Artykuły

Bez zachwytów

Widzowie klaszczą, bo ze sceny pada kilka niezłych dowcipów. Jeden absurdalny. Dzwoni telefon, ktoś podnosi słuchawkę, słychać strzały. Wszyscy rzucają się na ziemię. - To z automatu - mówi Docent (Krzysztof Stroiński). Inny o wersji optymistycznej i pesymistycznej wyjścia z kryzysu. Nie będziemy powtarzać. Dla zgodności z faktami można dodać, że jest jeszcze kilka innych, które bawią, albo nie. Część lekko ściągniętych, jak ten o kraju, który z trzech stron miał przyjaciół, a tylko z jednej strony morze (przypomina się Piwnica pod Baranami). To zresztą jeszcze cieszy. Inny o królu Edwardzie I już mniej. Przede wszystkim dlatego, że spóźnił się co najmniej o dwa lata. Jak i całe przedstawienie. Niestety.

W związku z tym robi się tak jakoś smutno, że żyjemy w kraju, w którym niezbyt groźne dowcipy o politykach mają szansę ukazać się na scenie teatralnej dopiero po odejściu tychże z areny politycznej. Może to i służy jakiemuś rozładowaniu nastrojów domagających się zadośćuczynienia krzywdom i wypaczeniom. Ale chyba jest także odrobinę żałosne. Cali "Fachowcy, czyli po prostu robota" Stefana Friedmanna i Jonasza Kofty robią, niestety, takie wrażenie. Pyszne skądinąd kawałki, kiedy leciały w radio w kilkuminutowych odcinkach, na scenie teatralnej wloką się w nieskończoność. Pomysł wydawał się dobry.

Powtórzenie sukcesu radiowego ITR czy "60 minut na godzinę" nie Skazało się jednak możliwe. Ucieleśnienie sceniczne postaci Majstra i Docenta odmieniło poetykę ich humoru: z absurdalnego stał się raczej płaski. Może to i dlatego, że czas biegnie, że to, co bawiło w czasach konieczności aluzji mniej bawi teraz, gdy nie zawsze te aluzje są niezbędne. A gdyby były (bo mają i swoje uroki) to niech by bardziej wyrafinowane, przemyślane, głębsze itp.

Przeciwstawienie inteligenta i człowieka prostego w starciu życia codziennego jest pomysłem nienowym. Już Mrożek w postaciach XX i AA z "Emigrantów" docierał do rozpaczy ich wzajemnych uwikłań o-raz różnic mentalności. Jakie pole do popisu stwarza pokazanie takiej sytuacji na gruncie komediowym? "Fachowcy" na scenie Teatru "Komedia" w Warszawie (a chodzą oni po różnych teatrach naszego kraju od Sierpnia jako bardzo dowcipna sztuka) sprawiają wrażenie, że praktycznie niewielkie. Oto Majster (Janusz Rewiński) i Docent (Krzysztof Stroiński). Dwie skontrastowane postacie świata pracy: człowiek ludu, rubaszny cwaniak o swojej specyficznej filozofii i własnym kodeksie postępowania oraz zagubiony inteligent, wyrolowany z instytutu naukowego, który bardziej odpowiadałby jego wykształceniu.

U Mrożka w tonacji serio w starciu inteligent - człowiek ludu szanse są wyrównane. Każdy z nich umie boleśnie dotknąć drugiego, zna jego marzenia i słabe strony. W tonacji satyrycznej Friedmanna i Kofty ten układ sił przedstawia się nieco inaczej; górą jest Majster, jako człowiek, który ma wypracowany już pełny światopogląd, którego właściwie nic nie jest w stanie dotknąć. Wątły inteligent ukazany jest jako ten, co zawsze traci, ten którego Majster musi wprowadzać w tzw. prawdziwe życie. Jego nabyta wiedza (książkowa) mało przydaje się w praktyce, no, może tylko przy rozwiązywaniu krzyżówek. Jest przegrany, bo jeszcze czasami w coś wierzy, nie umie (choć już uczy się) urządzić się wygodnie w życiu.

"Fachowcy" Friedmanna i Kofty mieli prawdopodobnie być nie tylko śmieszną opowieścią o ludziach wyznających filozofię cwaniactwa, ludziach wychowanych przez pewien dość spójny system, w którym opłacają się jedne rzeczy, inne nie. Nie tylko satyrą na społeczność jednej kamienicy, w której zdrowy rozsądek reprezentuje Władziowa (Zofia Merle), przepijaczone życie nieudacznika Framuga (Bogusław Koprowski) bezinteresowny seks panna Nina (Hanna Orsztynowicz-Czyż), a perypetie i przepychanki władzy dyrektor Mintaj (Cezary Julski) i Ogon (Tadeusz Kwinta).

Należy sądzić, że autorzy mieli ambicje nieco większe: ukazania absurdów naszej byłej rzeczywistości na przykładzie (czy za pomocą metafory) krótkich migawek z życia jednej kamienicy (dziesięcioletniej). Pomysłów jednak starczyło im na dłuższy skecz a nie na całą dwugodzinną sztukę.

Chociaż aktorzy robią co mogą (Hanna Orsztynowicz stara się wyglądać ładnie, Rewiński ze Stroińskim czyli Majster z Docentem tańczą nieźle), przedstawienie wypada blado, bez werwy i tempa, bez przekonania, że uczestniczymy w czymś zabawnym. Gdzie leży wina, po stronie autorów, którzy radiowy kabaret chcieli przemienić na teatralny show, a może aktorów, trochę bez serca odnoszących się tym razem do Friedmanna i Kofty, lub widowni, która - należy podejrzewać - wolałaby obecnie ostry kabaret polityczny wprost, albo odwrotnie w tonacji serio głęboką analizę układów społecznych minionego dziesięciolecia? "Fachowcy" sprawiają wrażenie sztuki, która z powodzeniem mogła być grana przez ostatnie dziesięć lat. Teraz budzą lekkie rozczarowanie.

I trochę śmiechu, bo publiczność skoro przychodzi do Teatru "Komedia" i to na sztukę satyryczną, to życzy sobie śmiać się. Nawet jeżeli przez długie minuty nie ma z czego. Być może, tak jest z "Fachowcami" jak z marzeniami zrealizowanymi: to nie to, na co się czekało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji