Artykuły

Teatry warszawskie. Teatr "Reduta". "Ponad Śnieg", dramat w 3 aktach Stefana Żeromskiego

Miłość, zbrodnia, przekleństwo, pokuta i odkupienie. To etapy i węzłowe niejako punkty, po których porusza się dramat Stefana Żeromskiego. Każdy z tych przełomów i przeżyć umotywowany jest psychicznie głęboko, głębią potrącającą o mistycyzm, z mistrzostwem jedynego odgadywacza tajemnic, zawile, chociaż zawiłością oczywistą i wzniosłą, - lecz wszystkie one razem nie dają wrażenia dramatycznej całości, powiązania konsekwentnego, ciągłości czynu, jaki wyrasta z gotowych, skrystalizowanych charakterów.

Piękność dramatu Żeromskiego tkwi przedewszystkiem w jego wartościach niedramatycznych, w subtelnym, niezawsze zresztą, scenicznym dialogu, w tym wielkim, dyskretnie tłumionym płomieniu, jaki się z popiołu słów i gestów wydziera na widownię, aby z głośnym trzaskiem ogarnąć zmurszałe kolumny naszych przesądów, wstrząsnąć naszymi sumieniami i nauczyć, byśmy wreszcie przestali mówić, a zaczęli dawać świadectwo postulatom współczesności naszym czynem i ofiarą. Bo Żeromski jest przedewszystkiem wielkim spadkobiercą narodowych kaznodziejów i ostrzegaczy, którzy widząc dalej niż inni mu współcześni, z każdego zjawiska, z każdej klęski i zwycięstwa, błędu i każdej nieogarniętej prawdy, stara się wyprowadzić wskazówkę, radę i nakaz.

Dla tego nakazu napisał "Ponad śnieg". Dlatego, aby w formie najbardziej bezpośredniej, bo z żywych do żywych słowem idącej, powiedzieć Polsce, że ma być słupem i kolumną przyszłości, kolebką postępu, krajem, w którym dobrowolna ofiara z przywilejów stanie się wzorem nowych form porządku społecznego.

Inna rzecz, czy zamierzenia artystyczne stanęły na wyżynie ideowych celów autora. Sądzę, że nie. Żeromskiego poczucie aktualności jest raczej doktrynerskie i życiowo niezbyt skomplikowane. Zawiłość, dla której szuka w dramacie wyjścia i usprawiedliwienia, jest raczej rozwiązana w sposób teoretyczny, jeżeli nie szablonowy. Ofiara osobista i społeczna nie musi szukać swych wyjaśnień w okolicznościach przypadkowych, graniczących ze zbrodnią lub obłąkaniem. Dramat wymaga mocnego i zdecydowanego ukształtowania czynu, który w swych tragicznych konsekwencjach musi być immanentnym, a więc już w bohaterze tkwiącym. Rozwijanie charakteru, przeprowadzanie go przez rozmaite etapy, dawanie mu do ręki - zależnie od tła i czasu - różnych argumentów i uzasadnień, jest rzeczą, przywilejem i najwyższym zagadnieniem powieściopisarza. Twórca powieści nie musi się śpieszyć. Charakter jego ludzi wykuwa się i snuje przez całą powieść, przez cale życie, w każdem słowie się odbija i w każdej reakcji się odmienia; do ich dusz sięgamy z wszystkich stron.

W dramacie charakter jest uzasadnieniem czynu. Ideowa wybujałość zyskuje na intensywności, jeżeli postać bohatera ma swoje wewnętrzne niezłomne prawo. A czyn współczesny, czyn sięgający do trzewia naszej społeczności musi mieć poza sobą tło niezwykłe, wykraczające poza przeciętność i szablon.

Wincenty Rudomski i jego otoczenie nie tlómaczą nam w niczem wielkiej sceny ostatniego aktu, w którym o Polsce mowa. Rudomscy to w prostej linii bezpośredni potomkowie Korzeniowskiego, po których fala współczesności przepłynęła wierzchem. Nie zmieniło się nic w budowie ich mózgów i pulsowaniu ich serc. Marnują się nadal w zaściankowych intrygach sentymentu, pieniędzy i bezdogmatyzmu. Współczesność ich polega tylko na tem, że umieją posługiwać się lepiej, niż ich przodkowie czysto technicznym aparatem życia, chociaż tak samo na nie reagują. Rudomski mógł uprowadzić Irenę, a jednak popełnia dla niej zbrodnię. Dlaczego? Przecież pokuta nie tylko przywiązana jest do zbrodni, ale zawsze do grzechu. Żeromski przejaskrawił czyn, bo musiał ukryć człowieka. Dlatego nie orientujemy się dobrze w ludziach tego dramatu. Za wiele oni przeżyli, aby to, co czynią, mogło być prostem; za mało rzeczywiście odczuwają, aby mogło być prawdopodobnem. Z tych też powodów - ideowa, subiektywna strona dramatu nie znajduje uzasadnienia w teatralnym konflikcie. Co krok spotykamy albo wielkie pauzy dramatyczne, albo przepiękną retorykę powieściową. (Wizja dzieciństwa Radomskiego w ostatnim akcie jest jedną z najgłębszych kart tej retoryki).

Dlatego musiał autor szukać uzasadnień teatralnych tam, gdzie kończy się wielki teatr, a zaczyna się widowisko melodramatyczne. Dlatego nie mógł się cofnąć przed brutalnem uderzeniem naszych nerwów, zbyt może uproszczonem odmalowaniem gwałtów bolszewickich i przeciwstawieniem dwóch światopoglądów Polski i Rosji. Ale jaskrawość ta, chociaż artystycznie nie uzasadniona, daje świadectwo temu, że Żeromski nie boi się i nie cofa się przed najtrudniejszym problematem i najbardziej drażliwym nawet efektem teatralnym, jeżeli chce powiedzieć współczesnym prawdę, którą uważa obecnie za doniosłą i dla nas rozstrzygającą.

Rudomski, popełniwszy zbrodnię dla zdobycia ukochanej kobiety, obarczony klątwą swej matki, klątwą straszliwą, bo urzeczywistnioną, wraca w progi rodzinne inwalidą. W ostatnim akcie odbywa się w nim odmiana; w pokucie dusza jego wznosi się na wyżyny symbolu, staje się świętą, uwierzywszy w posłannictwo Polski. Doczesność przemija, idea jest wieczną. Ale przemijanie doczesności jest właśnie środkiem i celem teatru; idea musi wyjść z życia, a nie być mu narzuconą. W dramacie Żeromskiego idea jest Deus ex machina i dlatego chociaż ją akceptujemy, nie możemy jej teatralnie przyklasnąć. Jednak to pewna, że lepiej napisać chybiony dramat dla wielkiej idei, niż dla dobrej sceny.

Wystawienie sztuki Żeromskiego w "Reducie" wymaga osobnego studjum. Tyle włożono w nie aktorskiego, reżyserskiego i plastycznego szczerego wysiłku. Każda postać zespołu wnosiła ze sobą na scenę tradycję indywidualnego przeżycia aktorskiego i duchowe nastawienie szczerości. Z podziwem i najgorętszem życzeniem towarzyszymy pracy p. Osterwy, pracy na naszym gruncie nieznanej, koniecznej i twórczej. Osterwa, Siemaszkowa i Szymański stworzyli zespół porywający plastyką szczerości, siłą wyrazu i sugestywnem opanowaniem słuchaczów. Szymański w roli Joachima młynarza zamieniał chwilami scenę w przedziwny monolog. Była to może najbardziej charakterystyczna postać całego zespołu. Oczywiście, że inni aktorzy starali się dorównać wyjątkowym kreacjom protagonistów naszej pierwszej sceny eksperymentalnej. Naogół wynieśliśmy z pierwszego wieczoru w "Reducie"głębokie przeświadczenie, że najlepsza wiara młodych artystów zaczyna budować na ugorze naszego życia teataralnego nowy, na razie skromny przybytekdla wtajemniczonych, który oby jak najszybciej zamienił się w wielką świątynię teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji