Artykuły

Teatr "Reduta". "W małym domku". Dramat w 3-ch aktach Tadeusza Rittnera

"W małym domku" Rittnera posiada wszystkie zewnętrzne formy tragedji. Oczywiście tragedji w "małym" stylu. Tragiczność ta jednak nie trafia do przekonania a przeważnie nuży. Brak jej szczerości, bezpośredniego pędu i tego, co nazwałbym świeżością obserwacji. Tak jest mniej więcej ze wszystkiemi sztukami Rittnera. Są one przeważnie utworami o wielkiej kulturze literackiej, o małem poczuciu życia. Nic to, iż Rittner pozuje się "W małym domku" na skrajnego realistę, dla którego największe tajemnice życia kryją się w "tragedji codzienności". Ta codzienność, oglądana przez pryzmat autora, jest dziwnie wyprana z wdzięku naturalności i tylko skrzętnie przybrana w naturalizm jak w szatę świąteczną. Wszystko utrzymane na najniższych poziomach zagadnień ibsenowskich zalatuje echem francuskich sztuk bulwarowych z "tezą".

Eklektyzm w doborze konfliktów charakterów, sytuacji i techniki aż nadto widoczny i zbyt może natarczywy. A chociaż nigdy nie porywa, chociaż prawie nigdy nie zdradza wybitnej indywidualności - zawsze tak się jakoś składa, że sztuki Rittnera uwodzą swą rzekomą poetycznością, zyskują nawet w pewnych sferach popularność, a u fachowców teatralnych uznanie.

Przyczyny tego zjawiska w polskiem życiu teatralnem są nieco skomplikowane. Czytając przed kilku laty w niemieckim tygodniku " Literatisches Echo " w rubryce "Życiorysy niemieckich pisarzy dramatycznych" szkic autobiograficzny, skreślony ręką Rittnera, zrozumiałem, że popularność Rittnera jest importem zagranicznym. Trwa to już od lat kilkunastu. Ale jeżeli mamy koniecznie importować sztuki grywane i zyskujące - jak się wyraził kiedyś feljetonista z " Freie Presse" - succes d'estime, to lepiej sięgać do pierwszego źródła, nie cofając się wstecz o całą epokę literacką. Warto zapoznać nas z najmłodszą twórczością teatralną, tych śmiałych Niemców, którzy, znajdując się na najbardziej lewem skrzydle artystycznem i politycznem, mieli odwagę przez cały czas wojny stać przy Romain Rolandzie i stworzyli wielki już obecnie i potężny prąd "najmłodszych Niemiec". (Hasenklewer, Kaiser, Sternheim).

Naturalizm w teatrze nietylko jako metoda budowania dramatu, ale przedewszystkiem jako sposób ujęcia problemów, konfliktów, rysowania charakterów skonsumował się i skończył. Nic już nie przyniesie, a życie, które się tworzy i organizuje, nowego dla siebie żąda wyrazu artystycznego. Gdzie ten dyrektor teatru który się odważy prawdzie spojrzeć w oczy i odrzuci do rupieci cały dotychczasowy dorobek naturalistyczny naszego dramatoróbstwa. Naturalizm nie jest już formą przeżywania artystycznego a obecnie staje się raczej koniecznym typem... przeżuwania wielokrotnie wyczerpanych konfliktów życiowych.

Dlatego nie widzę żadnego powodu artystycznego dla którego teatr "Reduta" wznowił sztukę Rittnera. Nie sądzę, aby teatr był tylko szkołą aktorów lub pretekstem dla artystycznego przeżywania na scenie. Położenie głównego i przeważnego nacisku na stworzenie zespołu jest rzeczą ważną. Ale niechaj objektem tych usiłowań będzie dzieło sceniczne którego szczerość i artystyczna aktualność, nie wyczerpuje się w banalnym konflikcie w nic nikomu nie mających do powiedzenia ludziach, w martwem kopjowaniu nigdy dość dokładnie nie podpatrzonej intrygi miłosnej czy sądowej. Ostatnia sztuka Rittnera jest martwa a ludzie tego dramatu są dzisiaj po kilkunastu latach upiorami życia. Nawet najbardziej szlachetna, najbardziej w szczegółach przemyślana i prawdziwa gra aktorów, nie ożywi "Małego domku". Conajwyżej minione dawno głosy jakichś pseudoproblematów melodramatycznych głośniejszem odezwą się echem, gdy któryś z artystów silniej i mocniej uderzy w życie i wyłamie się z dusznej archaicznej atmosfery sztuki.

Taką kreację stworzyła pani Marja Dulęba stwierdzając raz jeszcze, że prawdziwy talent nawet w najbardziej zgranym i najgorliwiej ćwiczonym zespole (a takim jest zespół Reduty) znajdzie zawsze swój indywidualny ton i drogę opanowania widowni. Pani Dulęba ujęła postać Marji w sposób odbiegający od wzorów tradycyjnych, ale przeprowadziła całą rolę w sposób konsekwentny i tchnęła w nią wiele wewnętrznej szczerości i bezwiednego wdzięku.

Prawdziwość, swoboda i szczerość cechowały grę wszystkich innych aktorów. Ale obawiam się, że te dziesiątki, czy nawet setki prób wytworzą z czasem rutyną szczerości. Bo wszystko można w końcu zrutynizować i naturalność i prostotę gry. Jeżeli pozatym wszystkim, na tle gry względnie stawania się aktorskiego, niema świętego ognia talentu, to rutyna szczerości zaczyna nużyć i męczyć. Wytwarza się atmosfera błogiej przeciętności, która niweluje, ale nigdy nie zniszczy tego, co jest naprawdę twórcze i bezpośrednie.

Uwagi te nasunęły mi się, gdy z zimnym szacunkiem patrzałem i słuchałem gry p. Kochanowicza, Zarębianki, Różyckiego i Szpakiewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji