Artykuły

Z Teatru

TEATR LETNI. Miasto. Dramat w 4 aktach Stanisława Przybyszewskiego.

Podczas uczty jubileuszowej, wydanej niedawno na cześć Przybyszewskiego we Lwowie, poeta-jubilat powiedział podobno: "Wy mi tyle dajecie, a ze mnie zostanie tylko dziewięć, może dziesięć kartek".

Jeżeli to nie była poza skromności, lecz szczere, najgłębsze przekonanie poety, to ja "patentowany wróg Przybyszowszezyzny", jak mnie swego czasu jakaś Rachela z "Wesela" raczyła nazwać publicznie, ośmielam się temu zaprzeczyć. Zostanie po nim więcej. Zostanie "Śnieg", pomimo wszystkich swych błędów, zostaną "Wigilje", zostanie "Nad morzem", zostanio\e potężna tęsknota "W godzinie cudu". Może jeszcze coś. Jakiś drobiazg. Tu i owdzie jakaś oderwana stronica. Ale najmniej właśnie z "teatru przybyszewskiego", tego teatru, który tak niedawno jeszcze stawiano obok Ibsena i Maeterlincka (Feldman), tego teatru, który nazwano "wulkanem nowej poezji".

Gdybym z biegiem lat nie nauczył się "łagodnie uśmiechać", możebym dziś właśnie miał sposobność zadrwić triumfująco z tych wszystkich kolegów po piórze, którzy wówczas tańczyli w derwiszowych ekstazach dokoła bożyszcza "Młodej Polski" i ścigali mnie osobiście listami gończemi za to, że "z głowy poety zdejmowałem wieńce", że nie upijałem się modą, że w "Złotych runach" nie widziałem "wiecznych wartości", że przepowiadałem niemal dosłownie: "Po kilku latach z odurzającego bukietu Przybyszewszczyzny zaledwie kilka pozostanie kwiatów".

Nazywano mnie "pomniejszycielem olbrzymów". A dziś? Sami się trochę już wstydzą i sami podrwiwają z tych Rachel, którym grali do wtóru przed laty. Ale mniejsza o krytykę ówczesną, to, co wczoraj ujrzałem w teatrze, wydało mi się jakby "nawróceniem" poety. Czy przypominacie sobie jego "Confiteor" i cały jego "Taniec miłości i śmierci"? Czy przypominacie sobie tę kosmiczną potęgę chuci, w której zatopił wszystko? Niema społeczeństwa, niema prawa, niema patrjotyzmu, niema religji, niema żadnej uskrzydlającej potęgi, jest tylko miłość i śmierć, a reszta - biblia pauperum. Po scenie Przybyszewskiego chodzili opętańcy miłości. W jego "synagogach szatana", jak wilczyca głodna, wyła tylko żądza. Jakieś straszne szamotanie. Jakieś kobiety-wampiry. Kto morze do dna przewróci? Chuć! A na brzegu topielce.

Pytano się po tysiąc razy Przybyszewskiego, czy po za tą burzą niema nic? A on narkotyzującemi oczyma wpatrywał się w publiczność i odpowiadał: Nic!

Ale przyszedł wieczór jubileuszowy i oto ze sceny padła inna odpowiedź: Ojczyzna!

Mówiono mi, że ostatni dramat Przybyszewskiego napisany był jeszcze przed wojną i dlatego ta ojczyzna nazywa się "Miastem". Za kulisami stal przecież cenzor rosyjski i czyhał na... ojczyznę.

Mówiło się półsłowami, mówiło domyślnikami, ach! ileż alegorji literackich kurczyło sie i zbladło przed gilotyną cenzury. Zbladło takżę "Miasto", skuryczło się "nawrócenie" Przybyszewskiego.

Czy skruczył się także talent? Niestety. Odwieczna tragedja "jubileuszów"! Nawrócenie przyszło w chwili, gdy już zemdlały mu skrzydła.

Jako styl i rodzaj dramatyczny "Miasto" zbliżone jest do "Odwiecznej baśni", tylko treść ideowa jest inna. Ta sama rola, która w dawnych dramatach Przybyszewskiego odgrywała kobieta, przypadła tym razem ojczyźnie i tronowi. Ojczyzna i władza! One mają być wampirom, narkotykiem, żywiołem. Ono to zapraszają do nowego "tańca miłości i śmierci".

Jakiś tron książęcy na scenie, a w głębi "miasto" w purpurze słońca. Widać je ciągle. Kuszące i facynujące. Kto siądzie na tronie? Uzurpator czy prawowity królewicz?

W chwili, gdy się kurtyna podnosi, panem "miasta jest bastard. Tysiąc zbrodni popełnił, byle je zdobyć. I nie wypuści go nawet za cenę ukochanej kobioty. Niema już chuci - żywiołu, bo ponad chucią jest "Miasto".

A oto zbliża się Leszek, prawowity władca tej ziemi. I on kocha księżniczkę Kingę i przez nią jest umiłowany. Ale ręka Kingi, to wyrzeczenie się miasta. Trzeba zaślubić inną, trzeba zostać zięciem rycerza Zygwarta, aby mieć za sobą najlepsze szable i najtęższe głowy.

Więc precz! Na łańcuch serce! Choćby na wieczne wygnanie skazać przystało kochankę, choćby ją zakuć trzeba w dyby, wywieźć i zakratować w klasztorze, - wszystko dla "miasta", tronu i ojczyzny.

Taka jest idea sztuki i "nawrócenie" autora. I nic to nie szkodzi, że temat ten już jest ograny na wszystkich katarynka dramatu historycznego. Jest to jedna z tych kolizji tragicznych, które pow wszystkie czasu nęcuły i nęcić będą wyobraźnie poetów. Chodzi tylko o to, aby w starą skorupę wlać nową poezję.

Przybyszewski tego już nie umie. Przez chwilę, gdy zabrzmiały pierwsze akordy dramatu, miałem wrażenia, że scena śpiewać zaczyna i że z tego przekleństwa, które miota na "miasto" zdradzona kobieta, i z tych oczu dwu królów, zapatrzonych w potęgę uroczną, wyleci piorun wielkiej tragedji. A wyleciał tylko szablonowy fajerwerk teatru, błysk zapalonej magnezji, grzmot bębna lub blachy trzaskającej.

W takich dramatach waru krwi nie zastąpi atrament literacki, choćby najprzedniejszego gatunku. Musi tam się łamać jakaś wielka namiętność, musi się wić jakieś straszne cierpienie, a w "Mieście" są niestety, tylko manekiny i automaty, którym kazano przemawiać słowami miłości i nienawiści.

I gdybyż przynajmniej logika ról była konsekwentna! Ale czymże jest książę Leszek, ten o którego duszę rozgrywa się alegoryczny pojedynek między "miastem" a kobietą? W pierwszym akcie drżący kochanek. A ludzie o nim mówią, że "niezbadane są krużganki jego duszy". Zaczyna się Romeo, Hamlet, czy ja wiem, może jakiś Konrad z "Dziadów". A potem nic. Jego walka kończy się już w pierwszym akcie. Przez trzy następne jest zupełnie zrezygnowany. Męka człowieka nie krzyczy.

Zaręczył się z córą Zygwarta, zabił rywala, zdobył tron, kazał wywieźć Kingę do klasztoru, ale to wszystko ma mało co więcej żywiołu tragicznego, niż miłość szablonowego paniczyka, któremu mama wyperswadowała małżeństwo z ubogą Zosią. Zaręczył się potem z bogatą Pauliną, unika Zosi, jak może, i tyle. Nawet w ostatniej chwili, gdy Leszek już zdobył miasto i prezentuje rycerzom niekochaną Halszkę, nawet w najtragiczniejszym momencie, gdy dwór domaga się sądu nad Kingą, Przybyszewski nie zdobył się ani na jedną scenę, w której zawyłby ból umęczonej miłości.

Są ludzie z żelaza, którzy nigdy nie odsłonią drgającego serca. Tak bywa czasem w życiu, ale tak nie może być w tragedji. Tu walki i męka człowieka muszą być widoczne. Trzeba publiczność przekonać. Kredytu się nie daje w teatrze.

W "Mieście" pokazano nam alegorję, ale nie umiano idei tak rozpłomienić, aby się stała dramatem. Papierowa sztuka, papierowi ludzie! A na domiar złego nawet mechanizm samej fabuły funkcjonuje wadliwie. Wypadki wyskakują, jakby z pod ziemi. Co chwila jesteśmy czemś zaskoczeni. Co chwila dzieje się tak, jakby ktoś z książkowego romansu wydarł kilka stronic.

I dlatego to "Miasto" Przybyszewskiego jest tylko charakterystycznem ogniwem w rozwoju ideowym poety, zajmującym materjałem dla biografów, dokumentem jego "nawrócenia", ale trudno je zaliczyć do owych "dziewięciu kartek", które, jak sam powiedział, z puścizny jego pozostaną w literaturze. Obawiam się, że "Miasto" nawet w teatrze już po kilku lub kilkunastu wieczorach w ziemię się zapadnie, bo prawie jedyną jego zaletą jest ślicznie rzeźbiony język, a to za mało, aby żyć i trwać.

Wątpię także czy ocalą je artyści, bo rysunek charakterów jest konwencjonalny i mało która rola może być kanwą dla gry popisowej. Stosunkowo najwdzięczniejsze zadanie mieli jeszcze Rydzewski w roli bastarda i Szymański w roli Zygwarta. Pierwszy zrehabilitował się po niefortunnej roli w "Lancecie", To niewątpliwie dobry materjał na bohatera, choć dziś jeszcze raczej imituje Żelazowskiego, niż tworzy samodzielnie. Szymański miał właściwie tylko jedną scenę, ale zagrał ją doskonale w stylu "czarnych charakterów" dawnego typu. Leszka grał Haberski. Z tej roli trudno wydobyć charakter, ale ten młody artysta ma ładny ton i dużo dyskrecji w wyrazie. Solska dała mniej niż zwykle, natomiast Wysoka zagrała "tragiczną matkę" w bardzo dobrym stylu, a Zahorska miała gest efektowny i wzorową rzeźbę djalogu. W epizodach wyróżnili się Myszkiewicz, Różański i panna Zielińska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji