Artykuły

Marek Tyszkiewicz: Nie będę białostockim Reaganem

- Kultura kojarzy się z delikatnością, wysublimowaniem. A jak śpiewał Kazik w piosence "Las Maquinas de la Muerte": "Każdy polityk to świnia czarna". Bycie człowiekiem kultury nie oznacza, że nie można być jednocześnie politykiem - mówi Marek Tyszkiewicz, aktor Teatru Dramatycznego w Białymstoku i radny.

Podczas dzisiejszej sesji ślubowanie złoży nowy białostocki radny Marek Tyszkiewicz z KO, na co dzień aktor Teatru Dramatycznego w Białymstoku. Opowiada nam m.in. o tym, jak widzi białostocką politykę i jaki ma pomysł na pobudzenie artystów.

Niewielu aktorów wchodzi do polityki. Ze świata filmu najsłynniejszym był Ronald Reagan, który został prezydentem USA.

- Na pewno nie będę białostockim Reaganem. Trudno mi się nawet z nim porównywać. Jednak faktycznie będę bodaj pierwszym w Białymstoku aktorem, który zostaje czynnym politykiem. Chociaż dziwnie w moich ustach brzmi słowo "polityk". Bardziej właściwe będzie, jeśli powiem, że zostaję radnym. Choć oczywiście białostocką polityką interesuję się już od długiego czasu. Od kilkunastu lat jestem członkiem Platformy Obywatelskiej.

Co sprawia, że człowiek kultury decyduje się zapisać do partii politycznej?

- Kultura kojarzy się z delikatnością, wysublimowaniem. A jak śpiewał Kazik w piosence "Las Maquinas de la Muerte": "Każdy polityk to świnia czarna". Bycie człowiekiem kultury nie oznacza, że nie można być jednocześnie politykiem. Myślę, że polityka mimo wszystko nie zniewala kultury. Nie zgadzam się też z tym, że "najbardziej wiarygodny jest artysta głodny" (również cytat ze wspomnianej piosenki - przyp. red.).

Czy nie obawia się pan, że cześć białostoczan uzna, że skoro jest pan aktorem, to na sesjach będzie pan grał? Na przykład oburzenie czy zdenerwowanie?

- Głosowało na mnie ponad 1000 osób. To oznacza, że wyborcy chcą, abym ich reprezentował. A skoro tak, to raczej nie uważają, że na sesjach będę grał, tylko że zajmę się ich sprawami. Aktorem jestem na scenie. Zresztą jeśli ktoś wchodząc do polityki zamierza cokolwiek udawać, to wcześniej czy później kończy się to porażką. Trzeba mieć własną osobowość, a nie zakładać maski. Podczas sesji nie zamierzam występować. Chcę uczestniczyć w debacie.

Nieraz jednak słyszy się, że politycy, którzy z mównicy obrzucają się nawzajem błotem, potem - gdy kamery zostaną już wyłączone - idą jak najlepsi przyjaciele na przysłowiowe piwo.

- Poglądy polityczne nie są na szczęście czymś, co musi diametralnie dzielić. W białostockim świecie polityki znamy się ze sobą bardzo dobrze. Nie powiem, że wszyscy się lubimy, ale idąc na sesję, na której złożę ślubowanie, spotkam znajomych nie tylko z KO, ale też z opozycji. Możemy się sprzeczać i mieć na wiele spraw różne spojrzenie, ale to nie znaczy, że po gorącej dyskusji na sesji, przestaniemy ze sobą rozmawiać na stopie prywatnej.

Może nawet lepiej, gdy polityczni oponenci spotykają się na piwie niż mieliby się na siebie nawzajem śmiertelnie obrażać?

- A takie przypadki też się zdarzają. Społeczeństwo jest podzielone. Moim zdaniem ludzie - co jest bardzo smutne - chcą właśnie takiego podziału. Tak, aby każdy musiał opowiedzieć się po jednej lub drugiej stronie. Zapominają przy tym, że powinniśmy ze sobą dyskutować, nawet jeśli dzieli nas bardzo wiele.

Czy w Białymstoku głosuje się bardziej na szyld partyjny czy na człowieka? A może wyborcy biorą pod uwagę przede wszystkim sytuację w kraju? Może zwycięstwo białostockiego PiS-u w 2014 r. to wynik tego, że kelnerzy podsłuchali ważnych polityków PO? Może białostockie KO wygrało w 2018 r., bo Zbigniew Ziobro miał zasugerować Polexit?

- Myślę, że wynik wyborów do naszego samorządu jest pewnym odzwierciedleniem poglądów białostoczan na działania obecnego rządu. Ale w takich wyborach nie zwycięża się dzięki aferom, ale pracy na gruncie lokalnym. Dlaczego cztery lata temu wygrało PiS, a teraz KO? Nie unikając odpowiedzi, powiem: tak chcieli wyborcy. To oni decydują i to oni są najważniejsi. Jeśli chodzi o szyldy partyjne, to myślę, że ludzie głosują jednak na osoby, ale te, które będą pracowały w zespole, czyli wywodzące się z jakiejś partii.

Wchodzi pan do rady w miejsce Adama Musiuka z Forum Mniejszości Podlasia. Czy w związku z tym będzie pan wyczulony na tematykę ważną dla środowiska prawosławnego?

- Forum chce np. cofnięcia PiS-owskiej uchwały z poprzedniej kadencji o nazwaniu jednej z ulic imieniem Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki". Moje objęcie mandatu radnego, członka PO, w miejsce radnego FMP odbywa się w ramach KO, więc - jak to się mówi - wszystko zostaje w rodzinie. A jeśli chodzi o Łupaszkę to mam wrażenie, że inicjatywa nazwania jego imieniem ulicy miała na celu tylko i wyłącznie wzbudzenie kontrowersji, by zbić na tym kapitał polityczny. Podobnie jak ostatnia nominacja pana Andruszkiewicza na wiceministra cyfryzacji.

Jakimi sprawami chciałby się pan zająć w radzie miasta? Rozumiem, że wejdzie pan do komisji kultury.

- To oczywiste. W ramach pracy w tej komisji zamierzam działać, by kultura wyszła na ulicę. Chcę pobudzić amatorów - pasjonatów kultury. W mieście jest ich mnóstwo.

Może warto ustawiać latem na Rynku Kościuszki niewielką scenę, na której tacy właśnie twórcy mogliby występować?

- Idea jest jak najbardziej słuszna, jednak rynek jest już, moim zdaniem, dziełem skończonym - ma swój klimat i atmosferę. Nie zmieniałbym tego. Taką scenę można za to ustawić np. w okolicach Białostockiego Teatru Lalek i Opery i Filharmonii Podlaskiej. Zresztą miejsc, gdzie animatorzy kultury mogliby coś takiego robić jest dużo. Również poza centrum miasta - w parkach, przy osiedlowych domach kultury. Takie występy mogłyby się odbywać nawet co tydzień - raz na tym, raz na innym, osiedlu. Organizacja takich przedsięwzięć to nie są jakieś duże pieniądze. Wymaga to jednak dużego zaangażowania społecznego.

Osobą, która od lat organizuje imprezy kulturalne jest Mateusz Tymura. W 2017 roku narzekał na naszych łamach, że miasto nie przedłużyło z nim umowy na korzystanie z podwórka przy ul. Koszykowej 1. Razem z innymi społecznikami organizował tam koncerty, potańcówki.

- Myślę, że dystans, z jakim władze podchodzą do tego typu inicjatyw wynika z tego, że było już w mieście kilka osób, które miały na celu żyć z miejskich dotacji na działalność kulturalną. Nie mówię, że tak jest w przypadku Mateusza Tymury, bo bardzo doceniam to, co robi, ale magistrat już kilka razy zawiódł się na pewnych osobach. Stąd taka doza ostrożności. Myślę jednak, że sprawa podwórka przy ul. Koszykowej 1 jest otwarta i na pewno uda się znaleźć jakieś rozwiązanie. Nam artystom wydaje się, że jeśli mamy dobrą ideę, to wszystkie drzwi powinny stać przed nami otworem. Niestety tak nie jest. Urzędy muszą przestrzegać różnych procedur. Niemniej jednak w Białymstoku brakuje takich imprez, jakie organizuje Mateusz Tymura. Ale też teatrów ulicznych, kuglarzy, mimów. Stąd też, jak już wspomniałem wcześniej, chcę pobudzić amatorów-pasjonatów do działania.

***

CO JESZCZE NA SESJI

Dziś radni zajmą się propozycją władz, by rondu u zbiegu ul. Ciołkowskiego i Nowowarszawskiej nadać imię zmarłego w 2016 roku wiceprezydenta Andrzeja Meyera. Rada wyda też opinię, czy w hotelu Royal przy Rynku Kościuszki 11 po 2023 roku (wtedy kończy się obecna licencja) powinno istnieć kasyno. Prezydent przedstawi też projekt uchwały w sprawie wspierania białostockiego sportu oraz zasady tworzenia budżetu obywatelskiego w kolejnych latach. Szczególnie ten ostatni temat powinien wywołać dyskusję. Możliwe, że na sesję wróci sprawa z listopada. KO wyznaczyło wtedy radnych PiS - wbrew ich woli - do pracy w komisjach. Wojewoda właśnie unieważnił te uchwały. Choć radni obu zwaśnionych stron już się co do obsady komisji dogadali, to PiS może zechcieć na sesji poinformować, że wyszło "na ich".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji