pomyśli o naturze, gdy usłyszy przeraźliwy krzyk ptaka, którego zabija drapieżnik?

Choć nie wiem, jak dalej potoczyły się losy Molierowskiego Mizantropa, to trudno byłoby mi uznać, że dokonany przez niego wybór nie jest godny naśladowania. Zamiast bowiem żyć w narzuconym mu świecie, pełnym odpychającego fałszu, postanowił sam stworzyć rzeczywistość.

Skoro zaś tak postrzegam tę postać, to nie zdziwi Cię, Droga Przyjaciółko, że w kochanku Celimeny chętnie widziałbym przodka kontrkulturowych buntowników, kogoś w rodzaju siedemnastowiecznego hipisa. Alcest, któremu los podsunął rozliczne możliwości urządzenia sobie wygodnego życia, pławienia się w sławie i dostatku w zamian za rezygnację z własnych ideałów, woli odpaść od społeczeństwa i - zapewne znosząc rozmaite niewygody, których nie skąpi wiejska rezydencja - pozostawać sobą. Nic chyba dziwnego, że nie jest ulubionym bohaterem naszych czasów. Wieku wielkiej hipokryzji.

Czy sądzisz, Moja Droga, że dzisiejsze salony zaniosłyby się płaczem na widok odjeżdżającego Alcesta? Myślę, że ich bywalcy odetchnęliby raczej z ulgą, że wreszcie nikt nie będzie im przeszkadzał w gorliwym praktykowaniu obłudy. Może tylko czasem jakiś bawidamek przypomniałby ucieszną historyjkę o dawnym znajomym, który, straciwszy rozum, zmienił szykowny strój na płócienne odzienie, a wiejskie błoto przedkłada nad stołeczne parkiety.

Czy może więc dziwić ośmieszanie prawdziwych buntowników w czasach, gdy tak bardzo ceni się bunt udawany? Przerażenie, które może dziś wzbudzić wolny człowiek, podobne zapewne jest do tego, które odczuwa się na widok dzikiej istoty.

Kiedy pomyślę o tym wszystkim, zaczynam rozumieć, czemu dzisiejsi twórcy tak chętnie biorą się za rozbijanie mitów związanych ze społecznymi utopiami. Czy to przypadkowe, że artyści tak różni, jak Michel Houellebecq i Quentin Tarantino postrzegają ruch hipisowski jedynie przez pryzmat sekty Mansona? I po lekturze "Cząstek elementarnych", i po obejrzeniu "Dawno temu w Hollywood" zastanawiałem się, czy w tych próbach całkowitego zdeprecjonowania kontrkultury nie kryje się po prostu jakiś podświadomy wyrzut sumienia twórców przywiązanych do życia w świecie komercji i konsumpcji? Tam, gdzie wszystko ma być na sprzedaż, trzeba za bezwartościowe uznać to, co nie podlega handlowi.

Być może te same procesy podświadomości powodują, że trudno nam dojrzeć, iż przeciwieństwem Alcesta jest Faust. I że Faust winien być postacią symbolizującą naszą epokę. Faust, który, za młodu może też był Alcestem, skoro jak tamten odważył się porzucić świat. Ale który pewnego dnia wyraźnie odczuwa, jak twardym owocem jest wolność, jak gorzki jest smak straconego czasu. I jest już gotów, aby nie mając nic więcej do sprzedania, sprzedać samego siebie. Faust, który za tę drobną stawkę uzyskuje władzę, pieniądze, pozór wiecznej młodości, poklask i splendory tego świata... Poczucie, że inni są niską trawą... Rzęsiście oklaskiwane role, przekładane na wiele języków książki, entuzjazm wielbicieli... Nienawiść połączoną z pochlebstwem... Pogardą podszyte uznanie... Ćwierć uncji nicości...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji