Artykuły

Katowice-Łódź. Doktoraty h.c. dla Kazimierza Kutza i Jerzego Wójcika

Kazimierz Kutz i Jerzy Wójcik mają otrzymać dziś w Łodzi tytuł doktora honoris causa tutejszej Wyższej Szkoły Filmowej. W ostatnich tygodniach Kazimierz Kutz zachorował. Pojawi się więc tylko na ekranie, a w planie uroczystości jest emisja filmu "Nikt nie woła".

Obaj są ostatnim reprezentantami Polskiej Szkoły Filmowej, która wydala takich twórców jak: Munk, Has, Kawalerowicz, Wajda, Morgenstern, Łomnicki czy Konwicki.

Kutz [na zdjęciu], jedyny wśród nich Ślązak, w dodatku z robotniczej rodziny, raczej do pozostałych nie pasował. Sam wspominał, że indeks zdobył chyba tylko dzięki przepisom, w myśl których 30 proc. studentów musiało mieć pochodzenie robotnicze lub chłopskie.

Wójcik, który studiował w tym samym czasie na Wydziale Operatorskim, z Kutzem spotkał się na planie "Kanału" Andrzeja Wajdy (Kutz był drugim reżyserem, a Wójcik drugim operatorem). Potem współpracowali przy filmach "Krzyż walecznych" i "Nikt nie woła". Według filmoznawców te dzieła ze swoją nowatorską formą wprowadzały polską kinematografię do światowego kanonu, ale Kutz przypłacił je ostracyzmem. Na uznanie musiał czekać aż do czasów swoich "śląskich" filmów: "Sól ziemi czarnej", "Perła w koronie" i "Paciorki jednego różańca".

Do łódzkiej Filmówki, w pożydowskim pałacyku Oskara Kona przy ul. Targowej 61, wstąpił w 1949 r., w drugim roku od powołania uczelni.

Często tamte czasy z sentymentem wspomina w drukowanych w katowickim wydaniu "Wyborczej" felietonach. Opisuje polityczny terror - za dowcip polityczny jego koleżanka przesiedziała dwa lata w więzieniu, a kolegę uwięziono i wyrzucono z uczelni pod zarzutem szpiegostwa, bo sfotografował Urząd Bezpieczeństwa, którym władał osławiony Mieczysław Moczar. On też wpadł pewnego razu w tarapaty, został wyrzucony ze Związku Młodzieży Polskiej.

Prowadził bujne życie towarzyskie. Opowiada, jak dzień w dzień lustrował z kolegami kawiarnie przy Piotrkowskiej, by zorientować się, gdzie wysiadują najładniejsze dziewczyny. Wspomina też bachanalia w SPATIF-ie, gdzie było tanie jedzenie i nieprzyzwoicie tania wódka, wegetariańskie obiady w jadłodajni Roma i kolacje w kawiarence za hotelem Grand, gdzie w sobotnie noce grywano niechętnie widziany przez komunistyczne władze jazz, a pani Stefania częstowała pysznym sernikiem.

- Byliśmy u pani Stefanii szczęśliwi, trochę jak u Pana Boga za piecem; mogliśmy swobodnie dyskutować o filmach, polityce, środowiskowych sensacjach, podrywać dziewczyny, pieścić je i mieć w dupie socjalizm - opisuje w typowym dla siebie stylu tamte czasy reżyser.

W czwartek w Łodzi niestety żadnej anegdoty nie dorzuci, bo w ostatnich tygodniach zachorował. Pojawi się tylko na ekranie, a w planie łódzkich uroczystości przewidziano emisję filmu "Nikt nie woła".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji