Artykuły

Odchodzę z tarczą

- Jestem po prostu kolejnym gdańskim banitą. Jakoś tak się dzieje, że Trójmiasto radykalnie obchodzi się z artystami promującymi nowoczesną sztukę. W Gdańsku rządzą gusta mieszczańskie - mówi Maciej Nowak, były dyrektor Teatru Wybrzeże.

Jak się Pan czuje, odchodząc? Maciej Nowak: W tej chwili jestem potwornie zmęczony. Dobrze, że to wszystko już się kończy. - Ma Pan do kogoś żal? - Żal mogę mieć tylko do siebie, że przez ten rok nie byłem dostatecznie sprytny i cwany. Bo nagle wiele argumentów, które przytaczano przeciwko mnie, się rozmywa. Sześć sezonów, które spędziłem w Wybrzeżu, to bardzo dużo, różnica w miejscu, które zajmował teatr w roku 2000 i obecnie, jest ogromna. Teraz myślę, że mogłem nie dawać pretekstów do zwolnienia mnie. Ale jeżeli kiedyś będę pracował w innym teatrze, być może zachowam się podobnie.

Jak Pan podsumuje swoje pięć i pół lat w Wybrzeżu?

Wydaje mi się, że odchodzę z tarczą. Mam świadomość, że wiele pomysłów, które tu wprowadziłem, wpłynęło na kształt dzisiejszego polskiego teatru. Mam jednak poczucie, że pierwsze dwa sezony trochę zmarnowałem. Przychodziłem do Wybrzeża z pozycji krytyka teatralnego, a nie człowieka teatru, ze wszystkimi plusami i minusami takiej sytuacji. Potem praca w Wybrzeżu boleśnie zweryfikowała moje spojrzenie na teatr. Pamiętam, że pierwszą premierą, która mnie naprawdę "szarpnęła", to "Beczka prochu". Jeszcze na próbie generalnej tego spektaklu włączył się we mnie krytyk, zastanawiałem się długo, jak przyjmie go publiczność. A premiera okazała się ogromnym sukcesem. Co prawda, część widzów wyszła z sali, ale ci, co zostali, zgotowali aktorom owację na stojąco. Sukces "Beczki prochu" uświadomił mi, że chcę robić właśnie taki ostry teatr, on zawsze znajdzie swoich zwolenników.

Pod Pana opieką powstały w Wybrzeżu 64 premiery. Które spektakle, obok "Beczki prochu", uważa Pan za najlepsze?

To właśnie typowe pytanie krytyka teatralnego i nie odpowiem na nie. Jeszcze dziś jestem dyrektorem teatru [rozmowa była przeprowadzona w czwartek wieczorem - M. B.], może porozmawiamy o tym po 1 lipca. O każdą z moich premier walczyłem do ostatniej chwili i każda była w danym momencie najważniejsza. W moim teatrze nie zdarzyło się, że odpuściliśmy, nawet jeżeli przygotowywaliśmy farsę. Teatr jest nieobliczalny. Zdarzało się, że jeszcze na pierwszej generalnej było słabo, a premiera okazywała się świetna. Cud teatru polega na tym, że stwarza się każdego wieczoru od nowa.

Czy uważa Pan, że sprawdził się jako dyrektor naczelny?

Odchodzę stąd z uspokojoną sytuacją finansową. Jestem przekonany, że przyjęte przeze mnie rozwiązania przyniosą efekty. A skrajne niedofinansowanie jest problemem, który wisi nad wszystkimi instytucjami kultury województwa pomorskiego. Pieniędzy, jakie dostają z Urzędu Marszałkowskiego, nie wystarcza na pokrycie kosztów własnych. Można zatem nie robić zupełnie nic i tym samym minimalizować straty, albo, tak jak ja, rzucić się na głęboką wodę i ponosić finansowe konsekwencje sukcesów artystycznych. Przychodząc do Wybrzeża, unowocześniłem strukturę tego teatru; wtedy mieliśmy na etatach 160 osób, dziś jest 100. Jesteśmy obecnie jednym z niewielu teatrów w kraju, który przeprowadza przetargi. A koszt dekoracji u różnych wykonawców może różnić się nawet o 1000 procent. Wiem, że w Gdańsku panuje takie przekonanie, że nie sprawdziłem się jako administrator. Ale jestem przeciwny rozdzielania funkcji dyrektora naczelnego i artystycznego. Dyrektor artystyczny musi mieć nieskrępowaną moc realizacji swoich pomysłów.

Ale zdarzało się, że nie płacił Pan współpracownikom teatru za ich pracę...

Zapłaciłem wszystkim. Przyznaję, że spóźniałem się z wypłatami, a to ogromna różnica. Jeżeli Adam Orzechowski będzie kontynuował mój plan spłat, to do końca roku powinno zniknąć całe zadłużenie.

A jak Pan ocenia swojego następcę?

Z Adamem Orzechowskim znamy się i szanujemy, choć powszechnie wiadomo, że mamy różne gusta. Życzę mu jak najlepiej, bo życzę jak najlepiej swoim współpracownikom. Zostawiam Adamowi Orzechowskiemu teatr w dobrej formie artystycznej, z 30 pozycjami w repertuarze, z licznymi zaproszeniami na festiwale zagraniczne i krajowe. Oczywiście, zostawiam też problemy, jak chociażby konieczny remont dużej sceny, która ma aparaturę sprzed 30 lat, czy kłopoty wokół Teatru Kameralnego w Sopocie.

Wyjeżdża Pan z Gdańska po 15 latach.

Jestem po prostu kolejnym gdańskim banitą. Jakoś tak się dzieje, że Trójmiasto radykalnie obchodzi się z artystami promującymi nowoczesną sztukę. Najpierw był Tadeusz Słobodzianek i Piotr Tomaszczuk w Teatrze Miniatura, potem Ryszard Ziarkiewicz w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie, Aneta Szyłak i Łaźnia, Galeria Wyspa Grzegorza Klamana... Teraz podobnie zdarza się w Teatrze Wybrzeże. Teraz, po 15 latach które spędziłem w Gdańsku, najpierw w Centrum Edukacji Teatralnej, potem w Nadbałtyckim Centrum Kultury i Wybrzeżu, okazuje się, że nie ma tu dla mnie miejsca.

Skąd się bierze taka sytuacja w Trójmieście?

Kompletnie nie rozumiem, dlaczego osoby, które usiłują skomunikować Gdańsk z nową sztuką, muszą stąd wyjechać. Kiedyś Bolesław Fac powiedział mi: "Tu nigdy nie było wielkich artystów i intelektualistów, Gdańsk zawsze był miastem kupieckim i portowym, którym rządzi mieszczaństwo". Wtedy tego nie zrozumiałem. Ale Fac miał rację, w Gdańsku rządzą gusta mieszczańskie.

Czym teraz Pan się zajmie?

Skupię się na pracy w Instytucie Teatralnym. Jest to wielkie i ambitne zadanie, teraz przeprowadzamy się do nowej siedziby i na pewno będę miał co robić. Ciągną mnie także media. Ale w Gdańsku poczułem smak teatralnej krwi i jeśli jakaś scena zaproponuje mi pracę, to pewnie się zgodzę.

*Maciej Nowak - krytyk teatralny i kulinarny, animator kultury, dziennikarz. Od 1 grudnia 2000 roku do 30 czerwca 2006 roku dyrektor Teatru Wybrzeże.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji