Artykuły

TEATR. MIŁA RODZINKA (Teatr Nowy)

Sztuka ta "przebój" londyńskiego Playhouse`u, nie zdobyła publiczności warszawskiej. Zabrakło nam, być może, klucza, otwierającego jej perspektywy, przede wszystkim społeczno polityczne. Przyjęliśmy ją jak farsę, makabryczną farsę testamentową, jak jakąś "Jadzię wdowę" w anglosaskiej edycji.

Uszło naszej uwagi, że ten utwór, raczej sceniczne malowidło obyczajowe niż komedia, ma przede wszystkim chłostać degenerację brytyjskiego imperializmu, kiplingowskiego ideału siły, "Rule Britainia". W dominiach i koloniach angielskich odpowiada zapewne ta sztuka określonej rzeczywistości społecznej, demonstrują odpływ narodowej energii, brzmi niemal jak napis na ścianie Baltazara.

"Miła rodzinka" to trzy pokolenia rodu zdobywców z coraz mniejszym cenzusem geniuszu. Gdy babcia szumi jeszcze konkwistadorskim romantyzmem, dzieci, a zwłaszcza wnuki, umieją tylko czychać na spadek. Zagubił się w biegu dziejów ro dzinny "élan vital" i jeśli ocalała jakaś resztka, to, niestety, po to, aby wyładować się w talencie muzycznym. To nie ja mówię niestety, to mówi duch sztuki. Że młody Finch pragnie zostać pianistą, cóż to za satysfakcja dla brytyjskiego imperializmu? Raczej jest to wskazówką, że wewnętrzna przemiana kierunku rodzinnego "life-forte" zapowiada przejście z "cywilizacji" do "kultury" i sygnalizuje spenglerowski "linter gang des Abendlandes".

Polski tytuł sztuki jest oczywiście błędny, sugeruje bowiem "familijność" komedii, gdy ambicją autorki było zapewne, aby nazwisko Whiteoaks stanęło obok nazwisk Forsyte, Babbitt, Massoubre, a więc symbolów określonych procesów społecznych. Ciekawe byłoby przy tym zestawienie sztuki p. Mazo de la Rodle z "Cieszmy się życiem" Harta i Kaufmanna w Teatrze Ateneum.

Tu i tam mamy "miłą rodzinkę", próżniacze stadko ludzkie, żyjące z patriarchalnej renty. Ale gdy w komedii ze Stanów Zjednoczonych hasłem jest "zwalniać tempo", w komedii kanadyjskiej tempo zamiera samo, przez zanik ideału twórczości. Dwie różne prawdy z dwu krajów dolara.

"Miła rodzinka" nie jest, jak się rzekło, komedią, lecz malowidłem scenicznym.

Z przeróbek powieściowych, jakie widzieliśmy ostatnio, ma najmniej nerwu dramatycznego, niekiedy nawet nuży jednostajnością akcji. Nierówna jest także w charakterystyce figur. Jedne z nich np. babcia Acielina, narysowane są świetnie, innym, zwłaszcza z młodszego pokolenia, brakuje sztucznej wyrazistości. Atmosfera sztuki jest raczej niesympatyczna, obok scen powleczonych sztuczną farbką poetyczności, musimy strawić dużo gorzkich pigułek jaskrawego realizmu.

Scena kłótni o testament, zamykająca sztukę, razi nadmierną brutalnością.

Reżyserował p. Cwojdziński, nie żałując "mocnych" efektów. Główną rolę gra p. Wysocka. Kreacje tej wspaniałej artystki są zwykle arcydziełami finezji. I tym razem podziwiamy jej nieporównany kunszt. Kto wie jednak, czy nie należałoby zrewidować niektórych momentów w akcie pierwszym, sprawiających, że nie możemy pozbyć się wrażenia złośliwości i łakomstwa staruszki.

Z licznej obsady spisuje się dobrze starsze pokolenie. zwłaszcza pp. Zelwerowicz i Fritsche. a także p. Sulima, zupełnie poprawnie wypadła rola p. Dominiaka. Młodsi zawiedli. Nie udała się rola p. Mileckiemu, blado wypadli pp. Malanowicz, Wasiutyńska, Śliwiński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji