Artykuły

Zwierzenia przy muzyce

Andrzej Grabowski opowiada o swojej najnowszej, trzeciej już płycie "Pechy i Peszki" z 10 piosenkami. Audycja do wysłuchania na antenie Polskiego Radia PiK w Poniedziałek Wielkanocny ogodz. 15

Aktor, artysta kabaretowy. Czy lubi Pan sformułowanie "śpiewający aktor'?

- Nie, bo to się łączy z piosenką aktorską, a ja nie jestem wielbicielem piosenki aktorskiej. Piosenka aktorska polega na tym, że jak aktor śpiewa, że jest mu zimno, to musi być w płaszczu, ma podniesiony kołnierz i jest w kapeluszu, i wtedy to jest tak zwana piosenka aktorska. No nie wiem, czy to na tym polega. To, co ja śpiewam, to są po prostu piosenki wykonywane takim ochrypłym głosem, bo innego nie posiadam - no i tyle, ale na pewno nie jest to piosenka aktorska.

Wszystkie piosenki z najnowszej płyty wyszły spod jednego pióra, co jest i zaletą i trochę wadą, bo słychać, że stworzył je jeden duet autorski.

- No tak, ale to tworzy pewną całość. No bo mówię o tych dużych pechach i tych mniejszych peszkach. Całość mówi o zabobonach, o przesądach, o sposobach na ich unikanie i tak dalej, i tak dalej... I to tworzy jakąś jedność, a ja się obawiam bardziej, że indywidualna, jednostkowa piosenka z tej płyty może być niezrozumiała. A czy Pan się identyfikuje z tekstami tych piosenek?

- Czy się identyfikuję? Trudno mi odpowiadać na to pytanie, mogę jedynie powiedzieć o tym, czy jestem zabobonny na przykład - nie jestem. Kiedyś byłem i wydawało mi się, że muszę uciekać przed czarnym kotem, albo wydawało mi się, że muszę przydeptać tekst, który spadł mi, ale wyleczyłem się z tego. Po prostu robiłem to wszystko na przekór, szukałem czarnych kotów, żeby im przejść drogę, rzucałem teksty na podłogę, gwizdałem i jakoś się pozbyłem tych przesądów, zabobonów i teraz jest łatwiej żyć. Nie znam człowieka, który jest tylko szczęśliwy albo człowieka, który ma jedynie pecha i jest nieszczęśliwy. Te chwile szczęścia przecież przychodzą, nie to, że cały dzień jesteśmy szczęśliwi, jesteśmy szczęśliwi przez 5 minut, 10 minut, pół godziny, po czym przychodzi dołowanie i jesteśmy nieszczęśliwi przez następne dwie godziny, po czym znowu jakiś powód znajdziemy, albo powód sam nadejdzie, żeby przez chwilę być szczęśliwym. No i tak to nasze życie trwa.

Czy Pan zmieniał te teksty pod siebie, czy po prostu przyjął je z dobrodziejstwem?

- Przyjąłem to z dobrodziejstwem, bo to nie był przecież

mój pomysł. Tomek Sierajewski zadzwonił do mnie, mówiąc: "Jestem Tomek i napisałem 10 piosenek. Chciałbym, żebyś je zaśpiewał", a ja mówię: "Nie jestem piosenkarzem. No, ale spróbujmy" i spróbowałem. Okazało się, że nagrałem jedną piosenkę i później sukcesywnie dograłem pozostałe 9 i powstała z tego płyta. Ponieważ nie ja byłem pomysłodawcą tego, nie ja byłem człowiekiem, który to wymyślił, tylko dostałem to jak tak zwane prace zlecone, a mój zawód polega na tym, że się dostaje prace zlecone i albo się to bierze, albo nie. Więc ja to zrobiłem.

Pana życie składa się z takich różnych sprawności. Albo Pan gra w teatrze, filmie, albo Pan śpiewa, albo ocenia innych tańczących.

- To jeszcze parę lat temu oceniałem piszących w "Hurtowni książek". Sam się dziwię, że to wszystko robię, ale właśnie te sprawności. Długo trzeba było Pana namawiać do tego, żeby Pan podjął to wyzwanie jak nagranie kolejnej płyty.

- Nie. Z pierwszą płytą było dziwnie. Zaśpiewałem na koncercie poświęconym Maklakiewiczowi i Himilsbachowi, i potem te piosenki nagraliśmy. Jedna z nich zyskała dużą popularność, była na liście przebojów Programu Trzeciego i nawet była dwa tygodnie na pierwszym miejscu. Namówił mnie wówczas kompozytor, abym może wydał solową płytę, a Universal, firma płytowa, zainteresowała się tym i tak wydaliśmy pierwszą płytę solową. Teksty mi wówczas napisali moi przyjaciele: Andrzej Poniedzielski, Janek Wołek, Janek Nowicki, ja napisałem jeden i tak powstała pierwsza płyta, potem powstała druga, gdzie teksty napisał już sam Janek Wołek, a muzykę cały czas Krzysiek Niedźwiecki. A teraz powstała trzecia, gdzie ani Wołek, ani Niedźwiecki nie mieli z nią nic do czynienia, tylko Tomek Sierajewski napisał muzykę, a teksty Sławomir Młynarczyk, ja zaśpiewałem i dobrze się czuję w takiej formule.

Nie używa Pan tutaj głosu niczym śpiewak operowy - belcanta?

- Nie można używać czegoś, czego się nie ma, więc nie używam rzeczywiście, podobnie jak nie mam dwóch metrów wzrostu i chociażby nie wiem, jak bym udawał, że mam to mieć, nie będę.

W jednym z wywiadów stwierdził Pan: "Nie umiem śpiewać, nagrałem trzecią płytę i można znajdować się ze swoimi piosenkami na listach przebojów"

- Ale tak bywa. No widocznie doceniają również to, że ktoś nie za pięknie śpiewa, ale za to nie chcę tego słowa użyć, bo będę podejrzewany o brak skromności, że śpiewa prawdziwie, to znaczy nic tam nie jest dorabiane, bo przy dzisiejszej technice można przecież tak sterować głosem i tak go przerabiać, podrabiać, naciągać, wygładzać, głaskać, że ten głos będzie piękny.

Ale potem jest weryfikacja na koncertach.

- Oczywiście, ja co prawda nie koncertuje, jeszcze, mimo że jestem namawiamy, ale może ludzie doceniają właśnie tą prawdziwość tego mojego śpiewu, to znaczy, że on nie jest podrabiany, dorabiany, nie są dosypywane tam właśnie brokaty czy aksamity.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji