Artykuły

Z Teatru

TEATR LETNI:"Małżeństwo z musu", komedja w I akcie Moljera.- "Grzegorz Dyndała czyli Mąż pognębiobny", komedja w 3 aktach Moljera.

Prześliczny wieczór! I rzecz najdziwniejsza, że ten wieczór spędziliśmy w teatrze Letnim z artystami spalonych i wciąż jeszcze nie odbudowanych Rozmaitości. Od całego szeregu lat chodziło się tam, jak na smętną, ucztę do bankruta i kaleki. Chodziło się zrazu z nadzieją, że może "stanie się cud", a potem już z uczuciem beznadziejności. Repertuar, gra, reżyserja, dekoracje, wszystko były bankructwem i co najwyżej resztką dawnej świetności-coś niby stary, ostatni gobelin, wśród okropnej tandety jarmarcznych dywaników i oleodruków. Tak trwało lata całe. Coraz niżej i niżej. Ale wczoraj naprawdę "stał się cud". Jakby zmartwychwstało piękno umarłe na umarłej scenie. Z jesienią w duszy powlokłem się na ten moljerowski wieczór, a wracałem z wiosną. I rzecz charakterystyczna. W całym teatrze była radość szczera, niewymuszona, daleka od wszelkiej pozy literackiej. Radość na Moljerze! Ileż ja widziałem tych moljerowskich wieczorów, na których ludzie śmiali się tylko "z urzędu". Bo milczeć "nie wypadało". Bo tak każe podręcznik szkolny. Bo trzeba pokazać kulturę. W ten śmiech ubierali się. jak w palmy akademickie. Nawet krytyka... Pamiętam niegdyś w Wiedniu pisarza tej miary, co Feliks Salten. Napisał dwuwiorstwowy artykuł o kłamanym śmiechu na sztukach Moljera. I sam drwił z siebie. Ba, prosił nawet dyrekcję, aby każdemu z widzów i jemu dodała dwu wynajętych łechtaczy. I Szkoda, że nie był onegdaj w teatrze. Przekonałby się, jaki w tych "protoplazmach komedji jest magnetyzm śmiechu. Cały teatr był pełen radości. I więcej nawet. Między sceną a widownią zadzierzgnęły się rzadkie, niespotykane zazwyczaj na Moljerze, węzły poufałości. Trącano się, dowcipkowano, sprzeczano nawet w antraktach po kawalersku, czy Moliere ma rację, że w swem "Małżeństwie z musu" odsądza mężczyzn 50-letnich od prawa do żony. A gdy ktoś mądrze zaczął tłumaczyć, źe w XVII wieku żeniono się młodo, że mężczyzna 80-letni, jak Alcest z "Mizantropa", uchodził już za trochę przoczasiałego konkurenta, że-jak mówi Anatol France - "mając lat 40 było się brodaczem i narażało na śmieszność, idąc do ołtarza", wszystko to zagłuszano trzaskającemi, jak rakiety, konceptami. Co tam mądrość akademicka! Żadnej pozy, żadnej uczoności! Sganarel i Dandin pokumali się z publicznością XX wieku. Ludzie nasi nie udawali niczego. Przylgnęli do nich. Bawili się nimi i z nimi. Niefrasobliwie, żywiołowo, prawdziwie, bez profesorskich komentarzy, bez troski o to, czy wypada, czy nie wypada, i jak się bawić: "z miną, czy bez miny?" Tylko ten i ów był ac końcu trochę niezadowolony, że George Dandin, którego Bóg tak strasznie pokarał, że mu się zachciało żony- szlachcianki, nie wyrzucił za drzwi teścia i pani teściowej, a swej małżonki arystokratycznej nie wygrzmocił kijem po chłopsku. Jakiś "pur sang" witosowiec tłumaczył mi nawet szeroko, że Moliere był tchórzem, że bał się szlachty i że wskutek tej bojaźliwości pozwolił zatryumfować krzywdzie; Poradziłem mu tedy, aby wskoczył na scenę i zaśpiewał: "O! cześć wam panowie magnaci!" Ale, niestety, kurtyna już zapadła, publiczność i wychodziła tłumnie z teatru i to tylko ocaliło Moljera od kompromitacji. Taki ludowiec z kompanji Dąbrowskich, Brylów i Ratajów nie żartuje przecież, szczególnie przed wyborami. I Boy powinien mi być wdzięczny, że nie zwróciłem uwagi temu panu na widoczną partyjność jego przekładu. Bo wyobraźcie sobie, że ten znakomity zkądinąd człowiek przezwał moljerowskiego Dandina Grzegorzem Dyndałą. Słusznie! bo nazwisko francuskie tego chłopa jest śmieszno i śmiesznie powinno brzmieć także w przekładzie polskim. Ale dlaczegóż to Boy był tak łaskawy dla szlachty? Dlaczego teścia Dyndały, pana de Sotenvillo, nie nazwał "Głupiomiejskim" lub czemś w tym rodzaju, lecz pozostawił jego satyryczne nazwisko w oryginalnem brzmieniu. To jest karygodna partyjność i Boy jest niewątpliwie endekiem. W ogóle radziłbym teatrowi "Rozmaitości", aby, jako następną pemjerę, zagrał sztukę Augiera i Sandeau p. t. "Lo gendre de Monsieur Poirier", której piewotny tytuł był: "La revanche de George Dandin" ("Odwet Grzegorza Dyndały"). Upłynęło wprawdzie 200 lat, zanim ten odwet nastąpił, ale lepiej późno, niż nigdy, i można też bez trudu za takie ustępstwo dla różnych Brylątek i Witosiątek otrzymać Polonia restituta. W "Odwecie" boAwiem zmieniły się role. Chłop Dyndała jest teściem a markiz głupio miejskim zięciem. I znowu walczy banknot demokratyczny z dyplomem szlacheckim, ale czasy są już "Witosowve" i "chłop" nietylko drwi z czerwonych obcasów arystokratycznego panicza, lecz markiz musi się poniżyć i płaszczyć przed chłopem. Słynna scena! Kto wie, czy jaki Rataj lub Dąbski w przyszłej kadencji sejmowej nie postawią istotnie wniosku, aby ją niezwłocznie na wszystkich scenach polskich wznowiono, jako zadośćuczynienie za molierowskiego "Dyndałę", który tak boi się markizowatych KIitandrów i Sotenvillów, że gotów gachowi swegj żony świecę potrzymać i pokornie brać w skórę za to, że ośmielił się jaśnie pana i jaśnie panią złapać na gorącym uczynku.

Być może jednak, że ktoś wtedy ośmieli się wystąpić w obronie Moliere'a i tak mniej więcej przemówić: "W stuleciu Ludwika XIV ludzie inaczej spoglądali na rogatych mężów, na członków de la grandę confrćrie niż my. "Rogacz" był dla francuzów owego czasu zawsze figurą śmieszną i dopiero literatura doby późniejszej odkryła tragicznych Dyndałów i tragiczne Tu l'as voulu George Dardin.

"Więc się nie dziwcie, że francuzki Dyndała XVII wieku jest głupawym chłopem, którego żona ubrała w rogi, a poeta w czapkę błazeńską. Dziwcie się raczej, że pomimo tej czapki i wbrew zwyczajom swojego czasu w komizmie Dyndały drga chwilami boleśnie serce człowieka. "Dziwcie się raczej, że w świecie kawalerów rokokowych Grzegorz Dyndała jest może pierwszym chłopem na scenie, który wyrósł ponad komparsów teatralnych i głupich Maćków, który gra rolę tytułową wielkiej komedji i obok swej maski pajaca ma jednak wyraźne akcenty buntu przeciw pysze i przywilejom ludzi herbowych, przeciw uświęconym bezprawiem swojej epoki. "Cierpliwości! ten chłop Ludwika XIV, nauczy się pod Ludwikiem XVI śpiewać Ça ira. Takbym może powiedział, gdybym się nie bał, że to podkreślenie ukrytej dramatyczności i rewolucyjność w Moljerze poczytane mi będzie za akces do tej szkoły literackiej i teatralnej, która wynalazła "tragicznego Moliere'a". Zaczęło to się od "Mizantropa" a potem przeszło na "Tartufa", "Skąpca", "Dandina", "Chorego z urojenia" innych komedji. Ojcami tej szkoły byli oczwiście niemcy. Mało brakowało, a z całego Molitrre'a byliby zrobili tragika. Fulda nawet w tytule swego przekładu nazywa "Mizantropa" dramatem, a niektórzy artyści niemieccy grają "Świętoszka" jak Franciszka Moora Schillera, a "Skąpca" jak Ludwika XI Delavigne'a. W cały ten harmider dokoła rzekomej "tragiczności" Moliere'a wpadł otrzeźwiająco drwiący protest Anatola France'a. Uderzył on w "Mizantropa", główną twierdzą tezy niemieckiej, i oto, co pisze: "Niedorzecznością jest twierdzić, że Molier jest tragiczny. Romantycy wmówili w niego spleen. Stworzyli z niego piękno tajemnicze, jakiegoś Manfreda, Larę, Obermanna. Przekształcili go. A przecież nawet jego Alcest ("Mizantrop") jest wesoły. Tylko źle go dziś rozumiemy". I nastąpiła reakcja. Za protestem France'a, Coquelina i innych poszedł słynny artysta Burgu Lewiński i poszedł Reinhardt, który nawet dotarł do drugiego bieguna i nietylko wzorem niektórych teatrów francuskich wystawił "Grzegorza Dyndałę" w masce Pierrota, lecz wystawił całą komedję w tonie burleski i parodji. U nas zwolennikiem "smutnego Moliere'a" był niegdyś Rychter, który szczególnie w roli Harpagona wydobywał akcenty tragicznego obłędu. Na drugim brzegu stał Rapacki (ojciec) i śmiał się jako "Skąpiec", śmiał się jako "Świętoszek". I wieczór sobotni w "Teatrze letnim" był poniekąd areną dwóch zwalczających się stylów. "Sganarel Solskiego jest Moljerem tragicznym. To jedna z najwspanialszych kreacji znakomitego artysty. Fenomenalna siła wyrazu! Zdumiewająca gra świateł i cieni! Ale to nie jest Moliere francuski, to jest raczej Moliere niemiecki według recepty Fuldy. Szczególnie w ostatnich scenach. Okropny ból zmiażdżonego człowieka, nie rózgą wesołego kpiarza ukarane amory leciwego amanta. Frenkiel w roli Dyndały zajmuje stanowisko pośrednie. Daleki od pierotyzmu, daleki od farsy, ale daleki też od tragedji. Jego Dyndała jest figurą raczej realistyczną niż stylową, ale jest to realizm na wskroś komedjowy, tylko tu i owdzie skrzywiony boleśnie. Nad całą rolą góruje śmiech. Wielki śmiech Frenklowskiego humoru w przecudnej rzeźbie człowieka. Trochę jednak ta gra realistyczna odskakiwała on pewnej marjonotkowości państwa de Sotenville i zalotnika Klitandra. W swoim rodzaju każda z tych figur była doskonała, alo dwa style kłóciły się z sobą. Najwięcej zaś kłóciła się z całem otoczeniem pani Solska, która swą marjonetkowość podała w jakiejś masce niesamowitej, przypominającej widma z czarnych mszy lub synagogi szatana. I grała zagadkowo, w półtonach, prawie posępnie, jak bohaterki Strindberga lub Przybyszewskiego. Co to ma wspólnego z Moljerem? Co to ma wspólnego z sprytną filutką Anielą? Pani Solska jest pierwszorzędną artystką, ale to, co dała wczoraj, było wprost niedopuszcza ną pomyłką. Wiem dobrze, że wobec aktorek tej miary reżyserowie nasi są bardzo nieśmiali, ale tu dziwoląg był tak rażący, że nawet nie śmiałość powinnaby zdobyć się na protest bardzo energiczny. Po za tą skazą wieczór sobotni był przedziwnie piękny. Może niektóre role, żo wspomnę tylko Klaudynę pani Beliny, należałoby obsadzić mocniejszemi talentami, ale całość była przeważnie harmonijna, stylowa, szczególnie w "Małżeństwie z musu" dobrze pojęta, pod względem reżyserskim świetnie opracowana, fenomenalnem mistrzostwem Frenkla opromieniona. Dekoracje projektował Drabik.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji