Artykuły

Rytmy dnia powszedniego

Spośród pięciu premier Teatru Muzycznego w tym sezonie (nie wliczam tu spektaklu baletowego), cztery byty prapremierami sztuk zamówionych przez Teatr Muzyczny, specjalnie dla niego napisanych: "Kolęda - Nocka", "Musikkraker" (wersja muzyczna), "Wielki świat" i ostatnia prapremiera z 6 czerwca - "Wesołego powszedniego dnia".

Ta ostatnia została napisana przez Wojciecha Młynarskiego, znanego poetę i piosenkarza w jednej osobie. Nowy polski musical jest napisany wierszem. Składa się z piosenek łączących się treściowo, przeplecionych tekstem mówionym - i jest to autentyczna literatura. Od czasu "Słowika" i "Kolędy - nocki" Ernesta Brylla nie słyszeliśmy ze sceny Teatru Muzycznego tak celnego słowa. I tu przesłanie jest zrozumiałe dla każdego, a forma musicalu przyciąga słuchaczy - melomanów.

Autor szuka postawy do przyjęcia na dziś, postawy, która dawałaby człowiekowi hart znoszenia chaosu naszego codziennego dnia, pozwoliła zachować godność, a nawet swoistą pogodę.

W szarej codzienności spotyka się dwoje samotnych: Kobieta i Mężczyzna, Ich miłość, dom rodzinny zdobyty po długich wyczekiwaniach na mieszkanie, dziecko, atmosfera domu, wspólnota myśli i przeżyć - wszystko to stwarza atmosferę, w której już nie rządzą nimi okoliczności, potrafią je opanowywać. Taka jest recepta Młynarskiego na wesoły powszedni dzień". Nie brak tu wątpliwości i załamań, ale blask oczu partnera rozjaśnia mroki. Zaufanie i szczerość nie tylko pomaga w przebrnięciu przez mai żeńskie rafy, ale jest odtrutką na obłudę, spotykaną na każdym kroku. Postawa prosta i uczciwa.

Wątpliwości i załamania znajdują bardziej przekonujący wyraz w musicalu, aniżeli "wesoły powszedni dzień". Piosenka o pękniętym sercu, najbardziej wzruszająca w spektaklu, odbija w sobie coś z przejmującego losu współczesnego Polaka. Obok niej postawiłabym piosenki: "Dwa naście godzin z życia kobiety" i "Nie mam dokąd pójść".

Wiele uroku ma kilkakrotnie powracająca piosenka przewodnia, która decyduje o tonie uczuciowym spektaklu. Muzykę skomponował Jerzy Derfel. Są to nie tylko piosenki, ale całościowa muzyka płynąca niemal nieprzerwanie, służąca jako tło w scenach mówionych, scalająca i dynamizująca przedstawienie. Muzyka została nagrana na taśmę, tylko akompaniamenty do kilku piosenek gra "na żywo" pianista Jarosław Mądroszkiewicz. Gra z wyrazem, dbałością o barwę dźwięku, która współtworzy nastrój. Wtedy znakomicie dociera słowo, które w tym musicalu jest wartością nadrzędną. Szkoda, że również pozostała część muzyki nie jest wykonana "na żywo", zwłaszcza że solistami są adepci IV roku Studia przy Teatrze Muzycznym, a więc artyści bardzo młodzi i mało doświadczeni. Playback utrudnia i usztywnia swobodną interpretację. Duża część uwagi solisty jest pochłonięta tym, żeby być razem z taśmą, aby się to rytmicznie nie rozminęło. Zupełnie inne możliwości daje kontakt z żywymi wykonawcami, z dyrygentem. Powiedział kiedyś Witold Rowicki: "Dyryguje się nie tylko rękami, ale wszystkim - grymasem twarzy, oczyma, a często nawet samym uczestniczeniem".

W tych utrudnionych warunkach młodzi soliści zachowali całkowitą swobodę muzyczną i aktorską. Grażyna Lamparska (Kobieta) stworzyła pełną dziewczęcego ciepła postać żony. Głos przeciętny, ale 3 ładnej barwie. Są jeszcze wady w emisji i w dykcji. Janusz Lewiński (Mężczyzna) - adept obdarzony pięknym głosem, ładnie formuje dźwięk, muzycznie bardzo pewny, inteligentny, wygrywający najdrobniejsze niuanse tekstu. ma dobrą dykcję i bogactwo wewnętrzne, pozwalające na znalezienie w sobie rezonansu zarówno na pasję autora, jak i na subtelny liryzm. Beata Kolankowska w roli Sukienki czarowała urodą, wykazała dużą muzykalność, ładny głos, w jej interpretacji pojawiły się akcenty drapieżne, pełne dramatyzmu. Janusz Czarnul - Sweter, doradca i alter ego swego pana, posiada słabe warunki głosowe. Głos - nienadźwięczony, dykcja mierna. Zdecydowane talenty komediowe zaprezentował Krzysztof Arsenowicz w partii Szczęścia. To duży i piękny głos tenorowy, ale jeszcze nie w pełni oszlifowany. Na pozór ciężki (w wadze) okazał się lekki w ruchu, taneczny, zdolny niemal do akrobacji.

Zaletą adeptów jest szacunek dla słowa, umiejętność i połączenia śpiewu z ruchem, często trudnym, przy tym rodzaju muzyki wymagającym absolutnej zgodności rytmicznej. Ruchowo-taneczne przygotowanie artystów jest dobre, tak właśnie powinien być prowadzony aktor - śpiewak musicalowy.

Dużym walorem spektaklu jest reżyseria i choreografia Tadeusza Wiśniewskiego. Jej konwencja nadała ton przedstawieniu. Dopomogła w tym również scenografia Łucji i Bruna Sobczaków, która ograniczyła się do tła: szary, bezosobowy "mrówkowiec", wizytówka współczesnej architektury w naszych miastach. W chwilach nadziei w jednym ze stu jednakowych okienek rozbłyska światło - symbol domowego ogniska. Wesołym, również symbolicznym akcentem w szarości dekoracji są suszące się na i sznurze pieluchy i kolorowa bielizna.

Pusta scena pozostała do zagospodarowania reżyserowi. Proste i krzesła przenoszone z miejsca na miejsce stanowiły urządzenie przestrzeni, reżyser potrafił ogrywać je, stwarzając uzasadnienie ruchowe, nawet ogrywanie mikrofonów dawało pretekst do akcji na scenie. Toteż nie było ani chwili martwoty, a ruch stapiał się z muzyką.

Przygotowanie muzyczne adeptów - sumienne. Kierownictwo muzyczne spoczywało w rękach JANA TOMASZEWSKIEGO, zdanego muzyka, kompozytora piosenek i musicali. Duety i kwartety szły sprawnie, z pewnością i swobodą. natomiast w śpiewaniu do mikrofonu zdarzały się błędy. Śpiewanie zbyt blisko mikrofonu i powoduje "wybuchanie" niektórych głosek, tego nie ustrzegli się wykonawcy.

Przedstawienie "Wesołego powszedniego dnia" było częścią egzaminu końcowego dla słuchaczy IV roku Studia przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pozostała część egzaminu - recitale, odbyły się w niedzielę, 14 czerwca. Adepci przedstawiali różnorodne programy, w których znalazły się arie operowe, operetkowe, piosenki i fragmenty musicali. Wśród sześciu absolwentów (zdawał też jeden eksternista) są bezsprzecznie talenty różnego rodzaju. Jedni predestynowani do partii raczej wokalnych, inni mówionych, jeszcze inni nie wyjdą zapewne poza zespół lub małe epizody.

Życie samo zadecyduje o przydatności młodzieży muzycznej studia. Jedno jest pewne, że ponieważ ich wykształcenie szło innymi drogami aniżeli kształcenie w PWSM, to i rezultaty są różne. Teatr Muzyczny potrzebuje solistów wychowanych jednocześnie w dyscyplinie wokalnej, aktorskiej, a także tanecznej. Toteż istnienie studia jest dla Teatru Muzycznego "być albo nie być".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji