Smutek
"Smutek i melancholia" Bonn Parka w reż. Piotra Waligórskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Maciej Stroiński na blogu Destroix.
Zapowiadali, że "komedia o depresji", z czego zostawiłbym "o depresji". Spektakl zaraził się swoim tematem i jest totalnie na smutno. Postać główna, zresztą aktor, chce nie tyle się zabić, co po prostu umrzeć, i ja ją/jego rozumiem. Miałbym to samo, gdyby mi kazali mówić takie rzeczy: "jesteś milionerem z walizką pełną łez", "czas to parszywa dziwka i potrafi się ciągnąć", "oczy tak piękne jak nieczynna elektrownia". Obsada monomęska, przedrewolucyjna. Miejsce akcji to "na chacie", w mieszkaniu kawalerskim, starokawalerskim: w mieszkaniu starego samotnego chłopa. Zlew, gramofon i pierdolnik postawiony na trocinach. Jest to czegoś metaforą, ale nie wiem czego, może tak ogólnie - kondycji ludzkiej? Bo jak w PRL-u, stosują mowę omowną. Dużą część wieczoru - co również nie dziwi - bohater przesypia, a gdy jest na jawie, robi marchewce skrobankę, a jajku obiórkę. Spektakl roztacza klimat sanatorium, jakby powstawał późną jesienią w Iwoniczu Zdroju. Ma coś w sobie zenicznego, uspokaja, oczyszcza i spowalnia umysł lepiej niż kolorowanka, lepiej niż liczenie ryżu. Chciałoby się powiedzieć coś miłego, tak jak chorej babci. Taki biedniutki, emerycki teatr nie jest nikomu za bardzo potrzebny, no ale nie szkodzi.