Artykuły

Stary na nowo

Premiery "Królestwa" Remigiusza Brzyka i "Roku z życia codziennego w Europie Środkowo-Wschodniej" Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki potwierdzają, że w Krakowie zdarzył się cud. Narodowy Stary Teatr odżył - pisze Łukasz Maciejewski we Wprost.

Jest takie poruszające zdjęcie z konferencji prasowej w Starym Teatrze z września 2017 r. Oni i my, my i oni. Dyrekcja siedzi za stołem prezydialnym, aktorzy stoją. Są przygnębieni. Wśród stojących najważniejsze nazwiska tej sceny - Dymna, Zawadzki, Radwan, Segda, Nawojczyk... Dzisiaj jednak, po kompletnie straconym poprzednim sezonie, ta scena znów staje się ważna. To nie miało prawa się udać, a jednak się udało. Powiedzmy to głośno: aktorzy uratowali Stary Teatr w Krakowie.

KRUCHA RÓWNOWAGA

Kiedy 8 marca na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi rozpoczynało się spotkanie z aktorami grającymi w "Roku z życia codziennego w Europie Środkowo-Wschodniej" w reżyserii Moniki Strzępki, publiczność festiwalowa specjalną owacją uhonorowała najpierw właśnie aktorów, nie tyle nawet za sam spektakl, ile za ich zaangażowanie w sprawę ratowania substancji artystycznej Narodowego Starego Teatru. "Udowodniliśmy, że teatr może łączyć, nie dzielić" - mówiła w Łodzi Anna Dymna. "Byliśmy mądrzejsi o doświadczenia kolegów z Wrocławia, z Teatru Polskiego" - dodawał Radosław Krzyżowski. Oboje są członkami Rady Artystycznej Narodowego Starego Teatru, instancji, która w porozumieniu z dyrektorem Markiem Mikosem odpowiada w tym sezonie za dobór repertuaru.

Pierwsze premiery: "Rok z życia codziennego w Europie Środkowo-Wschodniej" Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki, "Królestwo" w reżyserii Remigiusza Brzyka na podstawie kultowego serialu Larsa von Triera oraz feministyczna adaptacja "Panien z Wilka" w reżyserii Agnieszki Glińskiej mają zarówno entuzjastów, jak i oponentów, nikt nie ma jednak wątpliwości, że w Starym nareszcie coś drgnęło. I że zmiany idą w dobrym kierunku. Co ważniejsze, do teatru wróciła publiczność. Znowu, jak za dyrekcji Jana Klaty, na premierowe spektakle nie można dostać biletów.

Optymizm musi być ostrożny. Sytuacja w Narodowym Starym Teatrze ciągle przypomina trochę taniec na kruchym lodzie. Nikt nie wie do końca, co wydarzy się w kolejnym sezonie, czy mozolnie budowana platforma porozumienia, o której wspominała Anna Dymna, znowu nie pęknie. Na razie jednak nic na to nie wskazuje - nastroje i morale w zespole zdecydowanie się poprawiły, jest prawie przyjemnie.

PUSTY SEZON

A przecież kiedy raptem rok temu prowadziłem z zespołem Starego spotkanie po festiwalowej prezentacji "Wesela" Wyspiańskiego w reżyserii Jana Klaty - również na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi, humory były wisielcze. Ten nastrój udzielał się zarówno zespołowi, jak i widowni. Atmosfera smutku, beznadziei, rezygnacji. Kolejne premiery, nietrafione pomysły wydawały się drogą prowadzącą donikąd. Na szczęście, inaczej niż w przypadku Teatru Polskiego we Wrocławiu, który pod haniebną dyrekcją Cezarego Morawskiego z czołowej polskiej sceny stał się kwintesencją partykularnej hucpy, Stary Teatr udało się uratować drogą negocjacji i dialogu. Dyrektor NST, Marek Mikos, od początku publicznie wypowiadał się zresztą zupełnie inaczej niż Morawski. Nie straszył, nie zwalniał aktorów, nikogo nie obrażał. Mimo to pierwsze miesiące jego dyrekcji były artystyczną i organizacyjną katastrofą. Nie doszło do podpisania umowy z zaakceptowanym przez Ministerstwo Kultury na stanowisko dyrektora artystycznego Michałem Gieletą, natomiast zaproponowany na stanowisko zastępcy dyrektora ds. artystycznych Jan Polewka nie był w stanie zaproponować niczego, co dla artystów i marki "Starego" mogłoby stanowić jakiekolwiek wyzwanie artystyczne.

Wprawdzie na pierwszej konferencji prasowej Polewka szczodrze posiłkował się nazwiskami twórców, z którymi rzekomo prowadził zaawansowane rozmowy, ale spośród wymienionych wówczas nazwisk (Seweryn, Stuhr, Bradecki, Grabowski) żaden akces się nie potwierdził. Gildia Polskich Reżyserów Teatralnych już wcześniej, w specjalnym oświadczeniu, tak pisała o programie Gielety i Mikosa: "Wskazany program dewaluuje model teatru reżyserskiego, który nie oznacza dominacji reżysera w teatrze, ale wypracowaną wspólnie z czołowymi zespołami aktorskimi teatrów publicznych w Polsce jakość docenianą na świecie i powodującą, że polski teatr stał się wizytówką naszej narodowej kultury" Artyści Starego Teatru alarmowali natomiast: "Kultury nie tworzy się dekretami ani w konkretnym celu - kultura jest przestrzenią wolności i jesteśmy zdecydowani tej wolności wspólnie bronić"

W pierwszym sezonie spośród sześciu zaplanowanych premier do skutku doszło pięć. Wszystkie były porażkami. Typowana na największe wydarzenie "Masakra" w reżyserii Stanisława Mojsiejewa, grywana jeszcze od czasu do czasu przy pustawej widowni, wzbudziła raczej drwiny niż zachwyty. Podobnie było z "Domem Bernardy A.", "Audiencją 89", "Pierwiastkiem z minus jeden" czy z "Gouldem". Z teatru zaczęli odchodzić znakomici aktorzy młodego pokolenia - Jaśmina Polak, Bartosz Bielenia, Małgorzata Gorol, Marcin Czarnik czy Monika Frajczyk.

Efekt był taki, że w Starym, który za dyrekcji Jana Klaty stał się na nowo jednym z najważniejszych miejsc teatralnych w Polsce, żaden znaczący twórca nie chciał dłużej pracować.

LOT WZNOSZĄCY

Dzisiaj przypuszczalnie mówilibyśmy o legendzie Starego Teatru w czasie przeszłym, gdyby nie to, że wielopokoleniowy zespół Narodowego Starego Teatru wyłonił spośród siebie Radę Artystyczną w składzie: Radosław Krzyżowski, Anna Dymna, Krzysztof Zawadź -ki, Ewa Kaim, Anna Radwan, Dorota Segda i Roman Gancarczyk. Wzięła ona na siebie misję przygotowania programu na nowy sezon oraz - w porozumieniu z dyrektorem Mikosem - sprawowanie artystycznej pieczy nad spektaklami. Negocjacje trwały pięć miesięcy, warunkiem aktorów było odwołanie Jana Polewki ze stanowiska dyrektora artystycznego. Minister Gliński, o dziwo, wyraził na to zgodę. W bardzo krótkim czasie udało się namówić do powrotu do Starego najlepszych: Strzępkę, Brzyka czy Glińską. Do końca tego sezonu zobaczymy także nowe przedstawienia Krzysztofa Garbaczewskiego, Michała Borczucha, Marcina Wierzchowskiego i Pawła Miśkiewicza. Jest na co i na kogo czekać. Wrocław w Krakowie się nie powtórzył.

Twórcy przygotowujący pierwsze premiery nie mieli na pewno łatwego zadania. W "Roku z życia..." Pawła Demirskiego w reżyserii Moniki Strzępki, tekście inspirowanym "Opisem obyczajów za panowania Augusta m" ks. Jędrzeja Kitowicza, zespół Starego Teatru nie tylko przygląda się zmianom w polskiej obyczajowości po 1989 r., lecz także pyta o funkcję zespołowości, o strategię liczby mnogiej, czyli o strategię "Starego" Demirski w swoim tekście stosuje subtelny zabieg. Kiedy do gry dochodzi jednostkowość, nawet bardzo silna, jest zawsze z góry skazana na porażkę. W charakterystycznej dla teatru Strzępki i Demirskiego tonacji ludowej ballady zderzonej z realistycznym obrazkiem udaje się podprogowo przekazać istotny przekaz komponujący się z aktualną sytuacją w Starym Teatrze. Tylko scena wypełniona tymi konkretnymi twarzami aktorskimi, ich gestami, nawet kłamstwami i unikami, ma sens, bo Stary Teatr to miejsce naznaczone zbiorowością różnych indywidualności, estetyk, technik aktorskich, a owe różnice zawsze w tym teatrze zagadkowo łączyły się przecież w poczuciu wspólnego sensu, pasji, czasami także misji. W "Królestwie" [na zdjęciu] Remigiusza Brzyka według scenariusza Larsa von Triera i Nielsa Vorsela analogie z sytuacją w Starym zostały pokazane wprost. Teatr jest szpitalem z kultowego serialu von Triera. Teatr i teatralne bebechy. Garderoby, korytarze, foyer. Szpitalna tajemnica tworzy w tym spektaklu wyraźną przestrzeń symboliczną. W Starym choruje się na tradycję. Na przeszłość, na kontynuację, na przewlekłe stany podgorączkowe znaczone pamięcią prac Swinarskiego, Grzegorzewskiego czy Hübnera. W tym ciekawym spektaklu jest również warstwa konkretna. Tutaj i teraz. To, co aktualnie się dzieje, i to, co wydarzyło się w tym miejscu niedawno. Postaci dyrektora, ministra, kontrolerów i donosicieli, mogą (chociaż wcale nie muszą) mieć swój ekwiwalent w rzeczywistości. Z kolei w najnowszej premierze w NST "Pannach z Wilka" według Jarosława Iwaszkiewicza ceniona reżyserka, Agnieszka Glińska, w duecie ze współautorką adaptacji, Martą Konarzewską, postanowiła oddać głos kobietom. Punkt wyjścia był taki: "Jak kobiety - żywe kobiety - odpowiedziałyby Wiktorowi? Jak by odpowiedziały jego pragnieniu?" W tym przypadku analogie do sytuacji w Starym są zdecydowanie subtelniejsze, niemal niewidoczne. I tak jest lepiej. Być może nie ma już potrzeby manifestacji, wielkich słów, rejtanów? Trzeba spokojnie spojrzeć na Wilko. Pracować, próbować, przygotowywać kolejny sezon. Aktorzy uratowali w Krakowie teatr. Cud się wydarzył. Czeka na potwierdzenie, wszyscy czekamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji