Artykuły

TEATR MAŁY

TEATR MAŁY: "Szczęście od jutra", komedja w 3-ch aktach Stefana Kiedrzyńskiego, reżyserja Al. Zelwerowicza - dekoracje St. Śliwińskiego.

Umówili się, czy się nie umówili? Oczywiście, że się umawiać nie mogli, ale wszystkie pozory jakby świadczyły za tem, że między Kiedrzyńskim a Miłaszewskim zaszła podobna rozmowa: - Ty w sztuce pokażesz, jak wyglądają uczucia ojca, który ze swej miłości rezygnuje na rzecz syna i nazwij to "Drugiem imieniem miłości", a ja to samo zagadnienie ukażę od strony uczuć kobiety, od strony matki, która w związ ku z ukochanym mężczyzną może znaleźć odwet na wszystkie przegrane życiowe - i wyrzeka się szczęścia, bo tego samego mężczyznę kocha jej własna córka - i to będzie "Szczęściem od jutra".

Była przed dwudziestu pięciu laty podobna sztuka o matce i córce. Nazywała się "L'autre danger". Bodaj, że Lavedana. Kobieta, mająca już podrastającą córkę, znajduje wynagrodzenie sercowe za niedole swego życia w osobie pełnego wartości młodego człowieka. Nie zauważa tylko, że córka jej też k o b i e t ą się staje, i że ten młody człowiek może kiedyś upodobać sobie jej córkę więcej, niż ją. To właśnie, to niebezpieczeństwo nadeszło i ztąd dramat, kończący się poświęceniem matki.

U Kiedrzyńskiego "innego niebezpieczeństwa" doznaje... córka. Narzeczonego odbija jej - matka. Oczywiście, że w trzecim akcie, ta matka, widząc rozpacz córki, przekreśla plany własnego szczęścia i klei napowrót marjaż młodych, ale niestety, we wrażeniu pozostaje cały akt drugi, w którym czterdziestoletnia, dojrzała kobieta nie waha się wyjść zamąż za dwudziestosześcioletniego mężczyznę i w dodatku - przed 10 jeszcze minutami - narzeczonego jej córki, za całe wytłumaczenie moralne, mając pociechę: Ola tak jeszcze jest młoda, że znajdzie sobie inną miłość lada chwila. Nawet bolesny okrzyk córki: "mamo!" - nie zdolen jest powstrzymać jej w zapędach - a co tu najważniejsze: przy wszystkiem tem sztuka chce nas utrzymać w przeświadczeniu, że w osobie tej matki mamy do czynienia z człowiekiem wartościowym.

Rozplanowywanie wartości moralnych jest wogóle słabszą stroną fenomenalnego talentu Kiedrzyńskiego. Ale fenomenalność tego talentu w niczem bodaj nie znajduje takiego kamienia probierczego, jak właśnie w tem, że mimo tych kardynalnych omyłek, mimo przerysowywania sytuacji i djalogów, mimo i t. d. - sztuki jego od pierwszej sceny aktu pierwszego i do ostatniej aktu ostatniego utrzymują widza w nieprzerwanej hypnozie.

Talentem scenicznym jest wogóle talent zaczarowywania widza, wprowadzanie go w stan jakiejś przytomnej katalepsji, w której czujemy i rozumujemy tak, jak to nam dyktuje hypnotyzer - dramatopisarz. Pośród dzisiejszych naszych autorów dramatycznych niema drugiego, któryby sekret tej magji posiadł w stopniu, równym Kiedrzyńskiemu. Można po opuszczeniu teatru wieść z nim spór o szczegóły lub całość jego sztuki, ale dopóki się jej słucha, wszystko jest interesujące i pochłaniające całą naszą wrażliwość. Wszystko żyje.

To samo i w "Szczęściu od jutra", żyje całą pełnią namiętność głównej bohaterki, żyją poboczne linje akcji, jak mąż bohaterki, warszawski kombinator, tak serdecznie zabawny, że w komice roztapia się nawet jego plugawość; żyje jego wspólniczka serca i interesów pani Hortensja Modzińska i para młodych i wszystkie epizody. Fibrem życia drży sztuka w momentach dramatycznych i w swoich farsowych decrescendach. Nawet to, co dla sztuki innego autora staćby się mogło niebezpieczeństwem: pewne dłużyzny i tautologje sceniczne, tu, na tym seansie magicznego talentu rozpływają się w zasłuchaniu się sali, tak, że publiczność ich nie czuje.

Czyli krótko i węzłowato: niewątpliwe powodzenie, ani trochę nie mniejsze, niż na każdej innej komedji autora "Szczęścia od jutra". Szczęście już przyszło wczoraj, na premjerze. Szczęście i w wykonaniu. Pani Mila Kamińska znalazła prawdziwy popis w bogatej postaci bohaterki i wiedziała, że warto jej oddać cały zasób nietylko środków artystycznych, ale i przejęcia się. To też publiczność będzie ją pamiętała w tej brawurowej roli, ślicznie, zwłaszcza akt trzeci, odegrała p. Gryf-Olszewska - w roli córki.

P. Pawłowski, jako "puhar wędrowny", zdobywany naprzemian przez matkę i córkę, za błysnął niepospolitą wartością "amancką". Moment wyznania uczucia matce miał siłę i szczerość, której mu mogą pozazdrościć najbardziej renomowani artyści. Tylko jeszcze głos, postawienie głosu, rozwarcie krtani pozostaje u tego obiecującego artysty sprawą dalszego wyszkolenia.

P. Bonecki w roli męża-kombinatora pokazał, jaką wartościową jest siłą. P. Munclingerowa przezabawna w roli jego wspólniczki, wreszcie Zelwerowicz, któremu oklaski należą się za reżyserję i za subtelny dostęp do niebezpiecznej trochę w sztuce postaci starego aktora. Dekoracja sceny p. Śliwińskiego bardzo udatna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji