Artykuły

Pazury pod sufitem, czyli "Hobbit" w teatrze i co z tego wynikło

"Hobbit" wg J.R.R. Tolkiena w Grzegorza Suskiego Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Porwali się na rzecz ryzykowną, w końcu po filmowej adaptacji książka Tolkiena przeniesiona na scenę zawsze już będzie stawiana w pozycji gorszego brata. I tak jest też w przypadku adaptacji "Hobbita" w Teatrze Dramatycznym, choć spektakl miejscami potrafi też zaskoczyć. Ale nie udało mu się przezwyciężyć casusu "Wiedźmina". Czyli: nie jest źle, póki smok nie pokaże się w całej okazałości

Białostocka ekipa pod wodzą Grzegorza Suskiego podjęła się dużego wyzwania: przed nią żaden teatr w Polsce nie miał prawa do wystawienia książki Tolkiena w warunkach teatralnych. Na zgodę właścicieli praw autorskich czekano prawie rok, nie przejmując się też powiedzeniem "mierz zamiary podług sił". Za upór i odwagę - plus, bo w sumie dlaczego, wbrew wszystkiemu, nie iść za marzeniem? Takie miał reżyser, ekipa ostrożnie za nim podążyła, choć przecież jasne było, że po filmowej adaptacji w reżyserii Petera Jacksona kręconej w plenerach Nowej Zelandii i przy pomocy efektów komputerowych - głowy widzów są pełne kadrów właśnie tej kinowej spektakularnej historii. Po której cała reszta może być traktowana już jak filmowe popłuczyny.

Stąd też przywoływanie na scenie całego tolkienowskiego bestiarium, uszykowanego teatralnymi środkami ryzykuje wywołaniem na widowni serdecznego śmiechu. I tak się rzeczywiście podczas spektaklu dzieje. Choć to, przyznać trzeba, częściej śmiech czuły i w sumie przyjazny. Na zasadzie mrugnięcia: "my wiemy, że bardziej się nie dało, niech już będzie".

Gwoli sprawiedliwości dodać należy, że śmiech dotyczy tylko niektórych scen, w większości jakieś baśniowe wrażenie udało się uzyskać. Ale zdarzał się niestety też efekt odwrotny. A wtedy już robiło się całkiem źle.

Narośle Golluma

Wywoływanie na scenę wszelakiej maści tolkienowskiej menażerii łatwe nie jest, to jasne. W teatrze zespół buduje efekt, korzystając z przesłony, multimediów, ale też często bardzo ciekawego kostiumu i akrobatycznych umiejętności. Te ostatnie nawet działają na wyobraźnię - w przypadku gromadki goblinów, skaczących zwinnie po scenie, wykonujących atrakcyjne dla oka ewolucje, jednocześnie odpychając koszmarnymi maskami. Dają radę też trolle, wyglądające jak odłupane kawałki skał - i kostium to na tyle intrygujący, że trudno oderwać od nich wzrok przez długie minuty, toteż scena, w której kłócą się między sobą, mija szybko.

Nieoczekiwanie całkiem nieźle inscenizacyjnie reżyser wybrnął też z postaci Golluma, który przesuwa się pośród oparów, korzystając z najprostszej maszynerii, jaką można sobie wyobrazić. To zabieg, który - poza świetnym kostiumem pełnym gruzłów i narośli - całkiem nieźle podkreśla wrażenie pokracznego, pełzającego, oślizgłego stworzenia (Arleta Godziszewska nie do poznania).

Smok poległ, choć stoi

Po co jednak iść w kiepską dosłowność? Tak się dzieje w przypadku sceny z pająkami, które choćby chciały, dwoiły się i troiły, skakały po scenie jak opętane - straszne po prostu nie są. Zdecydowanie lepszy efekt dałaby wizualizacja zasnuwająca ścianę pajęczą siecią (zwłaszcza że inne sceny w spektaklu pokazują, że wizualizacje są nawet mocną stroną spektaklu).

Albo ów nieszczęsny smok Smaug, jeden z głównych bohaterów tolkienowskiej historii, do którego zmierzają Hobbit, Krasnolud i Elf Pół biedy, gdy Smaug gdzieś tam straszy przetworzonym głosem, widać go niewyraźnie w tle, w świecącej czerwonej plamie. Gdy jednak smok na scenę wychodzi (tak, tak, wychodzi, na patykowatych nogach, wyprostowany jak trzcina), dobrze nie jest. Jest wręcz bardzo źle, bez sensu i niepotrzebnie. Cała aura, magiczna przewaga smoka, którą miał dotąd nad resztą bohaterów, znika w jednej chwili, zostaje wrażenie groteski.

Smaug chodzi po scenie jak wielka marioneta, a fakt, że schowany w jego wnętrzu aktor trudzi się, godząc chodzenie na szczudłach z uruchamianiem skrzydeł, naprawdę nie ma tu większego znaczenia. Po prostu sam pomysł na smoka, mechanicznie tuptającego po scenie, jest z góry skazany na wizualną porażkę. A błyskanie czerwonymi lampkami niestety to żenujące wrażenie powiększa. Już by lepiej spoczywał i się do chodzenia nie zrywał, już groźniejszy byłby taki półleżący.

Mamy tu casus znany z telewizyjnej przaśnej wersji "Wiedźmina" Sapkowskiego, w której wystarczyło, by ów niechlubny smok rozłożył skrzydła i wychynął za wzgórza, a nienajlepszy i tak do tego momentu film rozłożył wręcz na łopatki. Smok był tak źle zrobiony, że do dziś pamięta się go jako jeden z najgorszych efektów specjalnych polskiego kina. I niestety, również białostockiemu "Hobbitowi" - skądinąd sympatycznie poprowadzonej historii - smok nie pomaga zupełnie. A wręcz niszczy to, co krok po kroku budowano wcześniej.

Szkoda.

Bilbo, stan umysłu

Plusem spektaklu jest za to nieźle dobrana, nieźle odziana i ucharakteryzowana obsada głównych bohaterów zmierzających w stronę siedziby Smauga, by wyrwać mu zawłaszczony przed laty skarb: Krasnolud Thorin, Elf i przede wszystkim Bilbo Baggins.

Ten ostatni zresztą kradnie show pozostałym kompanom, jest pocieszny i pełni też rolę pewnego stabilizatora: gdy ze sceny zaczyna wiać nudą, na Bilba można liczyć: zawsze powie coś, co rozładuje atmosferę i skieruje uwagę widzów gdzieś indziej. Tak napisana jest postać przez Tolkiena, tak też do białostockiej inscenizacji przykroił ją reżyser, ale to Marek Cichucki, niosąc na barkach ciężar tej wcale nieoczywistej roli, na scenie potrafi Bilbo uwyraźnić. Tu nie wystarczy tylko kudłata fryzura, wielkie stopy czy charakterystyczny chód - tu trzeba czegoś więcej, wszak Bilbo to już przecież nie tyle postać, co wręcz stan umysłu: niziołek, który przez przypadek trafia na wyprawę, z której niewiele rozumie, najchętniej by tylko jadł i odpoczywał, i z wyprawy zwiał. Ale w chwili ekstremalnej potrafi stanąć na wysokości zadania. Cichucki też daje radę.

Obłaskawianie widowni

Uzupełnia go reszta jego kompanii - poważny Krasnolud Thorin (Piotr Szekowski), opętany żądzą zemsty na Smaugu i Elf, w białostockiej inscenizacji mający rysy Moniki Zaborskiej i wtrącającej też elfickie frazy. Tych dwoje tolkienowskich bohaterów nie przepada za sobą, co aktorzy dość sugestywnie szkicują, a Bilbo między nimi (a także przez chwilę Gandalf - Franciszek Utko) pełni rolę swoistego rozbrajacza bomb, czasem nie zdając sobie z tego nawet sprawy.

To zresztą on jest w spektaklu największym nośnikiem humoru, co sprawdza się w chwili, gdy spektakl zalicza niższy lot. Gdy pojawia się Bilbo, sprytnie minimalizuje inscenizacyjne mielizny.

Są jednak w spektaklu chwyty inscenizacyjne też całkiem udane. Po co powoływać na scenę gromadę krasnoludów, towarzyszących Thorinowi, skoro w sposób symboliczny można umieścić ich gdzieś między publiką. Thorin na początku namaszcza na krasnoludów bliżej nieokreślone osoby na widowni, rozrzucając kawałki wtajemniczającej materii i konwersując z milczącymi kompanami. Paradoksalnie ten socjotechniczny chwyt wypada całkiem naturalnie, już na wstępie wyjaśnia, gdzie podziewa się reszta. Jeszcze tylko hasło co jakiś czas wykrzykiwane przez Thorina i podejmowane przez widzów, i oto pierwszy etap obłaskawienia, szczególnie tej młodszej publiczności, nawet ma sens.

Wszystkie sznurki w garści

I tak wędruje przez świat ta trójca, spotykając po drodze najrozmaitsze istoty: gobliny, trolle, pająki, Beorna - półczłowieka, pół-niedźwiedzia (Bernard Maciej Bania), a także ludzi - mieszkańców Esgaroth, którzy na chwilę pojawiają się w zbiorowej scenie. Kompani nie dyskutują za dużo, ale czasem padną jakieś frazy godne zapamiętania, jak puenta Hobbita, nierozumiejącego ludzkiej żądzy złota. Niespecjalnie widać w spektaklu przejawy jakiejś gwałtownie budzącej się przyjaźni, przemiana bohaterów też została potraktowana trochę skrótowo, ale adaptację i dialogi skrojono całkiem sprawnie. Popychają akcję do przodu, są jasne i nieprzegadane - co w przypadku adaptacji książki przeniesionej na scenę bez przerwy, i przywołującej wszystkie tolkienowskie postaci - jest pewnym atutem.

Reżyser renesansowo skupił w garści kilka sznurków: jest nie tylko autorem adaptacji, ale też choreografii i muzyki. Takie próby łączenia kilku różnych sztuk najczęściej kończą się wielką klapą, tu jednak zaskakująco jakoś działa. Muzyka, choć czasem zbyt dosłownie ilustruje kolejne perypetie bohaterów, to jednak wpada w ucho i spełnia swoją rolę podczas budowania typowego dla takich historii nastroju: to miks łączący brzmienia beztroskich wagantów, chwil i strasznych, i humorystycznych. Podobnie piosenki - z prostym tekstem, przesłaniem, niezłym wykonaniem - spinające niczym klamrą całość (w wykonaniu Piotra Szekowskiego, Agnieszki Możejko i wszystkich aktorów na finał).

Istotna jest choreografia: sposób chodzenia każdego z bohaterów podkreśla ich charakter, a aktorzy starają się o tym ważnym elemencie budowania postaci nie zapominać przez cały spektakl. Hobbit chodzi podskakując, Elf z lekkością, Krasnolud - ciężkim mocnym krokiem jak przystało na wojownika. Warto się im przyjrzeć, gdy są razem na scenie: to prawdziwy taniec trzech różnych ras.

Pazury pod sufitem

Niełatwe zadanie pomieszczenia na niedużej scenie wielu tolkienowskich światów i miejsc w różnym czasie miał scenograf Sławomir Czyż. Operuje skrótami, olbrzymimi malunkami, przesłonami, wizualizacjami, prostymi zabiegami. Czasem to chwyty mocno siermiężne, a czasem zabawne i ciekawe (okienka w skale, przesuwające się nad sceną olbrzymie pazury orła z uczepionym ich kurczowo Bilbem). Olbrzymie znaczenie ma tu światło, które w jednej chwili z głębi sceny może wydobyć siedzibę trolli, za chwilę tajemniczy las czy zadymkę. Klimat budują tez ciekawe, przemyślane i podkreślające charakter każdej z postaci kostiumy (Anna Czyż). Tu nikt nie jest ubrany przypadkowo, a z finezją i zgodnie z regułami gatunku.

I tylko smok niestety wypada poza jego ramy.

***

Teatr Dramatyczny w Białymstoku: "Hobbit" - najbliższe spektakle:

21, 22, 23 maja, godz. 9.30 i 11.30;

5, 6, 7, czerwca, godz. 9.30 i 11.30;

7 czerwca, godz. 20;

8 i 9 czerwca, godz. 17;

11, 12 i 13 czerwca, godz. 9:30 i 11.30.

Spektakl trwa ok. 115 minut

Twórcy:

Reżyseria, scenariusz, muzyka i choreografia: Grzegorz Suski; Scenografia: Sławomir Czyż; Kostiumy: Anna Czyż; Konsultacje wokalne: Kamila Najduk; Asystent reżysera: Bernard Bania; Inspicjent: Jerzy Taborski

Obsada:

Danuta Bach - Troll Tom

Jolanta Borowska - Troll Will

Justyna Godlewska-Kruczkowska - Mieszczka 1 (mieszkanka Esgaroth)

Arleta Godziszewska - Gollum

Krystyna Kacprowicz-Sokołowska - Troll Bert

Agnieszka Możejko-Szekowska - Znachorka (mieszkanka Esgaroth)

Ewa Palińska - Mieszczka 2 (mieszkanka Esgaroth)

Katarzyna Siergiej - Pająk, Goblin, Mieszczka 3 (mieszkanka Esgaroth)

Monika Zaborska - Elf

Bernard Bania - Beorn

Ziemowit Bogusławski - Pająk, Goblin, Smok Smaug

Marek Cichucki - Bilbo

Krzysztof Ławniczak - Dain, Mieszczanin (mieszkaniec Esgaroth)

Patryk Ołdziejewski - Goblin, Warg, Kucharczyk (mieszkaniec Esgaroth)

Sławomir Popławski - Kupiec (mieszkaniec Esgaroth)

Grzegorz Suski - Goblin, Warg

Piotr Szekowski - Thorin

Marek Tyszkiewicz - Bard

Franciszek Utko (gościnnie) - Gandalf

Kacper Złotkowski - Pająk, Goblin, Smok Smaug

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji