Artykuły

Wieczory teatralne. Teatr Polski. "Mieszczanin szlachcicem" komedia w 3-cb aktach Moliera. Przekład T. Żeleńskiego (Boya). Układ sceniczny R. Bolesławskiego i L. Schillera

Zaroiło się, zakotłowało na scenie teatru Polskiego. W rozpląsany, zawrotny rytm wprawiono artystów, djalog, orkiestrę, balet, a nawet niektóre meble i dekoracje.

Derwisze, Turcy, krawcy, kucharze wszystko to wykonywało swoje czynności w tempie rozhulanego tańca.

Modlitwy, przywdziewanie szat, konsumowanie potraw, wyznania miłosne, wszystko posiadało swój takt, swoje tempo, stając się niemal postaciami komedji, powiększając nieprawdopodobnie ilość bezpośrednio występujących artystów.

Chwilami zdawało się, że lampki zaczną gadać, dywany kozły fikać, reflektory boksować się, a dokoracje pójdą w jakiś niesamowity taniec z prysiudami, wytwarzając, ekstatyczny, piekielny harmider i potęgując i tak już oszałamiający impet reżyserji, rzeczy dziejących się w domu pana Jourdain. Ten impet reżyserski ostatniego przedstawienia w teatrze Polskim świadczy, iż twórca przedstawienia p. Bolesławski jest człowiekiem żywym, a więc tym, który w maszynerji teatralnej ekspozycji może zdziałać wiele i od którego wiele można wymagać. Moliere widowiskowy, ów Moliere, dopominający się jarmarcznej, karnawałowej wesołości, swawoli i nieokiełznanej swobody, nie wymaga już dziś przy wystawianiu specjalnego głowienia się. Chodzi tylko o to, aby wytworzyć szczerą bezpośrednią swobodę, aby ruch nie był sztuczny, aby śpiew, muzyka, taniec i djalog komedjowy były zestrojone harmonijnie. Wszelka przewaga jednego, któregokolwiek z tych składowych pierwiastków stać się musi dysonansem, zabijającym najstaranniejszą grę i największą ilość pracy.

Tej harmonji nie można się nauczyć, tą równomierność trzeba odczuć, aby nie wypaczyć tła i charakteru przedstawienia. Pod tym względem pp. Bolesławski i Schiller tworzą, zdaje się, doskonałą parę, dając dowód, że to "czucie" posiadają.

Zawrotna "obrotowa" gra artystów, dzięki doskonałemu zestrojeniu, pędziła przed oczyma widzów, nie męcząc oczu, lecz wciągając je hypnotycznie do zażartej pogoni, zazdrosnej o każdy szczegół, któryby można stracić.

Tryumf reżyserji, zespołu i niewymuszonej pomysłowości był zupełny.

Komedja o p. Jourdain w historji teatru polskiego zajmie jedno z najbardziej zasłużonych miejsc. Tym razem jednak nie zgodziłbym się tylko z p. Drabikiem. Jego bardzo ciekawe i efektowne pomysły na zastosowaniu do komedji Molierowskiej wydały mi się znacznie za jaskrawe i nazbyt już orjentalne.

Usłyszę być może zarzut, że przecież na scenie odbywa się ceremonja turecka, która stała się nawet, według kroniki, przyczyną powstania komedji, że w zakończeniu odbywa się pantomina "dziko podzwrotnikowa", a więc ten właśnie ton wschodni jaskrawości był wskazany. Jest to jednak punkt sporny.

Jeśli bowiem można zamiast "Baletu narodów", bez uszczerbku dla p. Jourdain wprowadzić "Mandragorę" , to jednak dostosowanie tonu dekoracji głównie do tej "Mandragory" i ceremonji tureckiej jest przytłoczeniem całej komedji, wymagającej bądź co bądź ciepłego, a nie jaskrawego kolorytu.

Przez takie ujęcie wschodnie, akcesorja akcji, doskonale sharmonizowane przez reżyserję z tonem komedji Moliera, w części ekspozycji dekoracyjnej przygniotły tło francuskiego domu p. Jourdain. Strona dekoracyjna kazała być komedji Moliere'a fragmentem wschodniej maskarady, co dla istoty komedji jest krzywdzące.

Reżyserja tego niebezpieczeństwa uniknęła świetnie i za to jej się główne uznanie należy.

Wśród komedji molierowskich "Mieszczuch-szlachcicem" często bywa traktowana jako utwór o treści dość błahej i małoznaczącej. Zdaje się, że jest to jednak przesąd wynikły ze zbyt kronikarsko wiernego zapamiętania historji powstania tej komedji.

Znajomość poleceń królewskich, które zostały Molierowi wydane, każą niektórym klasyfikatorom osłabiać zasługę twórczą autora i jakby mimowoli usposabiają ich trochę bagatelizująco i nie bez uprzedzenia do komedji p. Jourdain.

Mimo to jednak, iż baletowe tło inny rodzaj wprowadza do tego utworu niż do tych klasycznych par excellence skończonych komedji Moliera jak np. "Skąpiec". "Mieszczuch szlachcicem" nie jest pozbawiony tej doskonale bacznej i głębokiej ironicznej obserwacji Moliere'a. Owi "doktorzy" tańca, fechtunku, muzyki i filozofji biorący się za łby w obronie najwyższego dostojeństwa swych zawodów wydrwigroszów. Ów filozof, mający wykład o zwierzęcości gniewu i wybuchający nagła, wściekłą pasją. Te sceny przekomarzeń miłosnych między Lucyllą, Kleontem, Coviellem i Neryną, ta schlastana batem sprawiedliwości sylwetka szantażysty arystokratycznego Donanta i wreszcie owa niezwykle głupia, a tak często, tak do obrzydliwości rozmnożona sylweta pana Jourdain, to wszystko istotnie są zaledwie draśnięcia lwiego pazura w porównaniu do kilku innych komedji Moliere'a, ale mimo to są to draśnięcia świetne i do głębi odsłaniające wnętrze tych, z których Moliere chciał szydzić.

Zaledwie w kilku scenach, w sposób jaskrawy i świetny Moliere wykazał obałwanienie bogatego i trzeźwego kupca p. Jourdain; bo p. Jourdain musiał być przecież życiowo doświadczony i zapobiegliwy.

Kupiec, który może się zdobyć na tak wspaniałe urządzenie domu, na lokai, nauczycieli, przepych uczt, bogactwo podarków i na niekontrolowaną hojność pożyczek, musiał przecież posiadać znajomość życia, aby swój dom handlowy, wprawdzie odziedziczony, ale na tej stopie do czterdziestego roku życia utrzymać.

I oto z tego trzeźwego, bogatego ojca rodziny żądza nobilitacji robi bałwana, nie orjentującego się w drwinach ludzi, parskających mu śmiechem w oczy.

Jak dudek głupkowaty uczy się ten czterdziestoletni bałwan mowy, którą posiada od czasu, gdy przestał być niemowlęciem; daje sobie obijać grzbiet kijami, aby mieć zaszczyt wydania córki za człowieka, któremu jest przeciwny, którego jednak pod błazeńskiem przebraniem nie poznaje.

Świetne, smagające wyśmianie próżności ludzkiej, przeistaczającej najdzielniejszych nieraz ludzi w puste, odęte przeźroczystą koniecznością pęcherze, udało się Moliere'owi skoncentrować w panu Jourdain niemal idealnie.

Jaracz, jako wcielenie p. Jourdain, wydobył pełnię swoich zalet charakterystycznych, był jednak nieco za serdeczny. W takiem wykonaniu Jourdain był chwilami godny pożałowania, był głupim poczciwcem, był raczej niezdarnym prostakiem w momencie, niż zadufanym w sobie parwenjuszem. Nie jest to zarzut, jest to tylko rezultat charakteru talentu Jaracza, który w każdej roli wprost bije ciepłem i serdecznością.

Jest to bowiem aktor, który w każdej roli znajdzie gorące odczucie dla nędzy lub śmieszności postaci przez siebie odtwarzanej. Doskonałą sylwetkę służącego stworzył Bryliński, który zarówno w "Wiele hałasu o nic", jak i w "Polityce" wykazał, że, odpowiednio użyty, staje się pierwszorzędnym materjałem. Groteska i możność bawienia się na scenie zdają się leżeć w charakterze tego artysty, który w tego rodzaju rolach zawsze niemal zasługuje na pochwałę.

Doskonałą parę wykwintnisiów tworzyli p. Grabowski przesadnie wykrygowany i chytrze podstępny i p. Koyałłowiczówna piękna w geście i pozie markiza. Świetnym w ruchu i wyrazie, imponującym w swem kapłaństwie Mufftim był Munclingr. Pani Modrzewska jako Kolombina w plastycznym tańcu wschodniej pantominy barwnie tłomaczyla swemi pozami treść podzwrotnikowej "Mandragory", a p. Umińska była bardzo wdzięcznym i zręcznym arlekinem.

Dostojnie mieszczańską panią Jourdain bardzo taktownie i z umiarem odegrała p. Słubicka, a zakochaną Lucyllę żywo i starannie odtworzyła p. Gzylewska. Pozostali z pp. Zielińskim i Węgierką na czele tworzyli barwny i zgrany zespół. Do wystawionej na zakończenie "Mandragory" muzykę skomponował Szymanowski. W tej żartobliwej kompozycji Szymanowski jeszcze raz znalazł sposobność do wykazania swej świetnej techniki, a jak tym razem to i obznajmienia z wymaganiami sceny, świetnie trafiając w charakterystyczny ton "Mandragory".

Nastrój muzyki zwrotnikowej i prymitywnie dzikiej doskonale dostosowany był do wszystkich momentów naiwnej pantominy. Doskonałym fragmentem było, wpadające w ten nastrój, włoskie tenorino tęsknego arkina, przenoszące nas nagle w inną sferę, bardzo miła i ciekawa jest również kołysanka, towarzysząca powrotowi na scenę króla Sindbada i Kolombiny.

Reasumując więc wrażenia z wystawienia Moliere'a w teatrze Polskim musimy podkreślić: wielką staranność, ogrom pracy, doskonały zespół, żywość akcji i szczerze swobodną, śmiałą w tempie reżyserję, co wszystko złożyło się na jedno z najlepszych przedstawień w latach ostatnich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji