Artykuły

Czy jest tu Czarna Kucharka?

"Blaszany bębenek" wg Güntera Grassa w reż. Wojciecha Kościelniaka z Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu na XXVI Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Ewa Czarnowska-Woźniak w Expressie Bydgoskim.

Mocny akcent na zakończenie XXVI Bydgoskiego Teatru Operowego - "Blaszany bębenek" z Wrocławia

Opera, balet, wodewil - skrzący się hitami program XXVI BFO zachwycił melomanów. Do samego końca. Teraz trzeba nam czekać rok na XXVII...

Trzy i pół godziny minęło jak chwila widzom ostatniego spektaklu w ramach tegorocznego, już dwudziestego szóstego, Bydgoskiego Festiwalu Operowego. I było to zwieńczenie fascynujące.

Bo oto zaserwowano nam kolejne monumentalne wystawienie klasyki powieściowej w wydaniu musicalowym, przygotowane przez wrocławski Teatr Muzyczny Capitol. Trzy lata temu oklaskiwaliśmy ich "Mistrza i Małgorzatę" Bułhakowa, za którego przeniesienie na scenę teatru muzycznego zabrał się Wojciech Kościelniak, zatem gdy ten sam twórca podjął się teraz "wodewilizacji" książki Güntera Grassa, słynnego "Blaszanego bębenka", wiadomo było, że będzie to eksperyment udany.

Do ostatniego momentu - gdy na koniec z przejmującym songiem przed chórzystami (będącymi jednocześnie tancerzami i plastyczną masą formującą scenografię: znakomity pomysł inscenizacyjny!) wystąpił (wielkim głosem Artura Caturiana) duch Alfreda Matzeratha. Sympatyzujący z Rzeszą niemiecki mieszkaniec Wolnego Miasta Gdańska, nieszczęśliwy ojciec (?) małego Oscara, sprowadził dramat nieprzystosowanej jednostki (pamiętajmy, że w oryginale wszystko kończy się i zaczyna na Oscarze, pacjencie zakładu dla obłąkanych) do problemu współistnienia narodów, religii, przekonań. Do tego uniwersalnego kłopotu, z którym - już na poziomie własnego życia - nie potrafił poradzić sobie chłopiec, który w trzecie urodziny postanowić przestać rosnąć i komunikować się z otoczeniem tylko za pomocą upiornego bębnienia. To nie tylko sprzeciw wobec wrogiego świata, to także niezgoda na trójkąt rodzicielski, który obok Matzeratha tworzą jego kaszubska matka Agnieszka (Alicja Kalinowska) i Polak, dość karykaturalny tu obrońca Poczty Polskiej Jan Broński (Kamil Krupicz). Na opiekunów, na których sam wyda wyrok. Bezpieczny port Oscar znajduje tylko pod czterema spódnicami kaszubskiej babki Anny (brawurowa Justyna Szafran). Nie da się jednak tam skrywać cały czas - Historia i Fatum, u Grassa uosabiane przez metaforyczną Czarną Kucharkę (hipnotyzująca Barbara Olech), upomną się przecież o swoje.

Osobne miejsce i brawa należą się odtwórczyni głównej roli - Agata Kucińska, aktorka Wrocławskiego Teatru Lalek występuje w spektaklu animując tzw. tintamareskę (to lalka "uwieszona" u szyi aktora, który daje jej głowę, ciało ukrywając za czarnym trykotem). Dzięki temu widz ma wrażenie spoglądania na dziecko, od aktora wymaga to jednak szczególnego wysiłku (nie mówiąc o tym, że Oscar obecny jest niemal przez całe, kilkugodzinne przedstawienie). Aktorka wybrnęła z tego wybornie, zbierając burzę oklasków.

Na nie zasługuje jednak cały zespół realizatorski. Obok reżysera (scenarzysty i autora piosenek), kompozytor Mariusz Obijalski, scenografka i kostiumolożka Anna Chadaj czy choreografka Ewelina Adamska-Porczyk, która zafundowała tancerzom mordercze, ekspresyjne wyzwanie. Brawo, brawo i dla zakonnic (Paulina Jeżewska i Karolina Szeptycka), dla bujanej przez los Mańki- Wstańki, żydowskiego właściciela składu z zabawkami Markusa (Mikołaj Woubishet) i wielu, wielu innych.

Pokazać w burlesce, wodewilu wojnę - to coś. Coś, z czego nie zawsze się wychodzi zwycięsko (esesmani jak z Disneya...), ale coś, czego na pewno się nie zapomina.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji