Artykuły

Aktorka, która stała się ciszą

Katarzyna Krzanowska ma nieprawdopodobną zdolność przyciągania uwagi. Ma to "coś" co sprawia, że trudno oderwać od niej oczy - felieton Magdy Huzarskiej-Szumiec w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Mam paskudną cechę, do której postanowiłam się przyznać w ramach wakacyjnej ekspiacji. Otóż uwielbiam podsłuchiwać ludzi. Zdarza mi się to wszędzie - w kawiarni, w poczekalni do lekarza...

Miejsce ani czas nie mają znaczenia. Ważne, by historie opowiadane sobie przez ludzi były ciekawe. Bo jak nie są, wyłączam się błyskawicznie, potrafię nacisnąć w głowie guzik pilota i przenieść się myślami w inne rejony, bądź przekierować słuch na innych opowiadaczy.

Na widowni Teatru Nowego Proxima podczas najnowszej premiery czułam się ostatnio trochę tak, jakbym siedziała w którymś z pubów na Kazimierzu i przysłuchiwała się monologowi jednej z zajmujących sąsiedni stolik dziewczyny. Były w nim historie wielokrotnie już przeze mnie słyszane, od obcych, jak i znanych mi kobiet. X. i Y. mogłyby równie dużo opowiedzieć o pewnym okresie swojego życia, sprowadzającym się do mało kreatywnych czynności, do których są potrzebni mężczyźni i używki. Z. nie raz wywoływała we mnie ukłucia zazdrości wspomnieniem, jak poznała faceta swojego życia. Gorsza zdecydowanie była jej relacja z sali sądowej, podczas której ów inteligentny przystojniak zachowywał się jak zwykły palant. Zwierzenia pani, jadącej obok mnie w tramwaju o tym, jak usiłuje ogarnąć dzieci, z którymi święty by sobie nie poradził, wywołały u mnie przelotny uśmiech, a opowieść stojącej za mną po bilety na spektakl dziewczyny, jak udało jej się kompletnie spieprzyć rozmowę kwalifikacyjną i mimo tego dostać nowa pracę, rozbawiła mnie do łez.

Bo tekst Dennisa Kelly "Girls&Boys" tak naprawdę nie przynosi, przynajmniej do czasu, nic nowego. Ot historie, które mogą zdarzyć się wszystkim i wszędzie. Pewnie słuchałabym ich bez większej ekscytacji, gdyby nie to, jak zostały opowiedziane przez Katarzynę Krzanowską. Pojawia się ona w pustej, pozbawionej jakiegokolwiek teatralnego zaplecza przestrzeni. I zaczyna mówić tak po prostu. Jej ruchy, wyraz twarzy są naturalne do tego stopnia, że od razu ulegam złudzeniu, iż aktorka opowiada mi swoją własną historię, której mogłabym się przysłuchiwać gdzieś na Kazimierzu.

A ja wpatruję się w nią, nadstawiam ucha, choć słyszałam już podobne opowieści. Bo Katarzyna Krzanowska ma nieprawdopodobną zdolność przyciągania uwagi. Ma to "coś" co sprawia, że trudno oderwać od niej oczy. Dzięki temu "czemuś" w nie radzącej sobie z dziećmi matce widzę nie tylko nie radzącą sobie z dziećmi matkę, ale dostrzegam nić pajęczyny, która osiadła jej we włosach, gdy szukała w zakamarkach mieszkania zabawki dla syna czy ulotną zmarszczkę zniecierpliwienia, gdy wyjaśniała córce rzeczy oczywiste. Patrzę jej oczami na faceta jej życia, do którego nie ma nawet pretensji o to, że jest tak zwyczajny. Jestem z nią, gdy okazuje się on banalnym gnojkiem i jestem z nią gdy w akcie rozpaczy dotyka ręką ściany, zapadając się w milczeniu. Wtedy aktorka cała staje się ciszą, tak dojmującą, że nie trzeba nic więcej. Ani agresywnych efektów, ani obrazu nawiązującego do sztuki Mariny Abramowicz, którymi reżyser Mirek Kaczmarek kończy swój spektakl. Aktorce wystarczyła tylko ta jedna scena przy ścianie, bym przestała traktować tę historię jak jedną z wielu podsłuchanych opowieści i bym ją nosiła w sobie jeszcze długo po wyjściu z teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji