Artykuły

Roger w Sztokholmie

"Król Roger przyleciał do nas niczym egzotyczny i fascynujący ptak. Jest to polska produkcja zaimportowana przez Operę Królewską i takiego spektaklu Szwedzi nigdy by nie zrobili! Czułam się jak za granicą" - Camilla Lundberg ze Szwedzkiej Telewizji. Inne głosy po szwedzkiej premierze opery Karola Szymanowskiego w reżyserii Mariusza Trelińskiego, zebrał Zbigniew Bidakowski w Ruchu Muzycznym.

"To nowa interesująca i twórcza interpretacja - napisał po premierze "Króla Rogera" w sztokholmskiej Operze Królewskiej Nicholas Ringskog Ferrada-Noli, recenzent największego szwedzkiego dziennika Dagens Nyheter - ale szkoda, że opowieść oryginalna została odrzucona. Po pierwsze dlatego, że żądna Szymanowskiego sztokholmska publiczność nigdy jej nie poznała. Po drugie - wersja Trelińskiego dramaturgicznie nie jest równie satysfakcjonująca. Roksana została zredukowana do postaci istniejącej bardziej w myślach niż w rzeczywistości. Szkoda, bo śpiewająca tę partię Elin Rombo wykonuje fantastyczną robotę. Również Łukasz Goliński w roli tytułowej śpiewa bardzo przekonująco."

Podobny ton dominuje w większości recenzji. Claes Wahlin z dziennika "Aftonbladet" tłumaczy: "O czym jest ta opera? W zasadzie rozgrywa się na dwunastowiecznej Sycylii i opowiada, jak król Roger doznał oświecenia. Na ogół jej trzy akty określamy kolejno jako bizantyński, orientalny i grecko-rzymski. Na scenie Opery Królewskiej widzimy - mimo że zainspirowany antycznymi dramatami jak Medea czy Bachantki - modernistyczny wariant, w którym zdrowy rozsądek i racjonalność zderzają się ze zmysłowością i seksualnością. Antyk ostrzegał przed tymi siłami. Polska ekipa twórców przedstawienia zdaje się je sławić".

"Ta inscenizacja chce być współczesna. Roger ma, po objawieniu się Pasterza po prostu umrzeć - pisze dalej Claes Wahlin - by w ostatnim akcie, kiedy pojął wreszcie swe błędy, odrodzić się niewinny jak dziecko. Reżyser ruchu scenicznego dobrze wykorzystał grono solistów pozostających ze sobą w witalnych relacjach. Ale poza tym zarówno reżyseria jak i scenografia są niewrażliwe na muzykę. Pierwsze dwa akty są bardzo ciemne. Połyskliwy, nowoczesny pokój o lustrzanych ścianach da się dostrzec tylko dzięki ustawionemu na środku białemu okrągłemu stołowi. Ostatni akt jest z kolei jasny, gładkie, białe ściany wypełnione zostały chaotycznymi pikselami, jakbyśmy znaleźli się nagle we wnętrzu gry komputerowej. Mieszają się tu realizm, symbolizm i abstrakcja, tworząc zawiesinę, która jest albo przesadnie dosłowna i sugestywna, jak ów freudowski wąż z Edenu wyświetlany raz po raz nad sceną, albo po prostu banalna, jak w ostatnim obrazie przedstawiającym ubrane na biało dziecko na białej scenie. Szkoda na to tak wspaniałej i niezrównanej opery, w której jednak, Bogu dzięki, muzyka króluje ponad wszystkimi scenicznymi wynalazkami".

"Muzyka Szymanowskiego zapiera dech w piersiach, jest jak powoli wrząca i rozżarzona lawa, jak poemat symfoniczny z wplecionymi głosami wokalnymi - uważa Lars Sjoberg z dziennika Expressen. Tym, co utrwala się w naszej pamięci, są raczej zmysłowe brzmienia i dramatyczne erupcje niż proste melodyjne igraszki. [...] Dyrygent Andrea Molino odbywa z orkiestrą fantastyczne podróże między ciszą a przytłaczającym grzmotem, między subtelnością a brutalizmem. Chór jest równie przekonujący w surowej pieśni kościelnej, i w orgiastycznym zgiełku. Ale to, co widzimy na scenie, to już nie ta klasa. Scenografia jest ponura, czarno-biała, z dużą ilością szkła i stali nierdzewnej. Mariusz Treliński jest przede wszystkim reżyserem filmowym, co rzuca się w oczy nie tylko z powodu srebrnego węża na wideo pełzającego przez trawy na początku każdego aktu."

Per Feltzin, recenzent Radia Szwedzkiego, jest dla inscenizatorów łaskawszy: "Zadziwiające, że jest to szwedzka premiera dzieła Szymanowskiego. Kiedy słyszymy skrzypce wślizgujące się w chóralne crescendo, które rozwija się w solowy śpiew, nie pojmujemy, jak to się stało, że ta opera nie została nigdy wcześniej zaprezentowana szwedzkiej publiczności. Szczęście w nieszczęściu, że, kiedy do nas wreszcie dotarła, to w niewiarygodnie sugestywnej inscenizacji. Zrealizowana została przez Teatr Wielki w Warszawie w reżyserii Mariusza Trelińskiego i zdumiewającej ultranowoczesnej scenografii Borisa Kudliczki. Pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika opery".

"Król Roger jest muzycznym arcydziełem, ale nigdy wcześniej nie został wykonany w Szwecji, mimo że niemal sto lat upłynęło od prapremiery, która odbyła się w tym samym roku, co prapremiera Turandot Pucciniego - przypomina Bo Lofvendahl z dziennika Svenska Dagbladet. - Tę opowieść można odbierać jako miłosny dramat między królem Rogerem, królową Roksaną i młodym pasterzem, który nagle objawia się na dworze. Ale to tylko cienki naskórek, pod którym ukrywa się egzystencjalny konflikt o najpradawniejszych religijnych korzeniach. Pasterz jest przebranym bogiem, którego lud wpierw pragnie wypędzić, a potem ubóstwia jako szalonego Dionizosa i Dobrego Pasterza w jednym. Grecka mitologia zlewa się z chrześcijaństwem. Muzyczny język Szymanowskiego jest dogłębnie oryginalny, nawet jeśli wyczuwamy echa Wagnera, Straussa i francuskiego impresjonizmu. Opera została napisana przez dwóch młodych mężczyzn z Europy Środkowej, którzy wybrali się na południe zafascynowani pięknem antycznego świata. Zaczęli pracę nad dziełem latem 1918 roku przy ostatnich podrygach wojny światowej. Kiedy w 1926 roku doszło do premiery, nowa, wolna Polska już została podniesiona ze zgliszcz."

Bo Lofvendahl, podobnie jak wszyscy cytowani już recenzenci, podkreśla klasę śpiewaków. Jego tekst zawiera interesujący komentarz o koncepcji reżyserskiej: "Łukasz Goliński w roli tytułowej niesie całe dzieło wypolerowanym, wspaniale brzmiącym barytonem, a Arnold Rutkowski, o niepokojącym tenorze, bosy, w białych szatach, trudną rolę Pasterza nasyca intensywnością. Elin Rombo tworzy zdecydowanie i jednocześnie delikatnie portret Roksany i to w nienagannej polszczyźnie. Również Niklas Bjorling Rygert (Edrisi) oraz Lennart Forsen (Arcybiskup) robią świetną artystyczną robotę, chociaż niestety są ograniczeni, bo muszą czasami śpiewać spoza sceny - przez mikrofon. Reżyserskie dążenie do wizualnej sterylności mści się jednak przede wszystkim na chórze, który często znajduje się z mikrofonami poza sceną, tak jakby jego obecność na niej miała zakłócić układy sceniczne".

Recenzenci nie szczędzą też słów uznania, kiedy umieszczają dzieło Szymanowskiego na muzycznej mapie Europy pierwszej połowy XX wieku:

"Karol Szymanowski jest jedną z najbardziej fascynujących i twórczych kompozytorskich osobowości z początku XX wieku, i być może największym polskim kompozytorem po Chopinie. Był modernistycznym romantykiem zainspirowanym Debussym, Skriabinem i Richardem Straussem, który jednak odnalazł swój własny styl, a Król Roger jest jego arcydziełem" ("Dagens Nyheter").

"Król Roger" - opera z obfitującej w wielkie dzieła złotej ery muzyki tuż po pierwszej wojnie światowej - zrazu dosłownie przesłonięta przez "Kobietę bez cienia", "Zamek Sinobrodego", "Umarłe miasto", "Turandot", "Wozzecka" czy opery Janaćka dopiero w późniejszym czasie otrzymała należny jej godny status klasyka" ("Expressen").

"Król Roger przeżywa obecnie renesans i zaliczany jest do największych oper XX wieku" (portal teaterstockholm.se).

A co z operową intrygą zrobił reżyser Mariusz Treliński? Czyją historię nam opowiedział? Recenzent Radia Szwedzkiego po pobieżnym streszczeniu akcji stwierdza: "W Operze Królewskiej wszystko to rozgrywa się w ludzkim wnętrzu". Dalej idzie krytyk "Dagens Nyheter", kiedy po przedstawieniu czytelnikowi możliwych interpretacji libretta konstatuje: "Mariusz Treliński miał jednak zupełnie inną koncepcję. Zmodyfikował opowieść tak, że wszystko, co się w niej dzieje, rozgrywa się przede wszystkim w mózgu króla Rogera. Pasterz w tym przedstawieniu jest częścią samego króla, który wydaje się cierpieć na psychozę i schizofreniczne przywidzenia, i odbiera sobie życie. Niestety, trudno się z tym nie zgodzić. Oczywiście, libretto opery jest ciemne, mgliste i chwilami niespójne. Może dlatego, że autorzy próbowali w nim pomieszać zbyt wiele idei, mitów, legend, kompleksów, odniesień religijnych, historycznych i politycznych na raz? Sam Jarosław Iwaszkiewicz, współautor libretta, powiedział po latach: z tym Królem Rogerem tośmy trochę przefajnowali".

Jak każde znaczące dzieło, Król Roger pozwala znaleźć w sobie wiele asocjacji, tropów, prastarych legend i mitów - tajnych nici łączących przeszłość i przyszłość. Z rozlicznych możliwości - historiozofia, mesjano-prometeizm, spory z Bogiem, polityka, egzystencjalny dramat pożądania i zazdrości - reżyser wybrał wsobny kameralny dramat nie psychologiczny nawet, lecz psychiatryczny. Mariusz Treliński z dramaturgiem napisali własny utwór, dokonując w nim trywialnej redukcji i spłaszczenia dzieła Iwaszkiewicza i Szymanowskiego. U nich w monotonną codzienność wkracza mit albo przeznaczenie upostaciowane przez Pasterza. U Trelińskiego Roger ma guza mózgu albo cierpi na schizofrenię.

Przeniesienie akcji z mitycznej przestrzeni do głowy Rogera jest takim wykoślawieniem oryginału, że traci on zupełnie tożsamość i znaczenie. W oryginale mamy trójkąt protagonistów, a jego wierzchołkiem jest Roksana - bardzo ważna, piękna i silna postać; ma swoją wolę, dokonuje wyborów, które w odróżnieniu od poczynań króla zmieniają bieg wydarzeń. Skoro Pasterz, czyli rywal, to tylko połówka rozdwojonej jaźni Rogera - postać kobieca jest niepotrzebna. Tak właśnie jest w tym przedstawieniu.

Tuż po premierze podeszła do mnie znajoma Szwedka: "Widziałam tę operę parę lat temu w Londynie, i było tam dużo więcej Roksany". Wyjaśniłem, że w przedstawieniu, które widziałem w grudniu w Warszawie, też było więcej. Wersja sztokholmska, dokładnie pierwsza część zawierająca pierwsze dwa akty, została obcięta o kwadrans, w którym królowała Roksana. I ubyło też, po prostu, muzyki. To skandal artystyczny i szkoda kulturalna dużych rozmiarów.

Inna zagadnięta przeze mnie kobieta powiedziała, że nie interesują jej pomysły reżyserskie, bo przyszła tu tylko dla muzyki. "Pierwszy raz słyszałam Szymanowskiego w takiej dawce. Trochę się bałam, że będzie religiancko, nieznośnie patetycznie, na najwyższym diapazonie. I było. Ale wrażenie świetne. Ekstatyczna muzyka bez przerwy, na granicy wytrzymałości. Albo ciut za nią. Półtoragodzinny, równy muzyczny orgazm. I to bez gry wstępnej".

I wreszcie entuzjastyczny tekst Camilli Lundberg ze Szwedzkiej Telewizji: "Fabuła została zaktualizowana i mówi o współczesnym mężczyźnie w kryzysie. Z sekwencjami snu, które mieszczą dużo mistycznej symboliki, jak choćby biała scena końcowa, jakby wzięta z 2001: Odysei kosmicznej Kubricka. Król Roger zawiera dokrętki filmowe na najwyższym poziomie, ale przecież reżyser Mariusz Treliński wywodzi się ze znakomitej polskiej szkoły filmowej. Biały wąż, który prześlizguje się przez całą akcję, symbolizuje jednocześnie niebezpieczne pożądanie i odrodzenie. Lubię to. Jest przeładowane, ale taka jest też muzyka Szymanowskiego, która nieprzerwanie znajduje się w stanie ekstazy. Niesłychanie potężna, wielobarwna bomba! I ze znakomitymi polskimi solistami w rolach męskich. Król Roger przyleciał do nas niczym egzotyczny i fascynujący ptak. Jest to polska produkcja zaimportowana przez Operę Królewską i takiego spektaklu Szwedzi nigdy by nie zrobili! Czułam się jak za granicą".

16.03.2019, Kungliga Operan, Sztokholm

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji