Artykuły

Z TEATRU

TEATR POLSKI: "Prawo pocałunku" Komedja w 3-ch aktach Tristana Bernarda, Yvcsa Mirande'a i Gustawa Ouinsona. Przekład Gustawa Olechowskiego.

Na tle wspaniałych sal starożytnego zamku rozgrywa się akcja nowej komedji pp. Bernarda, Mirande'a i Quinsona. Trzy dobre pióra złożyły się na ten utwór, który może rościć sobie prawo do miana komedii, jest bowiem zbudowany mocno i umiejętnie według wszelkich wymagań techniki pisarskiej w nowoczesnym stylu. Starożytny zamek i zamieszkujący go ludzie - arystokracja andegaweńska, naszkicowana przez autorów z temperamentem i z wyraźną, a mocną tendencją przedstawienia jej w niekorzystnem świetle - są bardzo podobni do tych arystokratów, których widywaliśmy w setkach sztuk francuskich od "Miłości ubogiego młodzieńca" i "Właściciela kuźnic" choćby poczynając... Może tylko w tamtych, dawnych sztukach mieli mniej wad, a więcej zalet - tu zaś demokratyczne pióra szanownego tryumwiratu pastwią się poprostu nad swoimi bohaterami odzierając ich z wszelkich cech dodatnich... Wyrafinowana rozpustnica, stary ramol, młody hulaka i dziewczę z rodzaju nijakiego - o to galeria typów z arystokracji, chamowaty w manierach lecz miły, o dobrem sercu, energiczny i dziarski Boucatelle, syn szynkarza i zieleniarki, miliarder - oto demokracja... Starcie nieuniknione wykazuje, oczywiście, przewagę demokraty nad szlachtą - cóż kiedy ten demokrata kapituluje przed margrabiną, którą kocha i z radością przyjmuje propozycję lorda Ashwell, który go adoptuje, Boucatelle'a ranieniając w hrabiego Harley.

W lekki muślin tonu komediowego, wytwornego i dowcipnego djalogu starali się trzej autorowie owinąć delikatnie różne trywialności. Niestety - chwilami "szydło wyłazi z worka": w pogodny i miły nastrój wpada, jak bomba, jakiś dowcip płaski i wytarty- lub zgoła niemiły koncept, który razi

To są minusy tej komedii, która choruje chwilami na osłabienie tempa w nieskomplikowanej akcji. Pozatem jest to jednak utwór wesoły, chwilami przemiły, roześmiany szczerze - i dla tego nieci wesołość. W starym temacie tyle jest nowych kombinacji, tyle pomysłów, tyle odcieni... Autorowie wyzyskują to umiejętnie, odświeżając tem samem niewymyślną prostotę akcji. Narysowali mocno dwie - trzy figury. Tchnęli w sztukę humor szczery i doskonale podmalowali tło. Obok dowcipów trochę niezgrabnych, pełno tu doskonałych powiedzieli, wybornych, ciętych, ironicznych słówek, które ożywiają akcję.

Doskonale plastyczna postać Aurory i świetnie uchwycony typ Boucatelle'a wysuwają się na czoło galerii typów w "Prawie pocałunku". Te dwie figury istotnie po mistrzowsku narysowane są żywe i zajmujące, budzą zainteresowanie widza od początku sztuki, od pierwszej sceny. Zwłaszcza Aurora - typ znakomity, wyrazisty, oryginalnie pomyślany i konsekwentnie przeprowadzony. O ile sama komedia nie jest nową w swojej zasadniczej koncepcji, plączą się w niej bowiem echa rozmaitych sztuk (że wspomnę jeszcze choćby "Wilkołaka" i "Osę"). o tyle postać Aurory zaciekawia przez pewną świeżość ujęcia. Dla niej właściwie i przez nią wszystko się w tej sztuce dzieje, ona jest osią, około której obraca się akcja; pozostałe figury są tylko zlekka w akcję wepchnięte i poruszają się leniwie i bezwolnie, służąc za tło dla Aurory i jej wielkiej sceny drugiego aktu z Boucatelle'em, który "prawo pocałunku" rozciąga tła szereg innych niemniej miłych "spraw". Upadek Aurory jest tak dowcipnie i sprytnie pomyślany i przeprowadzony, że widz nie domyśla się niczego prawie do ostatniej chwili. Aby grać tę sztukę, i grać dobrze, aby ona bawić mogła i nie raziła drastycznością sytuacj: trzeba mieć pnzedewszystkiem znakomitą artystkę do roli Aurory. Teatr Polski posiada ję w osobie Mieczysławy Ćwiklińskiej. Nie wyobrażam sobie aby w którymkolwiek z teatrów polskich mogła się znaleźć podobnie świetna wykonawczyni tej trudnej i ryzykownej roli. Ćwiklińska jest dziś niezaprzeczenie w zakresie tego rodzaju ról jedyną i daje w każdej sztuce arcydzieło gry, opartej na lekkości, wdzięku, finezji, dowcipie i kunszcie. Talent Ćwiklińskiej objawia się w sposób olśniewający w każdej nowej kreacji i stawia ją w rzędzie najpierwszych artystek europejskich.

Wczoraj Ćwiklińska znowu zdobyła całe audytorjum, które wyprowadziła w zachwyt i zdumienie potęgą swej gry mistrzowskiej. Partnerem jej był Zelwerowicz. Partnerem doskonałym, znakomitym. Grał z brawurą, humorem, temperamentem, porywając w wir wesołości cały zespół. Jego Boncatelle był majstersztykiem gry aktorskiej i doskonale pojętą i odtworzoną postacią.

Obok tej świetnej pary należy postawić p. Stanisławskiego i p. Sulimę, która wybornie grała rolę rozpustnej hrabiny oraz Kuncewicza wybitnie komicznego w roli nieszczęsnego narzeczonego-kochanka, który nie może podołać ciężarom obowiązków narzeczeńskich.

Dobry był p. Bogusiński. Nikłe role Gizelli i Gasfcona wykonali P. Balcerkiewiczówna i Łuszczewski. P. Samborski w pierwszym akcie dał pospolitą szarżę. W drugim-był o wiele lepszy. Reżyseria Zelwerowicza wyborna i pomysłowa, współzawodniczyła z czarownemi wnętrzami Frycza. Przekład sztuki pióra Olechowskiego może służyć jako wzór dobrych literackich przekładów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji