Artykuły

Pomysły Warlikowskiego wybuczane w Paryżu

Kiedy po premierze "Ifigenii na Taurydzie" Glucka artyści wyszli do ukłonów, nie było wątpliwości, co sądzi publiczność. Zachwycił ją dyrygent Marc Minkowski i doprowadził do pasji Krzysztof Warlikowski - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Relacjonując niedawną wiedeńską premierę "Czarodziejskiego fletu" Krystiana Lupy, pisałem, iż widzowie buczeli, ale tamta reakcja była niczym wobec okrzyków dezaprobaty w Operze Paryskiej [na zdjęciu]. Już po pierwszej części czwartkowej premiery starszy pan siedzący obok mnie głośno krzyczał: - Reżyser to kretyn!. Tłumaczenie takich okrzyków tym, iż w kapiącej od złota sali Palais Garnier zasiadają widzowie oczekujący wyłącznie tradycyjnych widowisk, byłoby zbyt proste. Opera Paryska nie jest bastionem konserwatyzmu, a scenografia Małgorzaty Szczęśniak - surowa, pudełkowa zabudowa sceny, współczesne meble i grający telewizor - to żadna rewolucja, lecz inscenizacyjny standard. Nie gorszyła też w "Ifigenii" męska nagość, goli faceci bywali w Paryżu wcześniej dodatkiem nawet do barokowych oper. Jeśli tu jednak klasyczne dzieła podaje się w nietradycjynej oprawie, to zawsze spektakle ujmują plastyczną urodą, łatwą do zaakceptowania przez widza.

Tymczasem Warlikowski nie chce, by jego przedstawienie po prostu się podobało. Pragnie dotknąć tego, co ostateczne w życiu człowieka. Dla niego antyczna Ifigenia jest jak jedna z kobiet, która przeżyła Holokaust, nieprzypadkowo w programie do spektaklu wydrukowano fragment opowiadania Hanny Krall. Ifigenia dwukrotnie uniknęła śmierci, a teraz egzystuje w domu starców wśród apatycznych, rozmamłanych pensjonariuszek, nie mogąc uwolnić się od przeszłości.

Opera unika tak namacalnej starości, jej bohaterowie to ludzie odważni i piękni. Paryska Ifigenia, jeśli nawet młodnieje, kiedy we wspomnieniach powraca do dawnych wydarzeń, zawsze na scenie obok bohaterki Glucka jest ta druga - stara, wypalona i czekająca na śmierć. Ten interpretacyjny klucz to zapewne pierwszy z powodów oburzenia premierowej publiczności. Ale jego spektakl ma też znacznie poważniejszą wadę. Krzysztof Warlikowski potraktował dzieło Glucka brutalnie, tak, jak młodzi reżyserzy w teatrze dramatycznym obchodzą się z tekstami klasyków, z których interesują ich jedynie fragmenty. Nie mógł, co prawda, dokonać skrótów w partyturze, ale chór i postaci dla niego nieistotne umieścił w teatralnym kanale z orkiestrą. A te partie muzyki Glucka, które wydawały mu się niepotrzebnym dodatkiem, obudował własnymi obrazami: realistycznymi scenami z domu starców, somnambulicznymi wizjami, retrospekcjami ukazującymi dzieje całego rodu Ifigenii. To, co antyczny grecki dramat przedstawiał w wielu tragediach, Warlikowski postanowił ująć w jednym przedstawieniu. Przy tej mnogości obrazów spektaklowi brakuje emocji, które pojawiają się dopiero w drugiej części, gdy reżyser skupił się na losie Ifigenii i jej brata Orestesa.

Sceniczna akcja zbyt często sprzeczna jest z muzyką. I tylko Marc Minkowski potrafił odkryćautentyczne napięcie zawarte w tym, co skomponował Gluck. Interpretacja dyrygenta i jego zespołu Musiciens de Louvre-Grenoble jest absolutnie porywająca. Prosty recytatyw pod batutą Minkowskiego staje się dramatycznym monologiem, klasyczne arie kryją bogactwo uczuć i psychologiczną prawdę, fragmenty instrumentalne pulsują życiem. Tej opery nie tylko się słucha, ją się przeżywa, zwłaszcza gdy olśniewającą grę muzyków Minkowskiego wzbogacił chór oraz świetni soliści: baryton Russel Braun (Orestes), tenor Yann Beuron (Pylades) i młoda szwajcarska śpiewaczka Maria Riccarda Wesslieng, która w dniu premiery musiała zastąpić w roli Ifigenii słynną Susan Graham.

"Pisząc operę, staram się zapomnieć, że jestem muzykiem" - twierdził Gluck, gdyż muzyka jego zdaniem powinna służyć dramatowi. W Paryżu te słowa kompozytora wziął sobie do serca właśnie Marc Minkowski. I dlatego podbił widownię. Warlikowski nie musi się jednak zbytnio przejmować: paryska publiczność często buczy. Choć trzeba przyznać, że rzadko aż tak gwałtownie.

***

Nasz człowiek we Francji

Przed premierą "Ifigenii na Taurydzie" Christopha Willibalda Glucka sporo pisano w Paryżu o Krzysztofie Warlikowskim, przypominając prezentacje jego spektakli na festiwalu w Awinionie oraz liczne realizacje w teatrach europejskich. Na stronie internetowej Opery Paryskiej przygotowano o nim wideo. Realizacji dzieła Glucka podjął się w trybie awaryjnym, z początkiem wiosny poproszony przez nowego dyrektora Gerarda Mortiera o nagłe zastępstwo, gdy z reżyserowania zrezygnowała aktorka Isabelle Huppert. Ale ta niespodziewana premiera jedynie przyspieszyła zaplanowany dużo wcześniej debiut Krzysztofa Warlikowskiego w Operze Paryskiej. 27 kwietnia 2007 r. odbędzie się premiera "Sprawy Makropulosa" Leoša Janačka w jego reżyserii, a w następnych sezonach przewidywany jest "Król Roger" Karola Szymanowskiego. (j.m.) [Jacek Marczyński]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji