Artykuły

Piotr Adamczyk: Największą nagrodą dla aktora jest śmiech publiczności

Od dziecka przejawiał humanistyczne zdolności. Dlatego był w klasie jedynym chłopakiem wśród samych dziewcząt. To wtedy nabył umiejętność oczarowywania innych. Tak mu dobrze szło, że większość widzów do dzisiaj kojarzy go z rolą papieża Polaka.

PIOTR ADAMCZYK

Polski aktor filmowy, telewizyjny i teatralny. Absolwent XXX LO i PWST w Warszawie. Na drugim roku studiów wyjechał do Londynu na stypendium do Brytyjsko-Amerykańskiej Akademii Teatralnej. Od 1995 roku występował w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Zagrał tytułową rolę w filmie Jerzego Antczaka "Chopin. Pragnienie miłości", która rozpoczęła jego karierę na dużym ekranie. Wystąpił także w międzynarodowych koprodukcjach "Karol. Człowiek, który został papieżem" i "Karol. Papież, który pozostał człowiekiem", gdzie zagrał Karola Wojtyłę. Trzykrotny laureat nagrody Telekamera w kategorii najlepszy aktor. Zajmuje się również dubbingiem - użyczył głosu Zygzakowi McQueenowi w filmie animowanym "Auta" oraz Melmanowi w "Madagaskarze". W 2014 roku został odznaczony srebrnym medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". Ambasador Mistrzostw Polski w triathlonie.

Już niebawem zobaczymy go w nowej komedii romantycznej. "Całe szczęście" to opowieść o Robercie - spokojnym muzyku orkiestry symfonicznej, w życie którego wkracza niespodziewanie piękna i żywiołowa gwiazda fitness. To kolejny komediowy występ aktora. Bo choć zaczynał od poważnego repertuaru w teatrze, dziś chce przede wszystkim bawić.

- W komediach bardzo lubię grać. Najchętniej tak, by rozśmieszyć widza. Zresztą, to dla każdego aktora największa nagroda, gdy słyszy śmiech na widowni. Poza tym wydaje mi się, że w tych trudnych czasach, w których żyjemy, wszyscy potrzebujemy rozrywki w kinie. Czasem po prostu chcemy się pośmiać i oderwać od rzeczywistości. Pragniemy, żeby ktoś nam znowu opowiedział bajkę - tłumaczy w "Plejadzie".

*

Wychował się na Jelonkach - wielkim warszawskim blokowisku. Kiedy miał jedenaście lat, zmarł mu ojciec. Nic dziwnego, że jego rolę zaczął wtedy spełniać dziadek. Starszy mężczyzna szybko stał się idolem młodego chłopaka, ponieważ samodzielnie stworzył i prowadził w czasach Peerelu małą firmę taksówkarską. Dziadek miał nieustanne kłopoty z ówczesnymi władzami, nic więc dziwnego, że wnuczek chciał mu pomóc.

- Jako pierwszoklasista w szkole podstawowej ciągnąłem z kolegami zapałki, żeby wybrać, który z nas ma poświęcić się dla przyszłości Polski i wysadzić się granatem pod Domem Partii. To mnie trafiła się niezłamana zapałka, co oznaczało wyrok. Granat znalazłem w lesie.

Na szczęście, wygadałem tajemnicę wujkowi, a on uświadomił mi, że granat nie wybuchnie - wspomina w rozmowie z "Galą".

W szkole Piotrek był typem lesera. Potakiwał nauczycielom, a sam myślał o niebieskich migdałach. Szło mu z tym nie najgorzej, ponieważ był jedynym chłopakiem w klasie. Miała ona profil humanistyczny - stąd w ławkach zasiadały same dziewczęta. Na przerwach chłopak szukał wytchnienia wśród kolegów z klasy matematyczno-fizycznej. Być może dlatego, choć koleżanki chciały go wziąć pod obcas, nie dał się zdominować.

- Miałem dowcipnego pana od WF-u, który mówił: -Adamczyk, w dwuszeregu zbiórka, kolejno odlicz. O, widzę, że mamy stuprocentową frekwencję, to co, będziemy dzisiaj grać w piłkę? Adamczyk, podziel się na drużyny. Ale głównie biegałem wokół boiska albo sędziowałem dziewczynom - śmieje się w Onecie.

*

Chcąc wykorzystać humanistyczne skłonności Piotrka, mama zapisała go do szkoły aktorskiej prowadzonej po lekcjach przez małżeństwo państwa Machulskich. Chłopak zaczął wtedy z powodzeniem występować w amatorskich przedstawieniach. Niestety - nie zdobył uznania dziadka. Kiedy starszy pan zobaczył go na scenie, był zdegustowany. Uznał, że to zbyt niepoważne zajęcie jak dla dorastającego chłopaka. Piotrek jednak wiedział swoje.

- Jako czternastolatek, ucząc się w ognisku teatralnym państwa Machulskich, wyjechałem na warsztaty do Manchesteru. Moja mama musiała się wtedy nieźle zadłużyć, żeby kupić mi bilety na samolot. Na miejscu spotkałem głównie synów i córki dyplomatów. Wszyscy mówili pięcioma językami, a ja byłem chłopakiem zza żelaznej kurtyny w plastikowych butach i tureckim sweterku - opowiada w "Plejadzie".

Po takich doświadczeniach, szkoła teatralna po maturze była dla chłopaka oczywistym wyborem. Tam młody adept sztuki aktorskiej trafił na wspaniałych wykładowców. Anna Seniuk, Zbigniew Zapasiewicz, Gustaw Holoubek, Janusz Gajos. To te osobowości ukształtowały przyszłego aktora. Nic dziwnego, że Adamczyk prosto po szkole znalazł się na deskach Teatru Współczesnego.

- Pierwsze dziesięć lat pracy to był kierat: rano próba, po południu słuchowiska radiowe - nawet nie zdawałem sobie sprawy, że uzbierało się aż ponad osiemset ról radiowych, wieczorem spektakl, a potem trudności z zasypianiem, bo po takim dniu trudno wyhamować. Zagrałem Chopina w filmie, który był zapraszany na festiwale do Australii, Chin, Brazylii. I nie mogłem pojechać, bo całym moim światem był teatr - opowiada w serwisie Polki.pl.

*

Wszystko zmieniło się, kiedy włoska telewizja we współpracy z polską postanowiła zrealizować film o Janie Pawle II. Adamczyk zgłosił się na casting - i przeszedł przez jego kolejne etapy.

Kiedy do opinii publicznej przedostała się wiadomość o tym, że to on wcieli się w Karola Wojtyłę, w raczkującym wtedy internecie wybuchł prawdziwy hejt. Wszyscy kojarzyli bowiem wtedy aktora z roli złego doktora z "Na dobre i na złe" - i nie mogli pojąć, że teraz zagra on papieża. Adamczyk szybko udowodnił jednak, że ta rola była wręcz stworzona dla niego.

- To trzy lata mojego życia. To doświadczenie zagrania w produkcji, którą na świecie zobaczyło osiemset milionów ludzi. To przyjaźnie, które wówczas zyskałem i które wciąż są żywe. To Rzym, w którym czuję się jak w domu. Ktoś mi wtedy mówił, że powinienem spisać tamten moment, uchwycić tę wyjątkową chwilę. Nie zrobiłem tego i żałuję - wspomina w serwisie Polki.pl

Widzowie tak pokochali Piotra Adamczyka w roli Karola Wojtyły, że zaczęli go wręcz utożsamiać z papieżem Polakiem. Dlatego aktor, żeby uniknąć zaszufladkowania w jednej roli, zaczął przyjmować propozycje zagrania całkowicie odmiennych postaci. Postawił wtedy na komedie -i pojawił się w takich filmach jak "Listy do M.", "Nie kłam kochanie" czy "Och, Karol 2". Najbardziej pomysłowy okazał się jednak "Święty interes".

- Adam Woronowicz i ja zostaliśmy obsadzeni cynicznie, wykorzystano nasze poprzednie filmowe wizerunki - Popiełuszki i Jana Pawła II - i zagraliśmy braci, dziedziczących samochód, którym podobno jeździł Karol Wojtyła. Cała wieś próbuje ten samochód-relikwię przejąć, a my próbujemy na nim ubić interes, święty właśnie - śmieje się w serwisie Polki.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji