Artykuły

Jak się sprawdził wielki eksperyment na narodowej scenie w Krakowie?

Stary Teatr uratowany. Ale... Zarażony wirusem "dobrej zmiany" teatr nie podzielił smutnego losu Polskiego we Wrocławiu. Na razie - pisze Witold Mrozek w Gazecie Wyborczej.

Pięć premier. "Not great, not terrible" - tak, sięgając po cytat z serialu "Czarnobyl", można by skwitować drugi sezon Starego Teatru po "dobrej zmianie". Przywołana kwestia pada tuż przed tym, gdy ekipa radzieckiej elektrowni jądrowej zda sobie sprawę z wybuchu reaktora. W Starym był to pierwszy sezon, kiedy po kuriozalnych eksperymentach artystycznych ludzi ministra Glińskiego sterowanie programem teatru przejęła rada artystyczna złożona z aktorów Starego, a wsparta przez pracujących w nim wcześniej reżyserów. Powołany wcześniej przez Glińskiego dyrektor Marek Mikos zajął się wyłącznie administrowaniem. Jakie porażki, a jakie sukcesy odniósł Stary zarządzany w tak nietypowy dla polskiego teatru sposób?

Za mało rocka w "Roku z życia w Europie Środkowo-Wschodniej"?

Sukces pierwszy. Stary Teatr nie obrócił się w radioaktywny lej. Może to niewiele, ale przykład wygrzebującego się z wolna z takiego leja Teatru Polskiego we Wrocławiu pokazuje, że z taką ewentualnością należało się liczyć.

Sukces drugi. Wciąż da się robić w Starym przedstawienia. I to nie tylko różnorodne, ale też udane - część z ostatnich pięciu premier zdaje mi się niedoceniona przez krytyków. Zwłaszcza entuzjastów Jana Klaty, którym dość podobne propozycje repertuarowe, ale bez "rockowego" ducha wnoszonego przez osobowość byłego już dyrektora Starego, nie dają już podobnych emocji.

Tak było w przypadku Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Po otwierającym sezon, świetnie zagranym "Roku z życia w Europie Środkowo-Wschodniej" - zjadliwej satyrze na polską klasę średnią i prawicową politykę kulturalną - krytycy odkryli nagle, że znany im przecież od lat styl duetu jest "mieszczański", jak stwierdził Dariusz Kosiński w "Tygodniku Powszechnym". Chyba sami twórcy już czasem to przyznawali. Zaś recenzent "Przekroju" Maciej Stroiński stwierdził nawet przy okazji innej premiery w Starym, że "tego teatru już nie ma".

Emocje mają wpływ na ogląd przedstawienia, nikt od tego nie ucieknie - również piszący te słowa. Ale żałobnicy po Klacie nie tylko przegapili zmianę w stylu duetu Strzępka/Demirski, ale też chyba zapomnieli o tym, że w Starym za czasów Klaty, obok przedstawień wybitnych, pokazywano też nijakie. I takie nijakie okresy trwały tam czasem miesiącami.

Polacy chcą być mieszczanami

Gorzej było z "Królestwem" Remigiusza Brzyka według serialu Larsa von Triera, w którym aluzje wiążące Stary Teatr z serialowym szpitalem sypały się nieco zbyt gęsto, a dwie godziny prowadzące do błyskotliwego finału były dość wymęczone.

Ale już "Nic" Krzysztofa Garbaczewskiego, inspirowane m.in. poezją Leśmiana, operujące muzycznością, abstrakcją, rytmem, poezją, było udane. To jeden z ciekawszych eksperymentów mijającego sezonu, choć z pewnością nie "spektakl dla każdego" (jakby coś takiego w ogóle istniało).

Agnieszka Glińska zrobiła w Starym "Panny z Wilka" według opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, spektakl przesuwający akcent na kobiece bohaterki, odległy od filmowej interpretacji Andrzeja Wajdy. To teatr "mieszczański" w dobrym tego słowa znaczeniu - operujący historiami, sprawnie budujący psychologiczne postacie, oparty na literaturze.

Zresztą w 2019r. znacznie rzadziej niż kiedyś używa się już słowa "mieszczański" pejoratywnie. Polacy chcą być mieszczanami. Taki teatr, wbrew narzekaniom konserwatystów na spychanie w cień, mało kto w Polsce tak naprawdę umie robić. Glińska umie - i niech robi. Tylko może niech przemyśli stosowanie projekcji wideo. Choć to uwaga nie tylko do niej w polskim teatrze.

Nie najlepiej poszło Pawłowi Miśkiewiczowi. Niezły był pomysł na zrobienie z "Podróży Guliwera" Jonathana Swifta rozprawy trochę z kolonializmem, a trochę z destrukcyjnym wpływem człowieka na świat w ogóle. Tyle że pierwszej części zabrakło teatralnej formy, druga z kolei wysypuje się w problemach ze scenicznymi rytmami, choć ma momenty zwyczajnie piękne.

Jak Kraków przegrał z Warszawą

Ale w teatrze zawsze coś może się nie udać. To zupełnie inna skala porażki niż propozycje sezonu poprzedniego: kuriozalnie zły "Dom Bernardy A." otwierający dyrekcję Mikosa albo bardzo nieudana "Masara" czy koszmarnie anachroniczna, amatorska "Audiencja 89", teatralny dodatek do wcale dobrego koncertu. Do takich premier, miejmy nadzieję, w Starym powrotu nie ma.

Czy to znaczy, że "nic się nie stało", że w Starym mamy do czynienia z "business as usual"? Oczywiście nie. Stary stracił - przynajmniej na razie - całe pokolenie świetnych aktorów, do których wyboru Klata miał rękę. Najmłodsze wybitne osobowości Starego - m.in. Jaśmina Polak, Bartosz Bielenia, Monika Frajczyk - zasiliły warszawskie sceny. Nowym nabytkom z krakowskiej szkoły teatralnej nie udało się na razie zapełnić tej generacyjnej wyrwy.

Z pewnością poległo w dzisiejszym Starym programowanie, czyli układanie kształtu sezonu artystycznego w taki sposób, by poszczególne przedstawienia wchodziły ze sobą w dialog, składały się razem w jakieś znaczenia, pomysł czy wizję. Z tym zresztą i wcześniej bywał problem, choć znów - na mniejszą skalę. Za poprzedniej dyrekcji dość szybko odstąpiono od pierwotnie złożonego przez Klatę w duecie z Sebastianem Majewskim pomysłu poświęcania kolejnych sezonów wybitnym reżyserskim osobowościom związanym ze Starym - od Swinarskiego, przez Jarockiego i Kantora, po Wajdę i Lupę. Koncepcja wzbudziła protesty i obawy o kalanie "teatralnych świętości". Zarządzanie Starym Teatrem to nie od wczoraj zarządzanie kryzysem.

Później jednak, w ostatnich sezonach Klaty, Stary znów odzyskał bardziej świadomy kształt. Dziś go brakuje.

Było gorzej. I znów może być

Stary stracił też - jak wiele miejsc kultury, zwłaszcza podległych bezpośrednio ministrowi Glińskiemu - pewność jutra, poczucie elementarnego bezpieczeństwa. Nie wiadomo, jak ma być programowany przyszły sezon. Po Krakowie chodzą plotki, jakoby ministerstwo rozmawiało z potencjalnymi kandydatami na kolejnego dyrektora. Jeśli Gliński utrzyma się na stanowisku po wyborach, po jego kadrowych pomysłach można obawiać się najgorszego.

Wracając do czarnobylskiej metafory: choć udało się powstrzymać pożar, ciągle możemy wylecieć w powietrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji