Artykuły

Weronika Szczawińska: Wojna to nie przygoda

- Horror zastępuje się przygodówką. Wojna zaczyna być postrzegana pozytywnie, jako czas, w którym można się nauczyć męstwa, wykazać dzielnością. Wydaje mi się, że to dobry moment, żeby wrócić do naiwnych, prostych haseł antywojennych - mówi Weronika Szczawińska przed premierą spektaklu "Nigdy więcej wojny" w Komunie// Warszawa, w rozmowie z Witoldem Mrozkiem w Co Jest Grane 24.

Witold Mrozek: "Nigdy więcej wojny" to komunistyczny slogan, tak przynajmniej twierdzi prof. Jan Żaryn w recenzji z Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Weronika Szczawińska: No tak, i to właśnie jeden z powodów, dla których nasz spektakl właśnie tak się nazywa. Ta absurdalna obserwacja. Nie byłam w stanie uwierzyć, że takie proste hasło jak "Nigdy więcej wojny" może zostać poddane dekomunizacji. I kiedy razem z Piotrkiem Wawrem zastanawialiśmy się, jak ten spektakl powinien się nazywać, stanął nam przed oczami piękny pomnik z Westerplatte i jakoś to hasło się pojawiło.

Może wykazuję się tu jakąś naiwnością, ale we współczesnej dyskusji o historii i pamięci dzieje się coś, czego bym nigdy nie przewidziała. Wojna zaczyna być postrzegana pozytywnie jako czas, w którym można się nauczyć męstwa, wykazać dzielnością. Horror zastępuje się przygodówką. Wydaje mi się, że to dobry moment, żeby wrócić do naiwnych, prostych haseł antywojennych. Ale oczywiście "Nigdy więcej wojny" ma kilka znaczeń.

W ramach pracy rozmawialiście z 91-letnią kobietą, która przeżyła wojnę. Pracujecie na jej wspomnieniach? To teatr dokumentalny?

- Myślę, że robimy z Piotrkiem, Aleksandrą Matlingiewicz, Janem Sobolewskim, Maciejem Szymborskim i Martą Szypulską bardzo dziwną odmianę teatru dokumentalnego. W centrum faktycznie znajduje się autentyczna wypowiedź osoby, która w momencie wybuchu wojny miała lat jedenaście. Wojna to więc dla niej czas młodości, także dojrzewania.

To dlaczego ten teatr dokumentalny jest "dziwny"?

- Bo nie pracujemy z tą wypowiedzią jako ze świadectwem prawdy, z czymś, co ma nam dać jakiś rodzaj wiedzy. Raczej interesuje nas pewna ambiwalencja postaw wobec cudzego wspomnienia. To jest taki teatr dokumentalny, który wychodzi od historii, a potem od niej ucieka. Taki, który idzie do źródła, do świadkini - a potem trochę się od niej odsuwa.

Byłaś wychowana w cieniu wojny? Słuchałaś opowieści dziadków, do szkoły przychodzili kombatanci?

- Oczywiście, słuchałam - to nic wyjątkowego. Nie wyrastałam w jakiejś szczególnej aurze, wszyscy tak mieli. To nie były jakieś szczególnie niesamowite opowieści albo szczególnie straszne. Ale były. Pamiętam tych kombatantów odwiedzających szkołę, z pierwszych lat podstawówki. Pamiętam też taki koszmar senny, jak miałam osiem lat, że jest wojna, gonią mnie naziści, a ja uciekam na rowerku, którego koła są zrobione ze swastyk. Fakt, że do wyobraźni dziecka przenikają fantasmagorie dotyczące tak odległej przeszłości, oznacza, że wojna jest niesamowicie mocno obecna w atmosferze kulturalnej kraju, w którym żyjemy. W latach 80. i na początku 90. to wciąż było w powietrzu. Teraz też jest, ale inaczej - jako ta przygodówka właśnie.

A Warszawa była jakoś szczególnie mocna w tych opowieściach? Powstanie?

- Nie, zupełnie nie - moja rodzina nie pochodzi z Warszawy. Może z tego względu, że to jest moje miasto, ja się tu urodziłam, odkrywałam powstanie, po prostu tu mieszkając. Ale nie powiedziałabym, żeby to odgrywało jakąś większą rolę niż wspomnienie o tym, że wydarzyło się coś strasznego, niż lęk przed wojną.

Ten lęk teraz wraca. Jak to możliwe, że możemy się jednocześnie bać wojny i uważać, że jest "fajną przygodą"?

- Tego właśnie nie wiem. Ale jako społeczeństwo jakoś to godzimy. Wielu ludzi ma poczucie zagrożenia związane z sytuacją międzynarodową. I spora część tych samych ludzi fantazjuje o bohaterstwie.

W opowieści 91-letniej Adeli Sz. jest bohaterstwo? Jak tam wygląda wojna?

- Przede wszystkim jest tam życie codzienne. Rzeczywistość wojny, która składa się w równej mierze z horroru, jak i z tego, że ten horror był wtedy czymś normalnym. Jest więc bardzo dużo o tym, co się wtedy jadło, że były potańcówki, ale te potańcówki były rozbijane przez jakichś tajemniczych partyzantów, którzy nie zachowywali się zbyt wspaniale wobec dziewcząt. I tak dalej. Codzienne życie młodej osoby, która widziała wiele strasznych rzeczy - ale nie straszniejszych niż, powiedzmy, jej sąsiedzi.

To zniknęło z polskiej kultury? Opisy okupacyjnej codzienności, które były choćby u Konwickiego?

- Tak, dlatego że gdy myślimy teraz o wojnie, to oczekujemy narracji tylko o wydarzeniach wielkich, heroicznych albo potwornych. Bo wyśniliśmy sobie taką historię-baśń. W moich wcześniejszych spektaklach, w których zajmowałam się pamięcią, szukałam wytrycha, sposobu, matrycy, by do przeszłości się dobrać. W tym projekcie nasza grupa - bo to spektakl powstający bardzo kolektywnie, na podstawie wspólnych decyzji, pomysłów i intuicji - staje wobec czyjejś opowieści jako wobec chaosu i bada, co wynika z jego porządkowania. Celebrowania i manipulowania. Bawimy się też czymś, co nazwałabym neutralnością wobec wspomnienia. To gest etycznego sprzeciwu wobec tego przekonania, że historia ma nam dostarczać heroicznych wzorców albo nas nauczać. Ten spektakl wyrasta zarówno z naiwnej perspektywy pacyfistycznej, jak i ze sprzeciwu wobec fetyszy. I ze zmęczenia męczeniem historii.

Sięgnęliście po utwór muzyczny Williama Basinskiego, powstały z zapętlonych kawałków taśmy, które są coraz bardziej rozmyte. To metafora?

- Nie, to nie metafora. To, co jest bardzo piękne w albumie "Disintegration Loops", to to, że pamięć jest nieodłączna od swojego nośnika - opowiadającej osoby, kasety czy płyty winylowej, jest czymś bardzo materialnym. Zmieniając się, produkuje inną muzykę, inną pamięć. To, co jest oryginałem, nie jest bardziej ciekawe od tego, co powstaje w tym rozpadzie. Nie odtwarzamy Basinskiego na scenie, ale traktujemy jego utwór jako zasadniczą inspirację. W jaki sposób tamta osoba wspomina? W jaki sposób my stajemy się nośnikami, które tę opowieść przekształcają zgodnie z własnymi potrzebami czy przekonaniami?

Kolejny raz pracujesz w Komunie Warszawa. To miejsce się jakoś zmienia?

- Uwielbiam Komunę Warszawa, jest to jeden z najwspanialszych teatrów na świecie, mam tam całkowitą wolność twórczą i możliwość pracy ze wspaniałymi ludźmi. A także mogę wykorzystywać potencjał tego miejsca, w którym chodzi o to, by nieustannie się zaskakiwać. Może więc teraz zaprosimy na coś, co nie będzie śmieszne? Albo nie będzie szaleńczo atrakcyjne? Będzie raczej ascetyczne, smutne, skromne... Zapraszamy!

***

PREMIERA W KOMUNIE WARSZAWA

"Nigdy więcej wojny". Koncepcja: Weronika Szczawińska, Piotr Wawer jr

Twórcy/występują: Aleksandra Matlingiewicz, Jan Sobolewski, Weronika Szczawińska, Łukasz Maciej Szymborski, Piotr Wawer jr. Premiera w piątek 30 listopada, godz. 19. Następne spektakle 1-2 grudnia w Komunie Warszawa, ul. Lubelska 30/32.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji