Artykuły

Po co nam Grotowski?

- Mówię studentom, że Grotowski był poszukiwaczem tego, co nie zgnije wraz z ciałem. Że jeśli kiedykolwiek szukali tego, co nie podlega śmierci, a nie wiąże się z wiarą, Grotowski może ich zainteresować - mówi o Jerzym Grotowskim w 20. rocznicę jego śmierci teatrolog prof. Dariusz Kosiński. Rozmowa Magdy Piekarskiej w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Magda Piekarska: Od czego trzeba zacząć przygodę z Grotowskim?

Dariusz Kosiński*: To zależy, w jakim kierunku chcemy ją poprowadzić. Jeśli historycznym, odkrywając jego artystyczną biografię, wystarczą nam podstawowe informacje. Z łatwością znajdziemy je choćby w internecie, nie mówiąc już o książkach; także te dotyczące tzw. ciemnej strony, bo mamy za sobą okres recepcji jego biografii według stereotypów i uprzedzeń, czarnych legend, co świetnie złapał w swoim "Księciu" Karol Radziszewski.

Co innego, jeśli chcemy rozmawiać o ideach, sztuce, życiu, śmierci, twórczości. Takie podejście wymaga chęci, otwartości i uczciwości. Spotkałem się niedawno z Mają Komorowską, nasza rozmowa zeszła na Teatr Laboratorium. Zastanawialiśmy się, co mają zrobić młodzi, którzy nie widzieli przedstawień Grotowskiego, nie wiedzą, jak wyglądało życie zespołu. Maja Komorowska powiedziała: "czytać Grotowskiego", co wydaje się całkiem sensowne. Sam od tego zaczynałem moją z nim przygodę. I to nie musi - ba! - nawet nie powinna być akademicka lektura, raczej osobista. Nie czytamy go od deski do deski - wybieramy z jego dzieła to, co do nas przemawia, wydaje się ważne. Gwarantuję, że wśród ponad tysiąca stron można znaleźć coś dla siebie.

Mam wrażenie, że jesteśmy teraz w najlepszym momencie, żeby taki gest wykonać - właśnie dziś, po dekadach zapomnienia, po okresie, kiedy Grotowskiego rozpatrywało się głównie w kontekście stereotypów i uprzedzeń, jakie wokół niego narosły, taka rozmowa może być znów ciekawa, a ten ruch powrotu intrygujący, bo nie prowadzi w kierunku mitu, ale własnej refleksji.

Tak jest w spektaklu "Grotowski non fiction" Katarzyny Kalwat we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Bardziej niż o tytułowym bohaterze aktorzy mówią w nim o tęsknotach, jakie spotkanie z dziełem Grotowskiego w nich obudziło.

- I nikt nie udaje, że się zna, że mówi rzeczy głęboko ważne. Wręcz przeciwnie - część aktorów pozwala sobie na dużą dozę ignorancji i naiwności, a do Grotowskiego podchodzi z własnej, bardzo osobistej perspektywy. Jednocześnie jest to spektakl niestandardowy: z jednej strony teatralny, z drugiej mocno angażujący w swoją przestrzeń sztuki wizualne, łączący badaczy z performerami i choćby przez to zbliżający się do filozofii twórczości Grotowskiego. Jest też głęboko współczesny ze swoją tęsknotą za głębokim przeżyciem podaną w ironicznym sosie. Z jednej strony śmiejemy się, bo jesteśmy wyczuleni, a wręcz uczuleni na patos, z drugiej zdajemy sobie sprawę, że ta potrzeba mocnego przeżycia jest głęboko autentyczna.

Mariusz Bąkowski, jeden z poszukiwaczy Grotowskiego w tym spektaklu, zazdrości mu twórczej wolności, która pozwalała pracować nad spektaklem przez trzy lata, bez gwarancji, że coś z niego wyjdzie.

- Przyznam, że reaguję krytycznie, kiedy słyszę, że ktoś zazdrości twórczej wolności Grotowskiemu. Bo ta wolność nie została mu dana - była wywalczona, wynegocjowana, kupiona za określoną cenę. Nad ostatnim spektaklem pracował, owszem, przez trzy lata, ale niektóre z poprzednich powstawały w kilka tygodni, w miesiąc zaledwie, dużo szybciej niż w teatrach instytucjonalnych.

Jaka była cena tej wolności?

- Na początku wyjazd do prowincjonalnego wtedy Opola. Pozostawanie na marginesie życia artystycznego. Potem między innymi założenie podstawowej organizacji partyjnej w teatrze. Prowadzenie gry z władzą, które wtedy było koniecznością. Wyobraźmy sobie taką sytuację w naszych warunkach: zakładamy zespół, od czasu do czasu bierzemy udział w akademii ku czci "żołnierzy wyklętych", dzięki czemu będziemy mogli zrobić spektakl, który obejrzy dziesięcioro widzów i z którego nie ukaże się żadna recenzja. Kto by na to poszedł? Grotowski mówił pod koniec życia: Miałem do wyboru obrazić się na rzeczywistość i nie robić nic albo pójść na kompromis.

Nasza rzeczywistość jest inna, nie stoimy pod niekończącą się ścianą, mamy inne opcje i wciąż jakąś możliwość wyboru. On za ten margines wolności zapłacił słoną cenę, a była to - pamiętajmy - wolność reżysera. Co innego jego aktorzy. Nie wiem, czy do ich "wolności" współcześni koledzy w zawodzie naprawdę chcieliby wrócić.

Bardziej uzasadniona od tęsknoty za wolnością wydaje mi się tęsknota za rytmem procesu, w jakim powstawały jego spektakle, w dzisiejszych warunkach dużo trudniejszym do uzyskania (choć jest artysta, który sobie to wywalczył - nazywa się Krystian Lupa). Ta wielka i wspaniała tradycja laboratoryjna została w większości przypadków załatwiona przez tzw. grantozę. Grant wymaga, żebyśmy wiedzieli, jakie będą efekty projektu. Dziś pracując w Teatrze Laboratorium, musielibyśmy napisać we wniosku - "nasz trzyletni projekt może się wcale nie udać". I nie dostalibyśmy dofinansowania.

Grotowski jest nam dziś do czegoś potrzebny? Nie jest już tylko eksponatem z muzeum teatru?

- Jest potrzebny, bo pozwala używać siebie jako napędu do poszukiwań o charakterze metafizycznym czy duchowym. I ta jego właściwość odsłania się właśnie teraz - przez minione dwie-trzy dekady był tak anachroniczny, że nie chciało się go słuchać, teraz wciąż pozostaje anachroniczny, ale już tak bardzo, że słucha się go z ciekawością, przez to, że jego postawa jest kompletnie odmienna od tego, z czym dziś mamy do czynienia, a jego głos brzmi oryginalnie. Grotowski mówi nam, że trzeba iść za swoją głęboko odczuwaną potrzebą. A choć świat wokół nas zmienił się diametralnie, odczuwamy bardzo podobne potrzeby, nie tylko w teatrze.

On nam pomaga je odkrywać, diagnozować. Rzecz jasna poszukiwanie sposobów ich zaspokojenia nie doprowadzi do tych samych efektów - nie da się powtórzyć ani estetyki, ani metod pracy Grotowskiego. Ale już samo to, że się z nimi zmierzymy, jest początkiem istotnego procesu.

Dziś znaleźliśmy się w ciekawej sytuacji, w której spory na jego temat i narosłe wokół niego uprzedzenia stały się sporami i uprzedzeniami historycznymi. Młodzi ludzie, którzy zaczynają studiować teatrologię, podchodzą do niego z ciekawością. Mówią: "Coś słyszeliśmy o Grotowskim". I przyznają: "Nie wiemy, jak to się je". Jednocześnie próbują ugotować z niego własną potrawę, wyrwać się ze świętego kręgu nawiedzonego proroka. Sięgają po jego filozofię, żeby ją wykorzystać do własnych potrzeb.

Cztery lata temu Grotowski trafił na krótko pod strzechy, czyli na plotkarskie portale i do mediów społecznościowych, dzięki dziennikarce Annie Wendzikowskiej, która w rozmowie z amerykańską aktorką Sigourney Weaver przyznała, że nie wie, kim on jest. Ale czy wiedza o nim ma szansę trwale trafić do ogółu? Czy jest skazany na niszę?

- Moim zdaniem ma ogromne szanse na to, żeby z niej wyjść. A wywiad Anny Wendzikowskiej pokazał, że ignorancja telewizyjnej celebrytki może być nadspodziewanie pomocna. Gdyby nie ta wpadka, nie mówiłoby się o Grotowskim w pracy, kawiarniach, domach. Pewna starsza pani z kręgu Grotowskiego opowiadała mi, że po wywiadzie z Weaver ludzie na ulicy zaczęli ją zaczepiać i pytać o niego. Po latach milczenia miał swoje pięć minut.

Sam chciałbym, żeby ta świadomość istniała w sposób trwały, choćby na ogólnym poziomie. Jasne, nie każdy zagłębi się w jego twórczość i nie łudźmy się, że będzie tematem gorących sporów przy kawiarnianych stolikach, ale dobrze mieć świadomość rewolucji, jaką wywołał w teatrze.

Poza tym uważam, że historycznie jest to jeden z ważniejszych bohaterów drugiej połowy XX wieku w Polsce, bo uosabia bardzo istotny proces, który dopiero próbujemy sobie uświadomić i zdefiniować. W narracji o tym okresie dominuje bardzo uproszczony przekaz: był komunizm, walczyliśmy o wolność.

Walczyli nieliczni, większość starała się przetrwać.

- I może dla większości równie wielkie znaczenie miał przełom, który dotyczył życia duchowego. A była to sytuacja, w której człowiek stanął twarzą w twarz z możliwością nieistnienia Boga i z poczuciem, że trzeba na to nieistnienie znaleźć własną odpowiedź. Utrata wiary i świadomość, że nie można pozostać na poziomie tej utraty - u Grotowskiego to się dokonało, on swoją biografią dawał odpowiedź na to wyzwanie.

Niezależnie od tego, co zrobił w teatrze, przepracował istotne procesy w kulturze i dlatego właśnie jego myśl ma szansę krążyć i oddziaływać na kolejne pokolenia. Myśl, czyli Grotowski wyjęty ze swojego chramu, pustelni, zdjęty z cokołu, Grotowski jako gombrowiczowski bohater, który prowadzi grę ze światem. Dlatego próby popularyzacji jego twórczości mają takie znaczenie - jako przekonywanie, że spotkanie z nim może być ważne.

Nie ma wciąż biografii Jerzego Grotowskiego. Długo jeszcze trzeba będzie na nią czekać?

- Trochę to potrwa. Z wielu powodów - wciąż żyją ludzie, dla których opowieści o współpracy z Grotowskim są bolesne. Dotykamy tu historii bardzo osobistych, których nie można byłoby dziś opublikować, nie raniąc osób w nie zaangażowanych. Poza tym w jego biografii pojawia się mnóstwo białych plam. Lata pracy z zespołem Laboratorium, cała praca teatralna - to wszystko zostało dość gruntownie przebadane. Ale wciąż nie znamy wielu istotnych faktów dotyczących jego dzieciństwa i wczesnej młodości. Przeżycia z tego okresu znamy tylko z jego własnych opowieści.

To samo dotyczy jego podróży po Indiach i Ameryce. Grotowski przez całe życie dbał o kontrolę nad swoim wizerunkiem, wyraźnie oddzielał swoje publiczne życie od osobistego, intymnego. Zadbał o to, żeby tam, gdzie się da, historię własnego życia opowiedzieć wyłącznie swoimi słowami. Trudno tu nie zgodzić się z Mirosławem Kocurem, wrocławskim teatrologiem - największym dziełem Jerzego Grotowskiego jest Jerzy Grotowski.

Jak o Grotowskim opowiadać ludziom, którym jego nazwisko nic nie mówi?

- Ja mówię studentom, że był poszukiwaczem tego, co nie zgnije wraz z ciałem. Mówię: "Jeśli kiedykolwiek szukałeś tego, co nie podlega śmierci, a nie wiąże się z wiarą, Grotowski może cię zainteresować". Można też inaczej: "Jeśli masz dość kultury, w której żyjesz, a nie widzisz alternatywy, zajrzyj do niego, może coś znajdziesz".

Co pan u niego znalazł?

- Właśnie odpowiedź na śmierć. Od tego się zaczęło moje spotkanie z Grotowskim.

Jaka to odpowiedź?

- Taka, że mogę podjąć wysiłek, żeby pozostawić coś, co śmierci nie podlega. Grotowski nie daje wskazówki, co to będzie. Mówi: "Nie wolno ustawać w szukaniu, zgadzać się na rozpacz, ulegać przekonaniu, że się nie da". To może brzmi banalnie, ale przekaz jest prosty i precyzyjny, a przesłanie dojmujące. Nie można dać się usadzić w codziennym załatwianiu spraw.

* Prof. Dariusz Kosiński, teatrolog badający m.in. twórczość Jerzego Grotowskiego. W latach 2010-2013 był dyrektorem programowym wrocławskiego Instytutu im. Grotowskiego, obecnie wykłada w Katedrze Performatyki Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji