Artykuły

Kreacje słabe, ale u Lupy!

"Wycinka" w reż. Krystiana Lupy w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Grzegorz Ćwiertniewicz w Teatrze dla Was.

Thomas Bernhard (1931-1989), austriacki pisarz i dramaturg, choć wciąż wzbudza wiele kontrowersji, uważany jest za jednego z najwybitniejszych reprezentantów literatury niemieckojęzycznej. Ową kontrowersyjność przypisuje się Bernhardowi choćby ze względu na odmienność poglądów, indywidualizm i odwagę w demaskowaniu podszytego hipokryzją społeczeństwa, czy też osób należących do tej samej, co autor, grupy towarzyskiej. Czytelnikom, zwłaszcza tym, którzy pozostawali z Bernhardem w bliskich relacjach, trudno było pogodzić się z opisywaną przez niego rzeczywistością. Rzekomi przyjaciele Bernharda stawali się pierwowzorami jego bohaterów. Autor, zresztą bardzo odważnie, wyposażał swoje postaci w ich cechy, a obraz sprowadzał do swoistej karykatury. To musiało w konsekwencji spotykać się z dezaprobatą.

Bernhard urodził się jako nieślubne dziecko Herty Fabjan i Aloisa Zuckerstaettera. Większość dzieciństwa spędził w Wiedniu i w Seekirchen. Przez trzy lata studiował aktorstwo w Mozarteum w Salzburgu. Później poświęcił się pisaniu. Był żarliwym krytykiem społeczeństwa austriackiego. W swoich powieściach i dramatach występował przeciwko ludzkiej głupocie. Potępiał to, co Austriacy uznawali za ważne. Krytykował między innymi państwo, uznane instytucje, a także cenionych artystów. Nie może więc dziwić, że w ostateczności zabronił publikowania i inscenizowania swoich dzieł w Austrii. Zakaz ten, choć powinien obowiązywać jeszcze przez czterdzieści pięć lat, od czasu do czasu łamany jest przez wykonawców testamentu. Nadrzędnym problemem jego dzieł, skierowanych bez wątpienia do wymagających odbiorców, stała się samotność, z którą autor nieustannie się zmagał.

Skomplikowana twórczość, przesiąknięta kontrowersyjnością Bernharda, pomimo że podlegała krytyce, spotkała się z zainteresowaniem wśród reżyserów, którzy decydowali się adaptować jego utwory na potrzeby sceniczne. W Polsce dzieła Bernharda stały się znane przede wszystkim dzięki Krystianowi Lupie, reżyserowi światowej sławy, który już w 1992 roku wystawił w Starym Teatrze w Krakowie "Kalkwerk" (jedyna polska adaptacja), przeniesiony w 1998 roku do Teatru Telewizji. W 1996 roku, tym razem w Teatrze Polskim we Wrocławiu, Lupa wyreżyserował "Immanuela Kanta" (jedyna polska adaptacja, również przeniesiona do Teatru Telewizji - 1997). Główną rolę powierzył Wojciechowi Ziemiańskiemu, aktorowi związanemu z wrocławską sceną od dwudziestu siedmiu lat (jego znajomość z Lupą sięga czasów "jeleniogórskich"). W tym samym roku, na deskach krakowskiego Starego, odbyła się premiera "Rodzeństwa" (w 1994 roku Jacek Gąsiorowski wyreżyserował "Rodzeństwo" dla Teatru Telewizji). W 2001 roku w Teatrze Dramatycznym w Warszawie Lupa wystawił "Auslöschung - Wymazywanie" (jedyna polska adaptacja). Po tej premierze, na łamach "Teatru" (2001, nr 5), reżyser wyjawił swój stosunek do Bernharda: "Jest rzeczywiście osobnym zjawiskiem, jakimś miłosnym. Jest partnerem w odruchu anarchii, kiedy trzeba w sobie wszystko wywrócić do góry nogami, na nowo przewartościować, wywietrzyć". Pięć lat później, w tym samym teatrze, Lupa wyreżyserował spektakl "Na szczytach panuje cisza".

Wydaje się, że zatrważająca kondycja współczesnego społeczeństwa, obłuda towarzyska i najprawdopodobniej - artystyczna, ponownie zmusiły Krystiana Lupę do postawienia pytania o hierarchię wartości człowieka, który tak łatwo pozbawia się swojego człowieczeństwa, dając narzucić sobie płaszcz hipokryzji. Kierunek rozważań wyznaczyła Lupie wydana w 1984 roku powieść Thomasa Bernharda pt. "Wycinka", którą zdecydował się zaadaptować i wystawić na Scenie im. J. Grzegorzewskiego Teatru Polskiego we Wrocławiu. Polska prapremiera spektaklu "Wycinka Holzfällen", wyczekiwana w napięciu i z ekscytacją, odbyła się 23 października 2014 roku.

Zarówno akcja powieści, jak i przedstawienia Lupy, rozgrywa się podczas tzw. "artystycznej kolacji" (trwającej kilka godzin: od dwudziestej drugiej do czwartej). Auersbergerowie Bernharda, wiedeńscy artyści, wydają "bankiet" na cześć aktora z Burgtheater - słynnego odtwórcy roli Ekdala w "Dzikiej kaczce". Auersbergerowie Lupy również organizują spotkanie z myślą o aktorze, odgrywającym tę samą postać z dramatu Ibsenowskiego. W inscenizacji Lupy ani razu jednak nie przywołano nazwy wiedeńskiego teatru. Zarówno goście gospodarzy, jak i widzowie, czekali na przybycie artysty Teatru Narodowego. O ile w przypadku Bernharda można mówić o jednoznaczności miejsca, o tyle Lupę należy podejrzewać o wielokontekstowość i aluzyjność. Jego Teatr Narodowy może znajdować się w Warszawie, Krakowie, ale też w każdej miejscowości, nie tylko europejskiej. Przestanie to mieć znaczenie, jeśli widz uświadomi sobie, że reżyserowi mogło zależeć przede wszystkim na ukazaniu mentalności aktora oraz na mentalności osób, które znajdują się z nim w jakichś interakcjach, a także na ukazaniu celowości organizowania tzw. "artystycznych kolacji" (wykpionych przez Bernharda) i uniwersalności adaptowanej powieści. Co prawda Lupa nie oczyścił swojego przedstawienia z austriackich nazw. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że w jego scenariuszu zyskują one wymiar symboliczny. W każdym dużym mieście są mieszkania podobne do tego na Gentzgasse, atelier podobne do tego na Sebastiansplatz. W każdym, nawet mniejszym mieście, "burzy się to, co najlepsze". W każdym kraju znajdują się prowincjonalne miejscowości podobne do Kilb i istnieją grupy towarzyskie, których członkowie uważają je za elitarne. Jeśli nie taki był zamysł reżysera, interpretacja może wydać się powierzchowna, by nie napisać - trywialna, a o to nie sposób Lupę podejrzewać.

Mieszkanie Auersbergerów stanowi mikroprzestrzeń, symbolizującą światek hipokryzji, snobizmu jako swoiście pojmowanego "teatru". Akcja dzieje się w trzech pomieszczeniach: w salonie muzycznym, wokół którego skupili się obłudnicy, w przedpokoju, w którym przesiaduje walczący z sobą Bernhard i w jadalni - przejście do niej będzie możliwe, gdy w mieszkaniu pojawi się aktor. Makroprzestrzeń współtworzą pozostałe miejsca, do których Lupa zabiera widzów. Podróż ta możliwa jest dzięki funkcjonalnej scenografii samego reżysera. Obrotowy kwadrat pełni wiele funkcji: jest jednocześnie mikroświatem i makroświatem. Jego "obrotowość" można skojarzyć z ruchem obrotowym Ziemi, co pozwala sądzić, że problemy poruszane w przedstawieniu mają charakter globalny.

Zasadniczą cechą stylu Bernharda jest monolog, którym bohater wyjaśnia biernym czytelnikom swoje postrzeganie świata. Nie inaczej dzieje się w "Wycince". Narrator jest jednym z gości "artystycznej kolacji", na którą został niespodziewanie zaproszony w dniu samobójczej śmierci swojej przyjaciółki, Joany, zaprzyjaźnionej także z Auerbergerami. On również pozostawał z nimi niegdyś w zażyłych stosunkach. Spotkał ich na Graben po ponad dwudziestu latach i mimowolnie przyjął zaproszenie na "artystyczną kolację", odbywającą się wieczorem, w dniu pogrzebu Joany, niespełnionej artystki. Posłusznie przybył na Gentzgasse, ale nie dołączył do pozostałych gości, tzw. "starych znajomych", przesiadujących w salonie muzycznym, którzy według niego zamienili się w snobów i megalomanów, tylko zasiadł w "uszatym fotelu", w przedpokoju, i przyglądał się ich postawom, słuchał ich infantylnych monologów, wygłaszanych w oczekiwaniu na spóźniającego się aktora. Patrzył na nich z pogardą. Z pogardą patrzył również na siebie. Czytelnik nie dowiaduje się, jak brzmi nazwisko narratora. Można jednak zaryzykować twierdzenie, że to "alter ego" autora, który po wyjściu z "artystycznej kolacji" zapragnął podzielić się swoimi refleksjami i obserwacjami: "Biegłem, biegłem i myślałem, że uciekłem od tej potwornej artystycznej kolacji na Gentzgasse, jak uciekłem od wszystkich potworności, i że napiszę o tej tak zwanej artystycznej kolacji na Gentzgasse, nie wiedząc co, po prostu napiszę". Tak oto Bernhard zakończył "Wycinkę", będącą "rozbieraniem" siebie i innych na czynniki pierwsze, powieść, która natychmiast wywołała skandal, gdyż Gerhard Lampersberg, kompozytor i przyjaciel autora, rozpoznał się w postaci Auersbergera, "epigonie Weberna", alkoholiku i homoseksualiście. Wytoczył Bernhardowi proces o zniesławienie. "Wycinka" Bernharda jawi się jako spowiedź lub przynajmniej próba usprawiedliwienia siebie, oczyszczenia z grzechu hipokryzji, jako próba podjęcia walki, choć z góry skazanej na przegraną, z "upupieniem", któremu uległ słaby psychicznie narrator.

Lupa, chcąc zachować konwencję Bernharda, musiałby pokusić się o monodram, co w przeciwieństwie do interesującej książki, mogłoby się okazać przedsięwzięciem niezwykle nużącym. Podjął się reżyserii spektaklu, w którym nie zabrakło, mimo wszystko, nudy i monotonii, ale odgrywały one jednak bardzo istotne role. Określały osobowości artystów, którzy pięknie potrafią mówić jedynie ustami swoich scenicznych bohaterów lub wyrażać myśli dźwiękami fortepianu. Prywatnie nie stanowią towarzystwa, dla którego najważniejszy jest intelekt. "Thomas, nie pisz o tym" - zwraca się Maja Auersberger do Bernharda, gdy ten, jako ostatni, opuszcza ich mieszkanie. Słowa te zostały dodane przez Lupę, który rezygnuje z anonimowości i decyduje się dookreślić powieściowego narratora, w tym przypadku - spektaklowego bohatera. Widzowie, którzy nie znają pierwowzoru, dopiero na końcu przedstawienia dowiadują się, że Bernhard tej prośby nie spełnił. Gdyby tak bowiem uczynił, nie byłoby ani powieści, a co za tym idzie - podstawy do stworzenia scenariusza tego naprawdę bardzo dobrego spektaklu.

Lupa gęsty tekst "Wycinki", pozbawiony akapitów, podzielił na role dla trzynastu aktorów. Podział ten okazał się nie do końca trafny. Już podczas lektury powieści można było w wyobraźni stworzyć przedstawienie, w którym poszczególni aktorzy nie grali ani lepiej, ani gorzej niż w rzeczywistości. Lupa doskonale orientuje się w predyspozycjach zapraszanych do współpracy aktorów, ale tylko wybitnych, co gwarantuje jego spektaklom ogromne powodzenie, bo niwelują oni niedociągnięcia słabszych odtwórców poszczególnych ról. Nie inaczej było i tym razem. W przedstawieniu wystąpili aktorzy doskonali, ale i tacy, którzy od samego początku mogą budzić zastrzeżenia.

W rolę Thomasa Bernharda wcielił się Piotr Skiba. Wręcz "wszedł w jego buty", które kilka dni temu dotarły do Wrocławia z Austrii. Już po raz kolejny Lupa powierzył Skibie rolę w inscenizacji utworu austriackiego pisarza. Stwierdzenie, że z kreowaną postacią łączy aktora podobieństwo fizyczne, będzie słuszne, ale nic nie wnoszące. Istotna wydaje się osobowość aktora. Skiba nie odzwierciedlił narratora powieści, ale stworzył, bazując, rzecz jasna, na jego cechach, postać nową, trochę bardziej opanowaną, słabszą emocjonalnie od Auerbergerowej. Co prawda nie żegna się z nią całując ją w czółko, ale też nie opuszcza biernie jej mieszkania. To nie on decyduje o wyjściu, tylko ona informuje go, że nadeszła pora snu, odsuwając jego "przyjaźnie" wyciągniętą dłoń. Skiba był najbliżej publiczności, koncentrował na sobie jej uwagę, pomimo że podczas wielu scen jego granie ograniczało się do bycia na scenie i przyglądania się działaniom pozostałych bohaterów.

Halina Rasiakówna. Wdzięk, charyzma, czułość, kobiecość. Wspaniale wykreowała Maję Auerberger, czyniąc jej postać mądrzejszą niż w rzeczywistości była, jakby chciała zaprzeczyć temu, co myśli o niej Bernhard. Tchnęła w swoją postać naturalność i prawdę. Poprowadziła rolę bardzo starannie i odpowiedzialnie. Aktorka przygotowała się do niej z niezwykłą wnikliwością. Bez wątpienia dokonała szczegółowej analizy psychiki swojej bohaterki. Udało jej się zataić przed publicznością wiele ułomności postaci, co nie oznacza, że starała się ukryć jej infantylizm. Uwydatniła przede wszystkim cechę najważniejszą: próżność. Rasiakówna umie wyśmienicie operować tembrem głosu, intonacją, bawić i wzruszać. To aktorka obdarzona ogromnym talentem, potrafiąca wcielić się w każdą postać. Stwierdzenie, że jest obecnie najlepszą aktorką Teatru Polskiego we Wrocławiu, nie będzie nadużyciem.

Wojciech Ziemiański jako Gerhard Auersberger. Wypadałoby napisać - fantastyczny, ale to zbyt banalne określenie. Ziemiański jest stworzony do grania u Lupy - jednego z nielicznych reżyserów, mających na niego pomysł. Ziemiański nie brylował na scenie, on tę scenę podbił! To aktor charakterystyczny, któremu nie zawsze stwarza się możliwość zaprezentowania pełni artystycznego talentu. To aktor prawdziwy. To wulkan skrajnych emocji. To komediant liryczny, z ogromnym rezerwuarem min i gestów, zabawny i wzruszający. Jego Auersberger to bohater dynamiczny, zmieniający się na skutek wypicia kolejnego kieliszka wina, odrażający - jak u Bernharda.

Ewa Skibińska stworzyła drugą genialną kreację kobiecą w tym spektaklu. Jej Jeannie Billroth była taka, jaką widział ją Bernhard: zadufana w sobie, wierząca, że jest drugą Virginią Woolf, a nawet, że jest jeszcze lepsza niż angielska pisarka, prowokująca, "absolutnie głupia" - jak to określił ją aktor Teatru Narodowego. Skibińska udowodniła, że może koncentrować na sobie uwagę publiczności nawet przez trzy godziny, bo tyle mniej więcej trwał spektakl w Polskim.

W przedstawieniu, w roli aktora Teatru Narodowego, wystąpił gościnnie Jan Frycz. Na scenie odnalazł się równie fantastycznie, jak wymieni wcześniej wrocławscy aktorzy. Dotrzymywał im kroku. Wybitna osobowość wśród wybitnych osobowości. Tak! Rasiakówna, Skibińska i Ziemiański to aktorzy wielkiego formatu. Z powodzeniem mogliby zdobywać światowe sceny. Nic więc dziwnego, że wraz z Fryczem stworzyli zespół, który w takim właśnie składzie zbudował cały spektakl. Sam Frycz mógł zafascynować swoją naturalnością, wachlarzem aktorskich umiejętności, staranną dykcją, umiejętnością kreowania bohatera dynamicznego, który po ostrej wymianie zdań z Billroth przyznaje, że nienawidzi w gruncie rzeczy spotkań towarzyskich, które mają tylko jedno na celu: "zjechać wszystko", co ma dla niego znaczenie, co kiedykolwiek miało dla niego wartość, "zmieszać z błotem" jego nazwisko i to, że jest aktorem. Przyznaje, że tęskni nie za samym spokojem, ale za tym, by zostawiono go w spokoju, że pragnął dorastać nie w zamknięciu, nie w sztuczności, ale w otoczeniu natury. Wyjawia widzom swoje pragnienie: "Wejść do lasu, zapuścić się głęboko w las, lasowi oddać się całkowicie". W efekcie podjął również próbę wyjaśnienia znaczenia tytułu spektaklu (czy powieści): "Las, wysokopienny las, wycinka, o to zawsze chodziło". Pojawia się pytanie, kto podlega owej tytułowej wycince? Może ci, którzy mają siłę, by sprzeciwiać się dyktatowi? Może ludzie o wielkich talentach? Monolog Frycza, wygłoszony z olbrzymim zaangażowaniem, skłania do refleksji. Zachwyt publiczności wzbudziła również scena, w której aktor kreowany przez Frycza wypowiadał się o nowym dyrektorze swojego teatru. Widownia w mig pochwyciła, że może to być aluzja do niedawnej sytuacji, mającej miejsce we wrocławskim Teatrze Polskim. Multimedialny Mieszkowski jako ksiądz odprawiający pogrzeb Joany mógł sugerować bezwzględność władzy, grzebiącej jego dotychczasowe działania. Kondukt żałobny to, rzecz jasna, aktorzy Teatru PolskiegoSkojarzenia mogą być bardzo odległe. Okazuje się, że dojrzałość jest niebezpiecznym okresem w życiu artysty (każdego artysty)

Nie do końca wiadomo, jaką postać chciała stworzyć Bożena Baranowska. Jej Anna Schreker była mało wyrazista. Baranowska niewiele wniosła do przedstawienia. Była tłem. Nie wiadomo również, w jakim celu Lupa wprowadził na scenę kucharkę Auerbergerów. Chyba tylko dlatego, by z sympatii i szacunku zaprosić do przedstawienia Krzesisławę Dubielównę. Role dwóch początkujących literatów (w powieści - również kandydatów na inżynierów) odegrali Adam Szczyszczaj (Joyce) i Michał Opaliński (James). Nie udało im się stworzyć kreacji, nad którymi należałoby się pochylić. Choć ucharakteryzowani na współczesnych buntowników, nie byli w ogóle przekonujący. Obaj wygłaszali wzniosłe hasła, obaj chcieliby manifestować, obaj byli niezrozumiani - w dosłownym tego słowa znaczeniu. Bełkot sceniczny i bełkot multimedialny - oba bełkoty uniemożliwiły zapamiętanie choćby jednej wypowiedzianej kwestii. A może taki był cel reżysera, żeby pokazać, że młode pokolenie czegoś żąda, ale nie za bardzo wie czego? Jeśli tak, cel został osiągnięty. Między wierszami dało odczytać się prośbę o tolerancję. Pozbawiony wyrazu był również malarz Albert Rehmden Andrzeja Szeremety. Minimalne zaufanie wzbudził Marcin Pempuś, odtwarzający rolę Johna - kochanka Joany. Nie był jednak tak przekonujący, jak powieściowy John. Jak już wspomniałem wcześniej Bernhard spotyka się z Auersbergerami w dniu śmierci Joany (Elfrydy Slukal). Czytelnik dowiaduje się o niej jedynie z monologu narratora. Lupa postanawia wprowadzić jej postać do spektaklu jako Joanę Thul. Pojawia się przede wszystkim w scenach wspomnieniowych (przywołane zostały spotkania na Sebastianplatz, znajomość z Bernhardem, destrukcja bohaterki i kilka innych). Marta Zięba, wcielająca się w bohaterkę, nie oczarowała swoim aktorstwem. Można było odnieść wrażenie, że nie do końca zadaje sobie sprawę, dlaczego znalazła się w obsadzie, choć treści, które miała przekazać ze sceny wydawały się istotne. Podobnie zresztą, jak Anna Ilczuk - właścicielka sklepu spożywczo-przemysłowego, przyjaciółka Joany. No cóż, kreacje słabe, ale u Lupy!

***

Grzegorz Ćwiertniewicz - doktor nauk humanistycznych (historia filmu i teatru polskiego po 1945 roku), polonista, wykładowca akademicki, autor wydanej pod koniec 2015 roku biografii Krystyny Sienkiewicz - "Krystyna Sienkiewicz. Różowe zjawisko"; należy do Polskiej Sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych (AICT /IATC); jego teksty można przeczytać w "Teatrze", "Śląsku", "Polonistyce", "Dyrektorze Szkoły", "Kwartalniku Edukacyjnym" i "Edukacji i Dialogu", współpracował jako recenzent z Nową Siłą Krytyczną Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego w Warszawie (e-teatr.pl), wortalem "Dziennik Teatralny" i wortalem "Teatr dla Was"; obecnie związany z internetowym przeglądem teatralno-literackim "Yorick".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji