Artykuły

Sukces "Carmen" w ruinach

"Carmen" w reż. Pawła Szkotaka w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Pisze Adam Czopek w Naszym Dzienniku.

Zachwycona publiczność przez sześć wieczorów gorąco oklaskiwała najnowszą inscenizację "Carmen" Georges'a Bizeta, wystawioną przez zespoły Gliwickiego Teatru Muzycznego w malowniczych ruinach spalonego przed pół wiekiem poniemieckiego teatru. Zainteresowanie jest tak duże, że już teraz na 15 i 16 września zapowiedziano na dwa kolejne przedstawienia.

Gliwicka "Carmen" jest oryginalną inscenizacją zrealizowaną przez debiutującego w operze Pawła Szkotaka, który konsekwentnie i logicznie budował napięcie, co rusz zaskakując widza jakimś nowym pomysłem znakomicie wpisującym się w całość opowieści o dramacie Cyganki kochającej wolność. Przenosząc akcję w okres wojny domowej w Hiszpani, uniknął tradycyjnej cepeliady i stworzył prawdziwy teatr, w którym bohaterowie zeszli z operowego koturnu. Na scenie mamy prawdziwe postaci z krwi i kości, z całym bagażem ich negatywnych i pozytywnych emocji. Właśnie umiejętność wykorzystania specyfiki miejsca oraz budowania gęstniejącej atmosfery i konsekwentnego prowadzenia bohaterów dramatu są jednym z najważniejszych atutów tego przedstawienia.

Ruiny gliwickiego teatru okazały sceną się wręcz idealną, wymagającą tylko drobnej aranżacji, scenografią. Reżyser zmienił tradycyjny układ sceny i widowni: na dawnej scenie zasiedli widzowie, a przypominająca arenę widownia stała się miejscem akcji. Okazało się to zabiegiem wyjątkowo korzystnym, bo przez wykorzystanie resztek balkonów pozwalającym dynamicznie poprowadzić akcję jednocześnie na dwóch przenikających się planach. Świetnym pomysłem było umieszczenie na bocznym balkonie części chóru jako obserwatora i komentatora dziejącej się poniżej akcji. Równie wysoko oceniam finał, w którym na balkonie dokonywał się dramat miłości Carmen i Don Josego, a na dole, w przyciemnionych światłach, Escamilio toczył swój zwycięski bój z bykiem. Pomysł wprowadzenia do akcji pary marionetek również się sprawdził.

W oglądanym przeze mnie przedstawieniu partię Carmen śpiewała Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak, Don Josego - Janusz Ratajczak [na zdjęciu]. Tytułowa bohaterka w ujęciu Kaczmarzyk to pełna życia i świadoma swojego uroku kobieta. Od strony aktorskiej buduje kreację dyskretnym aktorstwem bez jakichkolwiek przerysowań i zbędnych gestów, ale z delikatnym dystansem. Z prawdziwą satysfakcją słuchałem głosu o pięknej barwie i ciepłym zmysłowym brzmieniu prowadzonego naturalnie i z pełną swobodą." Dzielnie usiłujący dofrzymać jej kroku Janusz Ratajczyk również stworzył przekonującą kreację nieszczęśliwego kochanka. Szkoda tylko, że nie wytrzymał kondycyjnie i w ostatnim akcie zaczęły się pojawiać problemy wokalne. Pięknie śpiewała Małgorzata Długosz, nadając dziewczęcy urok i wdzięk postaci Micaeli. Z podziwem obserwowałem niemal kaskaderskie popisy Rafała Songana śpiewającego na rozstawionych stołach słynne kuplety torreadora. Jednak jego kreacji przydałoby się nieco więcej hiszpańskiego temperamentu.

Wysoko należy też ocenić poziom muzyczny gliwickiej "Carmen" wypracowany przez Tomasza Biernackiego, który prowadził przedstawienie precyzyjnie, z właściwym temperamentem i dynamiką, co nie było łatwe, gdyż reżyser umieścił orkiestrę z boku sceny, a dyrygent, stojący, tyłem lub bokiem do solistów, miał z nimi ograniczony kontakt.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji