Artykuły

Etat to nie dla mnie

- W teatrze guzik ledwo widać, w filmie ogląda się go przez szkło powiększające i może mieć nawet wielkość talerza. Utonęłam w kinie, ale uwielbiam jedno i drugie, bo każde jest inne - mówi kostiumolog BARBARA PTAK.

Katarzyna Piotrowiak: Kiedy nastała "Ziemia obiecana"?

BARBARA PTAK, kostiumolog: Dzięki Bogu zaraz po "Nocach i dniach". Byłam tak głęboko zakorzeniona w tych szarościach i beżach "Nocy i dni", że długo nie mogłam się od nich uwolnić. Kiedy poczułam powiew "Ziemi obiecanej", pracowałam jak szalona, zaprojektowałam 600 strojów. To było przedsięwzięcie mojego życia. Wspaniały film, wspaniały reżyser. Miałam do nich szczęście: Kaziu Kutz, Antczak, Kawalerowicz, Majewski. Tak wielu ich było. I zawsze czułam z nimi tę więź, która pozwoliła nam tworzyć wielkie filmy.

Wszyscy dbają o plastyczną stronę filmu?

- Nie wszyscy. Wajda jest bardzo czuły na kolor i formę. Dlatego "Ziemia obiecana" była dla mnie czymś w rodzaju odrodzenia. Współpraca z Wajdą była potwierdzeniem naszych wspólnych dążeń do doskonałości. Musiało tak być, bo każde z nas jest perfekcjonistą. Kiedy stroje były już gotowe, Andrzej zdziwił się tylko, że jest ich tak wiele. Potem dokładnie się im przyjrzał, ale nic nie zmienił.

Uwielbiam też "Perłę w koronie" za to, że udało mi się stworzyć naprawdę coś bardzo śląskiego i autentycznego. Chociaż powiedziałam Kutzowi, że po żadnych hałdach biegać nie będę.

Została Pani kostiumologiem z wyboru czy z przypadku?

- Programowo. Zawsze chciałam iść na Akademię Sztuk Pięknych, dużo malowałam, kończyłam Liceum Plastyczne w Katowicach. Kiedy miałam 15 lat, wiedziałam, że chcę pracować w filmie i teatrze. To było przeznaczenie.

Kiedy powstał pierwszy kostium?

- Nie pamiętam. Tyle ich było... Już w gimnazjum wiązałam się z różnymi imprezami. Najchętniej robiłam kostiumy do szkolnego baletu.

Zawsze jest Pani w stu procentach zadowolona ze swojego dzieła?

- Muszę być zadowolona. W teatrze można ewentualnie coś jeszcze poprawić, ale nie w kinie, gdy taśma poszła w ruch.

Zdarzały się jakieś wpadki filmowe?

- Z moim kostiumem? Nigdy. Ale z inscenizacją filmu różnie bywało. Reżyserów drażnią tylko nakrycia głowy, które zasłaniają twarz aktorom. Reżyserzy nie znoszą tego czapkowania. Ale w końcu muszą ulec, bo ważniejsze są wymogi epoki, jak w "Królowej Bonie", gdzie wszyscy musieli coś mieć na głowie.

Woli Pani kino czy teatr?

- W teatrze guzik ledwo widać, w filmie ogląda się go przez szkło powiększające i może mieć nawet wielkość talerza. Utonęłam w kinie, ale uwielbiam jedno i drugie, bo każde jest inne. Cały ten mariaż filmu z teatrem dał mi bardzo dużo.

Pani wizytówką są jednak stroje dawnych epok.

- Projektuję nie tylko stroje dawne. Wojskowe też robiłam, ale rzeczywiście, dałam się poznać od tej strony. Pierwsze filmy: "Walet pikowy", "Panienka z okienka", potem "Rzeczpospolita babska", "Wielka miłość Balzaka", "Epitafium Barbary Radziwiłłówny", "Dziewczęta z Nowolipek", "Na kłopoty Bednarski", "Nóż w wodzie". Zawsze miałam sporo pracy.

Aktorzy walczą o dobre role. Czy Pani musiała biegać za posadą?

- Nigdy nie szukałam pracy. Zawsze miałam nadmiar zleceń i żadnego etatu.

Żadnego etatu przez prawie 50 lat pracy? To był Pani wybór?

- Nie chciałam pracować za jakieś grosze, związana na stałe z tym czy innym teatrem. To był świadomy wybór i jakoś mi się to wszystko udało pogodzić. Nadal jestem samodzielna. Pracuję tylko na krótkich umowach.

Jak powstają stroje?

- Zwyczajnie. Poznaję treść filmu, przypominam sobie epokę i rysuję. Nie ma jakiegoś szablonu, bo każdy film jest inny. Trzymam się tylko jednej zasady: nie pokazuję ich przed ukończeniem.

Aktorzy grymaszą, kiedy muszą włożyć kostium?

- Między aktorem i kostiumem zwykle istnieje psychologiczny związek. Ale różnie się zachowują. Niektórzy stoją przed lustrem i modlą się, żeby już iść do domu. Wtedy staram się z nim porozmawiać, opowiedzieć o tym, jak kostium powstał. Z kobietami aktorkami nie ma problemu. One są zawsze zainteresowane tym, co noszą, zwłaszcza kiedy chcą ukryć jakieś wady fizyczne. Beata Tyszkiewicz delektuje się swoim widokiem. Najbardziej utkwiła mi jednak w pamięci Aleksandra Śląska, kiedy grała "Królową Bonę".

Była bardzo zadowolona. Zresztą kto by nie był. Zaprojektowałam dla niej 30 kostiumów, żeby wyglądała jak wielka gwiazda filmowa. Miała więc powody do satysfakcji.

Doceniła to?

- O tak. Nigdy nie odważyła się czegoś wypić ani zjeść, mając na sobie kostium królowej Bony. Ba... nawet usiąść poza planem filmowym. On wiedziała, że to, co ma na sobie, jest tak ważne, jak rola, którą gra.

A kiedy aktor musi włożyć skąpy strój? Jak Pani z nim rozmawia?

- Nie ubieram ich skąpo. W ogóle nie robię takich filmów.

Myślę o "Faraonie" i Jerzym Zelniku w przepasce na biodrach?

- Ach! "Faraon"... Ale to nie jest kostium, tylko piętno tamtych czasów. Takie stroje robi się najtrudniej.

Dlaczego?

- Bo strój, który niewiele zakrywa, jest najtrudniejszy do zaprojektowania. Kostiumolog musi pamiętać, że nie ubiera playboya, tylko aktora, że robi poważny film. Musi tak to przemyśleć, żeby faraon w podobnie skrojonej przepasce różnił się od sługi i niewolnika.

Skąd Pani wzięła natchnienie do "Faraona"?

-Jest bardzo dużo literatury na ten temat. Studiowałam hieroglify, freski, kolekcjonuję egipskie figurki. W mojej biblioteczce są tysiące książek. To fascynujące, kiedy można zgłębiać wiedzę, która przetrwała tysiące lat.

Długo powstają kostiumy?

- To zależy od filmu i krawców. Kiedyś miałam do dyspozycji zespoły składające się z dwunastu osób. Obecnie jest inaczej.

Czyli gorzej?

- Budżet jest mały. Nie można zrobić strojów do filmu kostiumowego za 30 tys. zł. Zdarzało się już, że jeszcze dobrze nie weszłam na plan filmowy, a już ktoś stał w progu i mówił: "Słuchaj, ale więcej nie dostaniesz". W PRL-u pieniędzy nie brakowało na samochody, na kostiumy. Film był dotowany jak budowa dróg i mostów.

Tęskni Pani za tamtymi czasami?

- To nie tak. Po prostu wszystko się zmieniło. Teraz mówi się tylko o pieniądzach. Jest więcej stresu i niepokoju.

Martwi to Panią?

- Tak, bo inaczej się pracuje. Nie robimy już wielkich filmów kostiumowych i nie wiem, czy będziemy robić, bo nie wiadomo, skąd na to wziąć pieniądze. Kiedyś to była kinematografia, a teraz... Komercja w telewizji. To mnie nie interesuje, ja mogę nawet za darmo pracować, jeśli widzę, że ktoś ma świetny pomysł, ale nie ma pieniędzy. Uwielbiam to, co robię, i nadal będę to robiła, chociaż nienawidzę wszechobecnej w filmie biurokracji, braku swobody finansowej, pytań, czy masz prawo jazdy, i komputerów.

Komputer jest pożyteczny?

- Nie dla kostiumologa. Komputer, internet, programy graficzne są fałszywą drogą. Ważne jest to, co człowiek zrobi własną ręką, a nie za pomocą klawiatury i myszki. Plastycy nie powinni tak pracować. Jeśli ktoś zamierza do czegoś dojść w tym zawodzie, musi rysować tak długo, aż będzie zadowolony. Dlaczego jakieś ludki skaczące po ekranie monitora mają mi pokazywać, co dalej robić? Przecież to ogranicza wyobraźnię!

Czy widzi Pani kontynuatorów wśród młodych?

- Wszyscy od razu pytają o pieniądze. Potrzeba im więcej pokory.

A układ mistrz i uczeń?

- Za czasów Rubensa może tak było, ale teraz już nie. Każdy sam na siebie musi zapracować ciężką pracą. Przynajmniej tak być powinno.

O czym Pani marzy, przygotowując kolejne kostiumy?

- Zrobiłam już 80 filmów i 70 widowisk z repertuaru dramaturgii klasycznej. Ale chciałabym jeszcze się sprawdzić w epoce napoleońskiej.

Mówią o Pani "polska Vivien Westwood". Czy to się Pani podoba?

- Nie lubię porównań. Przecież ja i ona to dwie różne osoby. Ona jest projektantką mody, ja kostiumologiem.

Ale obserwuje Pani świat mody?

- Moda... Dawniej kobiety miały swoich krawców. Król Zygmunt August miał dwudziestu, którzy szyli dla niego wyłącznie futra. Obecnie szyje się koszulki na ramiączkach, nosi dżinsy i pikowane pierzyny zamiast płaszczy. Okropne. Sama bym się w to nie ubrała. Trzymam się od tego z daleka, ale widzę, że pani też ma dżinsy.

Lubię je nosić.

- Kiedyś spotkałam Pszoniaka na jednej z imprez. Do dżinsów włożył lakierki. Mówię mu: "Coś ty to włożył?". A on nie wiedział, co powiedzieć. Nie znoszę tego dżinsu za to, że zawładnął światem.

Moda się zmienia. Jestem ciekawa, gdzie Pani kupuje swoje ubrania?

- W sklepach kupuję tylko bawełniane bluzki. Sama sobie szyję wszystkie kreacje wieczorowe. W innych bym się nie pokazała. Jestem indywidualistką.

Na zdjeciu: kadr z filmu "Ziemia obiecana", do którego Barbara Ptak projektowała kostiumy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji