Artykuły

"Zakonnice" wzięły prawie wszystko

XIX Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach. Pisze Marta Odziomek w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Cały tydzień teatromani spędzili na oglądaniu spektakli reżyserów, którzy debiutowali nie później niż 10 lat temu. W niedzielę w Katowicach zakończył się XIX Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje".

Laur Konrada otrzymała Daria Kopiec za spektakl "Zakonnice odchodzą po cichu" [na zdjęciu] z Teatru im. Kochanowskiego w Opolu.

Spektakl tradycyjny w formie

Spektakl, za który Daria Kopiec otrzymała najwyższe wyróżnienie, można uznać za najbardziej tradycyjny w formie, jeśli porównać go do pozostałych czterech konkursowych propozycji, o których będzie później. "Zakonnice odchodzą po cichu" są bowiem przedstawieniem stricte aktorskim, pozbawionym fajerwerków, jeśli chodzi o warstwę wizualną, skupionym na słowach, na przekazaniu widzom pewnej historii (a raczej kilku) i silnych, wyrazistych emocji. Jego kanwą jest reportaż Marty Abramowicz o tym samym tytule, którego bohaterkami są byłe siostry zakonne. Zwierzają się one autorce książki ze swoich niełatwych doświadczeń podczas pełnienia posługi. Dość powiedzieć, że z tej ścieżki, obranej przecież nie z przymusu, ale z miłości do Boga, zawróciły je inne zakonnice, które trudno nazwać kobietami dobrodusznymi, współczującymi, pomagającymi ludziom w potrzebie.

W spektaklu w historie czwórki zakonnic wplecione zostały przez scenarzystkę Martynę Lechman opowieści samych aktorek na temat aktorstwa, które także staje się rodzajem misji. I ona również okazuje się niełatwa. To także mały traktat o roli kobiet we współczesnym świecie, ich prawie do wyboru odpowiedniego sposobu życia. Nie jest to jednak satyra na religię, wiarę czy instytucję Kościoła. Raczej głos w sprawie nieodpowiedniego traktowania drugiego człowieka w zhierarchizowanej, zamkniętej społeczności.

Na Darię Kopiec zagłosowało trzech członków tegorocznego jury: scenografka Ewa Braun, krytyczka sztuki Anda Rottenberg i reżyser Piotr Cieplak. Te trzy głosy sprawiły, że młoda reżyserka otrzymała Laur Konrada (przyznanie statuetki jest możliwe wtedy, gdy jeden reżyser otrzyma minimum trzy głosy od jurorów; każdy głos to 10 tys. zł).

"Zakonnice odchodzą po cichu" docenione przez jurorów i publiczność

Spektakl Darii Kopiec znalazł także uznanie wśród widzów (reżyserka otrzymała Nagrodę Publiczności ufundowaną przez marszałka województwa śląskiego, wynoszącą 10 tys. zł) oraz akredytowanych przy festiwalu dziennikarzy (dostała więc również Nagrodę Dziennikarzy - grafikę). Generalnie chwalono młodą reżyserkę za ascetyczność i czystość całego przedsięwzięcia, umiejętne pokierowanie aktorkami, które z wielkim zaangażowaniem zagrały swoje role, ale nie przeszarżowały w stronę niebezpiecznej patetyczności, rytmiczność spektaklu i jasny przekaz.

Pozostali jurorzy - aktor Krzysztof Majchrzak i muzyk Olo Walicki - oddali swoje głosy na spektakl "Reykjavik '74" autorstwa Marty Sokołowskiej w reżyserii Katarzyny Kalwat z Teatru im. Horzycy w Toruniu. Tutaj mieliśmy do czynienia z dochodzeniem do prawdy o tym, czy szóstka młodych ludzi naprawdę zabiła dwóch zaginionych na Islandii mężczyzn. Historia ta naprawdę miała miejsce. Reżyserka skupiła się na ukazaniu losów dwóch z sześciu skazanych - Svara i Erli, pary kochanków. Śledztwo przeprowadzali aktorzy, którzy dodatkowo umawiali się na granie kolejnych scen przesłuchań (jest więc zabieg burzenia teatralnej iluzji). To one były najmocniejszą stroną tego spektaklu - również skromnego inscenizacyjnie, przedstawiającego jakiś pokój urządzony w stylu lat 70., komisariat oświetlony ostrym światłem jarzeniówek, squat hippisów czy po prostu kawałek Islandii, jako że po scenie walały się także kawałki zastygłej w kamienie lawy. Zapewne twórcy sporo się napracowali, czytając akta i wycinki prasowe na temat tego przestępstwa i procesu, ale sam spektakl - powiedzmy szczerze - nie porwał widzów. Od początku brakowało mu tempa, aktorsko pozostawiał wiele do życzenia, rozkręcił się dopiero pod koniec - wraz z komiczno-tragicznymi scenami w sądzie, podczas kuriozalnej rozmowy między obrończynią a prokuratorem.

Wizualny majstersztyk

Szkoda, że w werdyktach nie zostały dostrzeżone wysiłki dwóch innych młodych reżyserów, tym razem mężczyzn, Jędrzeja Piaskowskiego i Krzysztofa Garbaczewskiego. Ten pierwszy pokazał przejmujący, choć momentami bezczelny spektakl "Puppenhaus. Kuracja", zrealizowany w TR Warszawa, ten drugi "Chłopów" z Teatru Powszechnego z Warszawy, wyreżyserowanych w dość niekonwencjonalny, ale jak dla mnie szalenie ciekawy sposób.

"Puppenhaus" to wizualny majstersztyk, o wspaniałym klimacie dźwiękowym i znakomitym aktorstwie (w szczególności kobiet - Agnieszki Żulewskiej i Justyny Wasilewskiej, która dostała pozaregulaminową nagrodę aktorską wortalu "Dziennik Teatralny" - grafikę) o II wojnie światowej z perspektywy wyrzutków - aktorki grającej mimo zakazu, obozowej prostytutki, homoseksualnego żołnierza, dziewczyny zakochanej w Niemcu i Małego Powstańca, który nie chce zostać pomnikiem. Z kolei "Chłopi" są przeładowani eksperymentami. Czego tu nie było - kamery i rzutnik na pół sceny, publiczność na widowni, chaty wiejskie jak kosmiczne domy, robot grający zwierzę, bohaterowie w kostiumach przypominających plemniki (albo kosmitów), naigrawanie się z tradycji teatru, m.in. z Jerzego Grotowskiego. Niemniej było to doświadczenie fascynujące - móc oglądać ten totalnie odrealniony, ale przecież bliski, bo o emocjach, świat z kilkoma niesamowitymi scenami, których nie zapomnę nigdy. Jak chociażby tej z odchodzeniem duszy Boryny w zaświaty.

O co chodzi aktorom i reżyserce?

Ostatni z piątki spektakli konkursowych okazał się propozycją najmniej godną uwagi i nie wiem, dlaczego znalazł się w konkursie. Na pewno przez dwa minione lata (ostatnia edycja festiwalu miała miejsce w 2016 r.) powstało dużo bardziej interesujących spektakli młodych twórców teatru niż "In Dreams Begin Responsibilities" w reżyserii Magdy Szpecht z Teatru im. Słowackiego w Krakowie. To raczej reżyserska wprawka, próba - niekonwencjonalnej co prawda - pracy z aktorami, ale ledwie szkic, performance zapraszający nieco nieudolnie do udziału w nim nieśmiałą publiczność, która nie bardzo rozumie, o co chodzi aktorom i reżyserce. Podstawą spektaklu jest opowiadanie mało znanego pisarza Delmore'a Schwartza, w którym opisuje on swój sen: siedzi w nowojorskim kinie, a na ekranie wyświetlany jest film o randce jego rodziców, czyli kiedy bohatera nie było jeszcze na świecie. Oczywistym więc było w interpretacji scenicznej ustawienie na scenie kilku ekranów i filmowanie - aktorów i odbiorców. Bo ci siedzą również na scenie i grają w tym filmie (biernie lub czynnie). Mogą też przemieszczać się między ekranami, zmieniać pozycję, wchodzić w relacje z bohaterami, którzy relacjonują przez mikrofon opowiadanie Schwartza, okraszając je fikołkami. I oto cały pomysł na spektakl. Chyba niewystarczający na taki festiwal.

XIX edycja Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" odbyła się po rocznej przerwie. I tak też teraz będzie się odbywać - co dwa lata, a więc w formie biennale. Nie wiem, czy to dobrze, czy nie - czas pokaże. Pamiętam, że w przeszłości utyskiwano czasem na nieudane propozycje konkursowe, bo było ich - reżyserowanych przez młodych - niewiele. Dziś, obserwując życie teatralne choćby samego województwa śląskiego, mam wrażenie, że tych młodych twórców jest w teatrze więcej.

Widzowie wolą tradycję od eksperymentów

Edycja ta była po raz pierwszy prowadzona przez Ingmara Villqista, dramaturga, reżysera, kuratora sztuki mieszkającego w Chorzowie. Nowy dyrektor artystyczny zaproponował rozszerzony program, włączył do niego także słuchowiska i spektakle telewizyjne. Propozycje te również brały udział w osobnym konkursie. Nagroda dla najlepszego konkursowego słuchowiska radiowego trafiła do Julii Mark za reżyserię słuchowiska "Uprawa roślin południowych metodą Miczurina" Weroniki Murek, a nagroda dla spektaklu telewizyjnego - do Michała Szcześniaka za reżyserię "Porwać się na życie" Roberta Urbańskiego (po 10 tys. zł każdy).

Poza tym podczas festiwalu miały miejsce projekcje filmów fabularnych i dokumentalnych młodych reżyserów związanych z Wydziałem Radia i Telewizji UŚ w Katowicach, debaty o reżyserii (nie tylko w teatrze, również w życiu) oraz inne wydarzenia. Propozycji było więc mnóstwo. Festiwal odbywał się od minionego poniedziałku do niedzieli, od godzin przedpołudniowych do późnego wieczora. Widzowie - wiadomo - najtłumniej przybywali na spektakle konkursowe i mistrzowskie (w tym roku były to: nieco pretensjonalne "Wyjeżdżamy" w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego z Nowego Teatru w Warszawie na początek i dość męczący "Męczennicy" w reżyserii Grzegorza Jarzyny z TR Warszawa). Żywy, doświadczany na własnej skórze teatr interesował ich najbardziej i nie ma się co temu dziwić. Z frekwencją na pozostałych wydarzeniach było słabiej, co oczywiście nie znaczy, że należy z nich wszystkich w przyszłości rezygnować. Ale może chociaż zmniejszyć ich liczbę i skondensować harmonogram wydarzeń oraz wprowadzić więcej ciekawych spektakli żywego planu, niekoniecznie w ramach konkursu. Co do werdyktu - jak widać, widzowie skłaniają się ku tradycji, a nie eksperymentom, które młodzi reżyserzy chętnie w teatrze podejmują. Ale może są one po prostu dla wielu zbyt nieczytelne. Jednak niech je podejmują!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji