Artykuły

Kilka słów o Cieplaka "Historyjach" i "Historiach"

Teatr Piotra Cieplaka jest zjawiskiem jedynym w swoim rodzaju we współczesnym polskim teatrze. Także w tym, że jedyny kontynuuje tradycję tematów i form teatru misteryjnego i moralitetowego, tradycję niegdyś niezwykle żywotną (by przypomnieć Leona Schillera), dzisiaj ostrożnie omijaną. "Historyję o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" Cieplak wystawił trzydzieści lat po Kazimierzu Dejmku, "Historię o Miłosiernej, czyli Testament psa" trzydzieści lat po Konradzie Swinarskim. Nie bał się legendy tamtych przedstawień, bo jest artystą, który ceniąc tradycję, szuka własnego, współczesnego dla niej wyrazu. Wie, że na te same pytania każdy szukać musi własnej odpowiedzi. Tak samo w życiu jak w sztuce.

Jego spektakle opierają się właśnie na pytaniach. "Historyja" rozwibrowana była pytaniem: co dla nas znaczy dzisiaj naprawdę Zmartwychwstanie? "Testament psa" pyta: co dla nas dzisiaj znaczy Miłosierdzie (i miłosierdzie)? Trzeba mieć dużą odwagę, żeby tak sformułowane pytania stawiać - dzisiaj - w teatrze. Nie zapomnę krótkiej sceny z "Historyi", kiedy Matka Boska Jadwigi Jankowskiej-Cieślak staje wobec śmierci syna, Chrystusa. Mówi tylko cztery wersy tekstu. W pierwszych dwóch jest cały bezmiar bólu matki, która straciła syna. Tym bardziej przejmujący, że jest ona takim samym jak my człowiekiem. To my stajemy przed wizją utraty naszych dzieci. Ale już w kolejnych wersach nasze dzieci zostaną ocalone. Matka Boska - Jankowska-Cieślak odnajduje w sobie, nie bez trudu, wiarę w Zmartwychwstanie, w swoim synu widzi Zbawiciela. Właśnie tak, niesłychanie wprost, blisko i bezpośrednio przemawiało to przedstawienie. I właśnie takimi impulsami różnych emocji się rozwijało.

Czy Jankowska-Cieślak grała tu Matkę Boską? Mówiła słowami przypisanymi jej przez Mikołaja z Wilkowiecka. Ujawniała w nich prawdę naszego doświadczenia cierpienia i naszego doświadczenia nadziei. Ponadczasowemu doświadczeniu nadawała współczesne, własne, niemal osobiste brzmienie. W starych słowach, które w tym spektaklu brzmiały jak wiersz dzisiejszego poety, w bardzo indywidualnej barwie aktorskiego przeżycia i ekspresji. Jej postać nie była wzorowana na żadnym znanym wizerunku piety czy Mater Dolorosa. Cieplak wybiera drogę porozumienia z widownią nie poprzez tradycyjny symbol, ale poprzez prawdę indywidualnego doświadczenia Sprawdza, na ile jest naszym wspólnym doświadczeniem. Co więcej - powszednim i codziennym. Te przedstawienia nie mają aury odświętności, uroczystej ceremonii - co oczywiste w ludowym moralitecie, mniej oczywiste w głównych partiach "Historyi". Ludowa tradycja nie oznacza także ludowych stylizacji, tylko wybór bohaterów - ludzi prostych. I konkretny język opowieści. Żaden z tych spektakli nie jest mentorsko moralizatorski, nie jest nachalny. Nie są też one prowokacyjne. Cieplak nie sprawdza naszego poczucia świętości, jak to niegdyś czynili Grotowski i Swinarski - przez profanację, przez naruszanie tabu. Nie chce wywołać w nas wstrząsu, chce rozwibrować naszą wrażliwość, przypomnieć i odświeżyć podstawowe pytania. Wydaje mi się, że teatr Cieplaka drażni tylko wtedy, jeśli uważać, że rodzaj pytań, jakie stawia, jest w teatrze nie na miejscu. Albo jeśli odrzucać religijną postawę wobec życia. Ale to była postawa Mikołaja z Wilkowiecka i brazylijskiego konwertyty Ariano Suassuny. Cieplak świadomie wybiera ich dzieła do współczesnej inscenizacji.

Dla misteryjno-moralitetowych tekstów Cieplak szuka własnych, nowych środków wyrazu. Muzyka Kormoranów w "Historyi" budowała klimat skupienia. (Trudno powiedzieć, czy religijnego, czy teatralnego, czy skupienia po prostu.) W tym celu muzycy wykorzystywali w sposób bardzo wyrafinowany współczesne instrumenty i brzmienia, a też na przykład brzmienia buddyjskiej mantry, ale nie tradycyjną muzykę kościelną. Sprzedawcę olejków (Adam Ferency), wabiącego do swojej szafy z błyskotkami, giętka poza i chytre oczy upodabniały do Kusiciela. Nic ponad to. Wyobraźnia Cieplaka każe mu igrać z naszymi wyobrażeniami na różne sposoby. Na kanwie jakiejś cechy czy właściwości buduje ikonografię biblijnych postaci czy zdarzeń, dbały przede wszystkim o rodzaj emocji, jaki chce nimi wzbudzić. Najprostsze wyobrażenia ukonkretnia, metafory zamienia w teatralnie dosłowną rzeczywistość. Droga do Królestwa Niebieskiego jest wąska jak ucho igielne. Cieplak każe swoim postaciom przechodzić do Nieba przez rurę - przez którą przejść można, ale przejść niełatwo. Jest wąska, ciasna - budzi strach i przerażenie. Niebo jest wysoko - Anioł unosi się więc w górę. Ma niebieską szatę (ale niezbyt dostojną, o ile pamiętam - wzdętą jak pierzyna) i sypie się z niego trochę pierza. Jeszcze bardziej rozkoszne są ptasiopodobne aniołki z "Historii o Miłosiernej". Mają małe skrzydełka, trzepoczą się i pogdakują jak kurki, są ruchliwe i ciekawskie jak małe dzieci. Z dziecięcej niewinności został im ubiór uczennic i białe skarpetki. Lucyfer z "Miłosiernej" jest natomiast przede wszystkim bardzo kudłaty, nowoczesny, dyskotekowo hałaśli-wy (uderza mocno w metalowe wrota piekieł). Bo w II akcie "Miłosiernej" zostajemy postawieni pomiędzy wrotami piekieł i niebem, w którym króluje Jezus. My stoimy poniżej postaci, które już trafiły w zaświaty i teraz czekają na rozstrzygnięcie swojego losu zawieszone między niebem i piekłem. Właśnie, najdosłowniej zawieszone na teatralnych sznurach.

W "Miłosiernej" jest jednak mniej tak świeżych i olśniewających pomysłów niż w "Historyi". Albo raczej bywają one zbyt długo eksploatowane na scenie. Śmiertelnicy wiszą pomiędzy niebem i piekłem, wiszą i wiszą. Oczywiście, że jest to stan niewygodny, ale żeby aż tak... Miejscami robi się trochę nudno. Nie wszystko można wygrać w akrobatycznej pozycji. Cieplak najlepszy jest w kreacji krótkich, skondensowanych, bardzo nasyconych form scenicznych. Gdyby był poetą, pisałby haiku. Ale może to nieprawda - "Miłosierna" uwodzi nie rozbłyskami rozmaitych obrazów (tu właśnie troszkę przynudza, choć cudnych pomysłów jest i tak sporo), ale swoim trwaniem. Trwaniem, które jest płynnym przechodzeniem całości utworu od tonacji buffo do tonacji serio. Rzecz bowiem, inaczej niż w polskim tytule, zaczyna się od "Testamentu psa", czyli historii o tym, jak pewna Piekarzowa chce najpierw, by Ksiądz poświęcił jej ukochanego pieska, a potem, by go po chrześcijańsku pochował. Dzięki sprytowi Grilo i - finansowo wymiernemu - miłosierdziu Zakrystiana, Księdza, wreszcie Biskupa pies został pochowany. Nawet z łaciną. Łatwo sobie wyobrazić z czego tu się śmiejemy. Farsowa satyra nie obejmuje całego Kościoła (jest w nim i święty Braciszek) i nie tylko Kościół obejmuje. Nie jest jedynym tonem pierwszej sekwencji spektaklu. Inny ton wnoszą niezwykłe opowieści Chico, pełne prostej, szczerej wiary w cuda. Najpiękniejsza ta o koniu. Cezary Kosiński potrafi! sprawić, że ten ton brzmi niezwykle czysto. Farsę przenika poezja, śmiech przenika wzruszenie.

Dalej - nagle i niespodziewanie - na całe to towarzystwo napada banda ze skrzywdzonym przez bliźnich, ale bardzo groźnym Severino na czele i, ni mniej ni więcej, wszystkich postanawia zabić. Teoretycznie farsa trwa nadal. Złoczyńcy wysyłają na śmierć kolejno jedną po drugiej swoje ofiary. W skazanych rodzi się strach i przerażenie. Nie wiadomo kiedy na widowni zapada coraz bardziej przejmująca cisza. Zwykłe, codzienne słabości ludzkie mogą być śmieszne. Ale słabość człowieka wobec śmierci śmieszna nie jest. Śmierci, która przychodzi zawsze niespodziewanie i przerywa w jednej sekundzie rozgardiasz życia. Taki właśnie sens i emocje twórcy przedstawienia narzucają rozbawionym widzom - i to jest niebywałe. Bardzo teatralnie trudne. Pytanie o Miłosierdzie i ludzkie miłosierdzie staje się tutaj pytaniem serio. Farsa staje się moralitetem.

Dalej rzecz toczy się w zaświatach, więc kolejne zmiany tonacji są bardzo oczywiste. Rozgrywa się między rozszalałym Diabłem i rzeczowym Jezusem, przestraszonymi, ale i cwanymi śmiertelnikami, i Miłosierną. Tu może bardziej rozwibrowane mogłyby być napięcia pomiędzy osobami dramatu, większe natężenie sprzecznych uczuć, większy rozziew między śmiertelnikami a nieśmiertelnymi. Przy nie mniejszym poczuciu humoru.

Z aniołami łatwiej, ale jak zagrać w teatrze Matkę Boską, Jezusa? Tradycja misteryjna każe wybierać do tych ról osoby o nieskazitelnej moralności. Tak jest do dzisiaj w Kalwarii Ze-brzydowskiej. Piotr Cieplak inscenizuje misteria i moralitety w teatrze, wie jednak, że nie są to role po prostu do grania. A na pewno nie do aktorskiego popisu. Wszystkie święte i boskie postaci Cieplak wciela w ludzi. Ludzi zwyczajnych, prostych, codziennie ubranych. Ich role wymagają jednak także przekroczenia zwyczajności, wymagają szczególnej prawdy. Cieplak chce chyba, żeby przede wszystkim ich nie grać. W "Historyi" aktorzy w rolach Jezusa i Matki Boskiej byli "prawdzi-wi", niczego ani nikogo nie udawali. W "Miłosiernej" jest trochę gorzej. Przede wszystkim z Jezusem (Mirosław Zbrojewicz), on nieco podgrywa (i nienajlepiej). Miłosierna Haliny Chmielarz niesie sobą znacznie więcej prawdy. I - przy całej swojej rzeczowości i poczuciu humoru - więcej jasności. To już wynika z tekstu sztuki. Gdzieś jednak problem pokazania postaci, które są ludźmi, ale też są wyobrażeniami ludzi o świętych, pozostaje w tym teatrze. W pamięci mam Matkę Boską Jadwigi Jankowskiej-Cieślak, innych nie zapamiętałam równie wyraźnie.

W obu spektaklach zapamiętałam natomiast zespół, zespołowość gry. Cieplak jest reżyserem, który potrafi skonsolidować aktorów, porwać ich i zafascynować, włączyć w nurt wspólnych poszukiwań. To widać na scenie. Aktorów, a także muzyków - znakomita muzyka Kormoranów współtworzy oba przedstawienia i w każdym jest zupełnie inna. W "Historii" nie gra tylu świetnych aktorów co w "Historyi", tym większą ma wartość zespołowość. Ale też zespołowość nie tłumi indywidualności i obok dobrych ról znanych aktorów (Ksiądz Lecha Łotockiego, Piekarzowa Marii Maj) pojawiają się dobre role młodych wykonawców (Grilo Waldemara Obłozy, Anioły Jolanty Łagodzińskiej i Grażyny Wolszczak) i role tak świetne jak Chico Cezarego Kosińskiego.

Oglądałam to przedstawienie na premierze, miałam wrażenie, że premierowa publiczność ogromnie spina zespół, że brakuje im jeszcze trochę swobody, lekkości, pewności - i by tak rzec - radości tworzenia. Miałam wrażenie, że spektakl wymaga jeszcze pracy, żeby całość roziskrzyła się większą migotliwością znaczeń i emocji. Ale wiem, że chciałabym go jeszcze raz zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji