Artykuły

Słowacki teatr dzieje się obok

Tuż obok nas, ale i obok głównego nurtu, obok oficjalnej sceny. To tam, w teatrze niezależnym, znajdujemy to, co warto śledzić. Dlatego właśnie nie mogę powiedzieć, że słowacka scena jest konserwatywna i staroświecka - byłoby to stwierdzenie krzywdzące - pisze Katarzyna Pilarska.

Teatry niezależne są dziś tymi, które próbują, eksperymentują, mają odwagę zrobić coś inaczej. I właśnie dzięki nim piętnasta edycja największego słowackiego festiwalu teatralnego DOTYKY A SPOJENIA w Martinie była tak ciekawa. Na tyle, by część obejrzanych w tym czasie spektakli pokazać również w Polsce.

Słowacka scena, o wiele wyraźniej niż polska, dzieli się na spektakle powstające w teatrach państwowych i miejskich, czyli istniejących od lat, dostających stałe dotacje, i te, które powstają w teatrach tworzonych poza głównym nurtem (co nie oznacza absolutnie, że amatorsko). Podział ten bardzo dobrze można było zobaczyć przyglądając się propozycjom, jakie przygotowali organizatorzy odbywającego się w czerwcu festiwalu. Teatry instytucjonalne, choć na pewno zdarzają się wyjątki, wciąż tworzą spektakle, które mówią widzowi co ma myśleć. Biorą dzieło, bardzo rzadko rodzime, po czym je inscenizują. W najgorszym tego słowa znaczeniu. Po bożemu, skrajnie nudno. Dwa spektakle, których w tym miejscu nie mogę przemilczeć, a idealnie obrazują tę sytuację, to "Biblia" z Divadla Arena w Bratysławie i "Maria Stuart" ze Štátneho Divadla Košice. Pierwszy z nich, to wybór najbardziej znanych fragmentów Biblii ukazany bez najmniejszego nawet pomysłu interpretacyjnego. Aktor w białym garniturze czytał fragmenty Starego Testamentu z kartki, co jakiś czas rzucając szmatą umoczoną w farbie w stojące na scenie płótno. Na koniec przybił do niego swój brudny garnitur. Cały czas czekałam, że ten spektakl czymś zaskoczy, ale to się nie zdarzyło. Drugi spektakl, to pozornie pełna grozy historia więzionej królowej - na scenie panuje mrok i wilgoć (dzięki ciągłemu rozlewaniu kolejnych kanistrów z wodą), a w warstwie dźwiękowej odgłosy szczęku krat przeplatają się ze współczesnym brytyjskim popem. Strażnicy z XVI wiecznej Anglii ubrani są w długie czarne płaszcze, a na koniec - by nie pozostawić wątpliwości, że skojarzenie prowadzi do Niemiec - nagle odzywa się zespół Rammstein. "Cały czas myślałam: weźcie już ją zabijcie" - skomentowała to sceniczne wydarzenie Martina Ulmanowa, czeska krytyczka mieszkająca na Słowacji. Zdaje się, że czekających było więcej.

Spektakle, z których widz wychodzi zmaltretowany nie ciężarem tematu, czy skalą użytych środków, ale nudą i brakiem pomysłu (których było na festiwalu jeszcze co najmniej kilka), Martin Bernatek, czeski znawca teatru, podsumował słowami: "Lubię patrzeć na teatr, jak na planetarium, w którym możesz coś odkryć, a nie jak na miejsce, które coś widzowi wtłacza". Te inscenizacje niestety wtłaczały.

Muszę jednak uczciwie przyznać, że w grupie spektakli przygotowanych przez teatry instytucjonalne trafiło się też przedstawienie dobre, z Divadla Jana Palarika w Trnave. "Kopanec" to sztuka o nacjonalizmie i agresji, zrobiona w formie retrospektywnej rozprawy sądowej nad chłopakami, którzy brutalnie zabili kolegę - Żyda. Tekst niemieckich autorów, Gesine Schmidt i Andresa Veiela, pokazano dosadnie, choć nie dosłownie, z niezwykłą uwagą dla tematu. Bez oceniania, zostawiając wydawanie wyroków widzowi. Całości dopełniła świetnie dobrana muzyka - hiphopowe teksty, napisane i nagrane specjalnie na potrzeby inscenizacji, oddawały klimat blokowiska, trudnej młodzieży, małego miasteczka. Przedstawienie to wyraźnie wybijało się na tle pozostałych.

A trzeba powiedzieć, że tych pozostałych było naprawdę dużo. Każdy dzień zaczynał się już o 9.00 rano - przedstawieniem dla dzieci, po którym wielu z nas biegło na platformę krytyków, żeby posłuchać dyskusji recenzentów i twórców. Po bardzo szybkim obiedzie zwykle już o 15.00 byliśmy na kolejnym przedstawieniu. Trzecim z pięciu! Ostatnie spektakle zaczynały się około 23.00, często kończąc przed 1.00 w nocy. Przy takiej dawce sztuki nudne i nieciekawe wybijały się jeszcze bardziej, bo po prostu brakowało nam na nie sił. Przeglądy takie jak ten, to oczywiście wspaniała okazja by "nadgonić" sezon w tydzień, zwłaszcza, gdy jest się z innego kraju, ale wyzwanie było to niewątpliwie duże.

I kiedy recenzent ma już dość i wydaje mu się, że już nic więcej nie jest w stanie obejrzeć i nic już go nie zachwyci trafia na przedstawienia, które na nowo dodają mu skrzydeł. Myślę, że nazywając rzecz po imieniu - dobry teatr powstaje na Słowacji w teatrach niezależnych. Oczywiście tam też natkniemy się na inscenizacje lepsze i gorsze, ale jest to teatr bliższy współczesności, poszukujący nowych tematów, środków wyrazu, wychodzący poza od lat stawiane granice.

Julia Rázusová, to nazwisko słowackiego teatru, które trzeba zapamiętać. To właśnie ona była jedną z założycielek Prešovskeho Narodneho Divadla (Preszowski Narodowy Teatr), które z narodową instytucją nie ma nic wspólnego - nazwane zostało w ten sposób po to, by pokazać, że narodowy teatr mógłby być inny. Jest również aktywnie działającą od kilku lat reżyserką, laureatką najważniejszych nagród, otrzymała m.in.: Grand Prix festiwalu Nová Dráma / New drama 2019 i, dwukrotnie, Dosky (najważniejszą nagrodę teatralną na Słowacji) - za założenie wspomnianego teatru i reżyserię spektaklu "Zjednoczenie Korei".

Wraz z aktorem Petrem Brajerčikem, który napisał tekst spektaklu na motywach "Cmentarza w Pradze" Umberto Eco, przygotowała przedstawienie "Moral insanity" (Moralny obłęd). Efektem ich współpracy jest symboliczna i niezwykle aktualna sztuka o nienawiści i stereotypach, w której za scenografię służą kapuściane głowy (kogo lub co symbolizują - możemy zdecydować sami) i dwa magnetofony. Zarówno muzykę, jak i nagrania taśm (!) z wypowiedziami, które aktor przemontowuje na scenie w trakcie przedstawienia, przygotował Martin Husovský - muzyk i kompozytor nagrodzony właśnie w 25. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej za muzykę do spektaklu "Pod adresem marzeń" z Teatru Lalki i Aktora "Kubuś" w Kielcach. Dzięki temu montażowemu zabiegowi widzimy, jak łatwo jest manipulować faktami i opiniami, jak łatwo ulec pozorom, jak cienka jest linia między tym, co jeszcze wypada, a czego już nie. Niezwykle świeże i ważne przedstawienie.

Drugim spektaklem, który mnie zaciekawił jest "Americky cisár" (Amerykański cesarz) z Divadla Pôtoň w Bátovcach. Przedstawienie, będące adaptacją książki Martina Pollacka, ukazuje historię XIX-wiecznej emigracji ludności z terenów ówczesnych Austro-Węgier do Ameryki. To opowieść o tym dlaczego i w jakich warunkach uciekano, co spotykało emigrantów w miejscu, które miało być lepsze, jak się odnajdowali w tej sytuacji ci, którzy zostawali w domach. Trudno nie dostrzec analogii do sytuacji współczesnej Europy, której granice szturmują kolejne fale uchodźców i do tego, jaki mieszkańcy Unii mają do nich stosunek. Oczywiście, uchodźcy a emigranci, to dwie różne grupy, jednak podobieństwa są tu zarysowane wyraźnie. Twórcy zabierają nas w pole, na łódź, do kamieniołomu - kolejne miejsca akcji tworzone są symbolicznie i umiejętnie, choć za scenografię służy ziemia i kilka rekwizytów. Nie jest to przedstawienie łatwe, ale zmęczenie widza i aktora jest tu dowodem wagi poruszanych tematów.

Dobry słowacki teatr nie tylko dzieje się obok mainstreamowych przedstawień, ale także - co było uderzające w tym zestawieniu - poza tradycyjną sceną teatralną. To nie tyle przedstawienia site specific, co konsekwencja nieposiadania stałych siedzib przez grupy niezależne i poszukiwań miejsc ilustrujących poruszane tematy. Tylko nieliczne przedstawienia grane były na tradycyjnych scenach, za to oglądając kolejne spektakle mamy okazję zaglądać do mieszkań, warsztatów, czy namiotu.

"Lubim ta a dávaj si pozor" (Kocham cię, uważaj) to cztery etiudy o macierzyństwie. Osobiste historie reżyserki, scenografki, poetki i mamy jednej z aktorek "podglądamy" odwiedzając bohaterki w domach. To teatr, w którym można wziąć krzesło i je ze sobą nosić, można cały czas stać albo siedzieć na ziemi, można jeść wafelki i pić wódkę ze szklanki, można się śmiać albo wzruszać, ale mimo tego poczucia "bliskości" i "familiarności" trudno zakwalifikować przedstawienie do "lekkich, łatwych i przyjemnych". Jest to natomiast teatr odważny. Pokazujący macierzyństwo z różnych, nie tylko wzruszających stron. Od in vitro, przez ciążę niechcianą, depresję poporodową, problemy z karmieniem i inne kwestie, o których publicznie mówi się raczej rzadko. Minimalistyczna scenografia kieruje uwagę widza na słowa - to one są tu najważniejsze. Temu spektaklowi poświęciłam już felieton napisany po festiwalu Nová dráma / New drama 2019.

Teatro Tatro, czyli teatr w namiocie, to "scena obwoźna" założony przez najbardziej znanego w Polsce słowackiego reżysera - Ondreja Spišaka. Choć jednak motyw namiotu jest stały, i mieliśmy już okazję widzieć przedstawienia tej grupy w różnych polskich miastach, Spišak wciąż zaskakuje kolejnymi wyjątkowymi realizacjami. Tym razem przenosi widzów do zakazanej, trochę magicznej, zamkniętej strefy. Spektakl "Stalker" powstał na podstawie książki braci Strugackich, wydanej w 1972 roku, dziś jednak, w czasach niezwykłej popularności serialu "Czarnobyl", nabiera jeszcze większej mocy. Przedstawienie zaczyna się o wiele wcześniej niż w momencie zajęcia miejsc na ustawionych w trawie ławeczkach. "Teatr" zwykle ustawiony jest na obrzeżach miasta - w Bratysławie widzowie zawiezieni zostali autobusami w miejsce, gdzie wcześniej znajdowała się baza wojskowa (na odległych terenach dzielnicy Petržalka), w Martinie "wojskowi" przeprowadzili publiczność na obrzeża parku krętymi drogami pobliskiego socjalistycznego osiedla. Kontrolowali bilety, wpuszczali do "zamkniętej strefy", budowali atmosferę. Zagrożenie czuło się tak realnie, że "strefę" opuszczaliśmy naprawdę z dużą ulgą. Kiedy w niej jednak byliśmy, widzieliśmy świetnych aktorów, ciekawe pomysły scenograficzne i wciągającą, choć kompletnie abstrakcyjną historię.

Równie wiele emocji dostarczył nam spektakl "Eu_genus" grupy Med a prach. Jej założycielem, oraz reżyserem, jest muzyk Andrej Kalinka. Jest to całkowita mieszkanka, coś między przedstawieniem, koncertem, instalacją a performancem. "Znajdujemy się w stworzonym na poczekaniu warsztacie" - wita nas reżyser. W miejscu, gdzie przeplatają się różne gatunki twórczości performatywnej/scenicznej, widzimy rzeźbiarza, tancerzy i niezwykłych instrumentalistów. Każda z tych osób, to absolutny profesjonalista w swojej dziedzinie. Daniel Raček to jeden z najlepszych słowackich tancerzy, podobnie zresztą jak Livia Bálažová. Ján Morávek oczarował widzów śpiewem i grą na niezliczonych instrumentach. W tym czasie inni aktorzy tworzyli rzeźby, również z siebie. To teatr, który trudno zrozumieć, w którym aktor na koniec jest brudny i umęczony, w którym jest wiele elementów, których na scenie nie lubię, a jednak jest to teatr magiczny, wciągający, absolutnie wyjątkowy i niepowtarzalny. Nie ma w nim miejsca na nudę, dzieje się wiele na każdej płaszczyźnie, wciąga, trochę transowo i totalnie. Nie chce się z niego wychodzić.

Na koniec jeszcze ciekawa propozycja dla młodzieży, przygotowana przez teatr Nová Scéna Bratislava. Co by było, gdyby wojna wybuchła na Słowacji, a jedynym miejscem, do którego można by było uciec, byłby Egipt? Takie pytanie zadają twórcy spektaklu "Domov (...kde je ten tvoj?)" (W domu... gdzie jest ten twój?). Używając argumentów podobnych do tych, które słyszymy w mediach czy z ust polityków - nie znamy Koranu, nie uczymy się arabskiego, jesteśmy z innej kultury - pokazują przez co musi przejść uciekający przed wojną człowiek. Dwóch młodych aktorów, piwnica, umowna scenografia i siła słów. A na koniec, jako nieodłączna część spektaklu, spotkanie z reżyserem, uchodźcą z Iraku i pracownikiem ośrodka dla uchodźców. Wszyscy opowiadają, jak inna jest rzeczywistość uciekających w stosunku do tego, co mówią media, a młodzi (i nie tylko) ludzie wychodzą z przedstawienia i spotkania mocno poruszeni.

Jak to w przypadku tak dużych przeglądów bywa, pokazom spektakli towarzyszyły również koncerty, m.in. zespołów SLUK (Słowacki zespół ludowy) i Katarzia - artystki, która zaistniała muzyką przygotowaną do spektaklu "Antygona" w Słowackim Teatrze Narodowym - świetnymi, autorskimi piosenkami, lepszymi od samego przedstawienia. Wszystkie odbywające się na głównym placu wydarzenia przyciągały prawdziwe tłumy mieszkańców miasta.

DOTYKY A SPOJENIA to sześć niezwykle intensywnych dni, kilkanaście przedstawień dla dorosłych, kilka dla dzieci, do tego dyskusje krytyków i spotkania z twórcami. Z pewnością jest to jedno z ważniejszych, a na pewno największych wydarzeń teatralnych na Słowacji. Nikt nie wychodzi z niego wygrany, nie jest to konkurs. Ale czasem dzięki szerokiej publiczności o niektórych tytułach robi się głośno, albo zapraszane są na kolejne festiwale. My w Instytucie Teatralnym postaramy się niektóre z opisanych wyżej spektakli zaprezentować w Warszawie podczas planowanego na maj przyszłego roku przeglądu słowackiego teatru w Polsce. Setna rocznica powstania Słowackiego Teatru Narodowego oraz Rok Słowackiego Teatru, który ogłoszono w tym kraju, dają dobry pretekst do tego, by te przykłady niezależności pokazać szerszej publiczności. Nie można bowiem powiedzieć, że słowacki teatr jest zły. Ale od tego, który znamy, faktycznie jest inny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji