Artykuły

"Balladyna" w Teatrze Narodowym

Ilekroć ogłaszają zapowiedź wystawienia utworu z naszej wielkiej literatury romantycznej powstaje pytanie co do celowości wyboru. Sprawa nie jest taka prosta, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. Nie dość przejrzeć katalog i stwierdziwszy, które arcydzieła nic były w ogóle wystawiane lub dawno czekają na wznowienie, jedno z nich skierować na scenę. Eksploatacja twórczości naszych wieszczów wymaga planowej gospodarki, i to planowej nie w sensie jakiegoś konsekwentnego wyczerpywania kontyngentu, lecz planowej z punktu widzenia socjo psychologicznego, uzależniającej wystawienie danego dzieła od starannego zbadania przeciętnej reakcji społecznej, jaką przedstawienie wywoła.

Pamiętajmy, że stosunek naszej publiczności do twórczości Słowackiego, Norwida, Wyspiańskiego jest ciągle jeszcze nieuformowany, chwiejny i - powiedzmy szczerze - nieufny. Spożywała ją jak Hostię nieliczna warstwa narodu, nawet nie całe mieszczaństwo, ta tylko jej część, u której przywilej dostępu do kultury zbiegł się szczęśliwie z świadomością odpowiedzialności za losy Polski. Dla szerokich mas dzieła naszych wieszczów są ciągle jeszcze czymś nowym, czymś, wobec czego stosunek jest dopiero in statu nascendi.

Przebiegu tego procesu nie powinniśmy pozostawiać na hazard samoczynnych reakcji socjo-psychologicznych, lecz należy go świadomie organizować. I tu konieczna jest staranna analiza tego zespołu społecznego, który ma być poddany doświadczeniu. Zagadnienie jest tak poważne, że nic można go zawierzać nawet najbardziej świadomym rzeczy dyrektorowi teatrów czy reżyserom. Chemia ducha narodowego domaga się opracowania metod w skali ogólnonarodowej. Polska ma wobec arcydzieł swych takie same zaległości do odrobienia, jak na polu rolnictwa czy przemysłu. I tu i tam idzie o naprostowanie skrzywień psychicznych, wyniesionych z domu niewoli. Jest jednak między tymi dziedzinami istotna różnica - na niekorzyść poezji: wyobraźnia gospodarcza ma rozwijać się po linii współczesnych wskaźników historycznych, zgodnie z duchem dziejów, wyobraźnia kulturalna natomiast musi nawiązać do dzieł epoki poprzedniej, rozmijających się z psychiką nowego pokolenia.

Musi do nich nawiązać, wchłonąć je, przetrawić, zasymilować, choćby buntował się przeciw temu zdawkowy racjonalizm niektórych naszych ośrodków kulturalnych. Byłoby "grzechem przeciw duchowi", gdybyśmy godzili się na wykreślenie z świadomości kulturalnej naszych mas całego stulecia poezji, gdybyśmy zaprzeczyli temu, że "płaszcz na naszym duchu jest niewyżebrany, lecz świetnościami naszych przodków świetny".

Sprawa jest więc subtelna i daleka jeszcze od wyczerpania. Nie powiedzieliśmy przecież jeszcze nawet pierwszego słowa o przebiegach procesów, zachodzą cyrk na naszych widowniach w stosunku do "Dziadów", "Kordiana" czy "Wesela". Co sobie myśli przeciętny widz, jak reaguje na "Balladynę", "Pierścień wielkiej damy" czy "Achilleis", cóż wiemy dotychczas o tym?

Czy słuszne jest w danej chwili, na tle zdarzeń bieżących, nawet błahego znaczenia, ale wyczulających w specyficznym kierunku psychikę społeczną, wystawiać to lub tamto arcydzieło? Czy widowisko nie wywoła objawów szkodliwych z punktu widzenia konieczności wchłonięcia przez masy wielkiej poezji narodowej? Te wątpliwości i uwagi zmobilizowała ostatnia "premiera" "Balladyny" w Teatrze Narodowym.

Rozważając to widowisko według zakreślonych wyżej kryteriów, Inc można mu - mimo wielu zalet przyznać zalety celowości. Oczywiście, jeśli pominiemy akt pietyzmu wolier Ferdynanda Ruszczyca, wielkiego, niedocenianego niekiedy artysty teatru, zasługującego niewątpliwie na repryzę swych słynnych dekoracji do "Balladyny".

Grana realistycznie, niejednolicie a operowo, nie oddziału "Balladyna" w pożądanym kierunku na wyobraźnię społeczną. Nie spłynęła na scenę ta wielka poezja, w której obłoku ukryły by się anachronizmy i naiwności tragedii. Nie sądzę, aby należało szerzej wiać przedstawienie, pozbawione w żeniu oryginalnej myśli reżyserskiej i skierowane tylko ku możliwie najdokładniejszej wierności odtwórczej.

Cóż dziwnego, że w tych warunkach aktorzy, nawet znani z rzetelnego stosunku do sztuki, ustawili się przed bramą w pozach najlepiej uwydatniających ich przyrodzone dyspozycje, nie dbając: o harmonię całości?

Bo i do czego mieli przymierzać swe kreacje, kiedy przedstawienie pozbawionych jest osi krystalizacyjnej? Zwyczaj nakazuje, żeby wymienić tych. którzy w tej partyzantce scenicznej wywarli najlepsze wrażenie. Są to pp, Lubieńska, Leszczyński, Białoszczyński i Węgrzyn, z pewnymi zastrzeżeniami p. Eichlerówna. Ale oddając co aktorskiego aktorowi, nie zapominajmy, że trzeba także oddać co poetyckie poecie.

Być może, że w nowej, twórczej inscenizacji "Balladyny", żyjącej ponoć w wyobraźni p. Osterwy, krój ról Aliny, Grabca, Kirkora, Kostryna i Balladyny będzie zupełnie inny, niż w koncepcjach wymienionych artystów.

Pocóż także wymieniać znakomite nazwiska aktorskie, które zawiodły w tak chaotycznej inscenizacji? Wyrzuty nie przydadzą się na nic, wina tkwi głębiej: w założeniu samego przedsięwzięcia. Wystarczy, gdy powiemy, że przedstawienie "Balladyny" powinno uświadomić nam błędy w gospodarce arcydziełami naszej literatury i pobudzić do zasadniczych reform.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji