Trochę Traviata, trochę Pretty Woman
"Traviata" Giuseppe Verdiego w reż. Michała Znanieckiego w Operze Śląskiej w Bytomiu. Pisze Marcin Hałaś w Życiu Bytomskim.
Wspaniata "Traviata" w Operze Śląskiej. "Traviata" Giuseppe Verdiego, której premiera odbyła się w grudniu w Operze Śląskiej, to wybitne przedstawienie. Na wskroś nowoczesne, a równocześnie szanujące klasykę. Godne Złotej Maski!
Znane jest stwierdzenie Alfreda Hitchcocka: W dobrym dreszczowcu na początku powinno być trzęsienie ziemi, a potem napięcie musi systematycznie rosnąć. Podobną zasadę, tyle że odnoszącą się do inscenizacji, przyjął reżyser "Traviaty" Michał Znaniecki. Na początku jest uwertura, opuszczona kurtyna, ale wystają spod niej dłonie i ręce, które zaczynają się poruszać. Bardzo dobry pomysł. A końcowa scena śmierci Violetty to już przysłowiowe "mistrzostwo świata". A przynajmniej - mistrzostwo Opery Śląskiej, trzeba koniecznie zobaczyć!
"Traviata" znaczy "Zbłąkana". Opera opowiada o miłości paryskiej kurtyzany (mówiąc współczesnym językiem: prostytutki) do Alfreda - młodzieńca z dobrego i niebiednego domu. Właściwie to taka staroświecka wersja filmu "Pretty Woman" z Julią Roberts i Richardem Geerem. Tyle że we współczesnej hollywodzkiej wersji historia taka kończy się happy endem. We włoskiej XIX-wiecz-nej operze wszystko odbywa się zgodnie z regułami gatunku: miłość jest niemożliwa, tragiczna, bo Violetta nie może uwolnić się od demonów swojej przeszłości. Na końcu więc, drodzy państwo, musi umrzeć.
Michał Znaniecki inscenizację uwspółcześnił: Alfred jest fotografem, przechadza się z aparatem, paryskie postacie wszystko dookoła fotografują smartfonami, do tego za oknem wieża Eiffle'a, a w tle okładki pisma "Voque". Ale powtórzę - bo Znaniecki taki już manewr zastosował w "Romeo i Julii" - nie jest to uwspółcześnienie na przysłowiowy "rympał", ostentacyjne i krzykliwe, byle szokować. Wręcz przeciwnie - ową współczesność swojej "Traviąty" Znaniecki stylizuje na swoisty vintage. I chyba wychodzi lepiej niżby miał z pietyzmem odwzorować detale oryginalnej epoki, czyli Paryża z połowy XIX wieku.
Naprawdę warto tę inscenizację zobaczyć.
Do tego dochodzą wspaniałe kreacje: wokalna i aktorska Joanny Woś w partii Violetty, której godnie sekunduje Andrzej Lampert jako Alfred. W barytonowej partii ojca Alfreda po prostu "wymiata" Stanisław Kufluk, którego na szczęście coraz częściej możemy słuchać na bytomskiej scenie, gdzie przecież w 2012 roku wygrał III Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura. Jedno można mieć zastrzeżenie - pod względem aktorskim Kufluk jest nieco zbyt "drewniany".
Właściwie trudno znaleźć element w spektaklu "Traviaty", który nie jest wart komplementów. Bardzo dobrze wypada także odmłodzony i umiędzynarodowiony balet Opery Śląskiej. Warto zwrócić uwagę, iż "Traviatę" przygotował właściwie ten sam zespół realizatorów, spod którego ręki wyszedł "Romeo i Julia" - reżyser Michał Znaniecki i scenograf Luigi Scolio. Do tego należy wymienić sprawującego kierownictwo muzyczne Bassema Akiki. "Romeo i Julia" został nagrodzony Złotą Maską za najlepsze teatralne przedstawienie roku 2017 w województwie śląskim. Trudno się oprzeć wrażeniu, że "Traviata" jest jeszcze lepszym spektaklem niż "Romeo i Julia" i zasługuje na Złotą Maskę, zwłaszcza że w tym roku konkurencja raczej nie będzie duża. Pozostaje tylko pytanie - czy jury zdecyduje się na precedens, aby trzeci rok z rzędu przyznać najważniejszą teatralną nagrodę w regionie temu samemu teatrowi, czyli Operze Śląskiej? W każdym razie - znów mówiąc współczesnym językiem - Opera Śląska rządzi i wymiata.