Artykuły

Radosław Paczocha: sprawa tożsamości narodowej jak miłosne wyznanie

- Bycie Polakiem, Anglikiem Czechem czy Rosjaninem to raczej kwestia przynależności kulturowej, często religijnej albo zwyczajnie wewnętrznej deklaracji - mówi dramatopisarz Radosław Paczocha w kontekście premiery spektaklu "Ruscy" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, w rozmowie z Przemysławem Guldą w Gazecie Wyborczej-Trójmiasto.

Czym jest polskość? Co to znaczy być Polakiem? Czy Polacy są tolerancyjni wobec przybyszy: obcokrajowców, ale też repatriantów? Jakie jest miejsce tych ostatnich w polskim społeczeństwie? Takich kwestii dotykał będzie najnowszy spektakl w Teatrze Wybrzeże: "Ruscy", prapremiera najnowszego dramatu Radosława Paczochy.

Przemysław Gulda: Czemu zdecydowałeś się w swoim najnowszym tekście poruszyć problem statusu polskości?

Radosław Paczocha: Temat tożsamości narodowej wydaje mi się istotny i ciekawy nie od dziś. Przez długie lata byliśmy społeczeństwem monoetnicznym i monoreligijnym i nadal nim w przeważającej mierze jesteśmy, ale otwartość granic i "obcy u bram" powodują, że tym silniej i precyzyjniej próbujemy dookreślić naszą polskość. Od kilkudziesięciu, jeśli nie setek lat my sami we własnym gronie pałujemy się po głowach zwrotem "prawdziwy Polak" i wzajemnie sobie tej polskości prawdziwej i wydumanej odmawiamy, a kiedy staje przed nami Polak czy Polka z Kazachstanu, z piękną polską martyrologiczną kartą (jeśli w ogóle zwrot "piękny" jest tu na miejscu), ale za to z "ohydnym ruskim akcentem", to mu tej polskości w pierwszym odruchu odmawiamy. No więc jak trwałe są fundamenty tej naszej martyrologicznej polskości, skoro można ją w sekundę zdmuchnąć obcym akcentem?

Jak budowałeś faktograficzne zaplecze swojego dramatu? Jak wyglądała twoja dokumentacja do tego tematu?

- Ponad dziesięć lat temu miałem przyjemność poznać Polkę repatriowaną z Kazachstanu, Julię Sałacińską, socjolożkę, która akurat wtedy pisała pracę doktorską na temat trzech pokoleń Polaków, najpierw deportowanych do Kazachstanu, a potem repatriowanych do Polski. Julia spotykała się z repatriantami z Kazachstanu, robiła z nimi wywiady i dużo o tych wywiadach i swoich badaniach nam - czyli także mojej żonie - opowiadała. Opowiadała też o swoim życiu w Kazachstanie i w Polsce. To był dla mnie bardzo silny impuls, wtedy zrozumiałem, na czym polega dramat repatriantów w Polsce. Potem pomagałem trochę przy językowej korekcie doktoratu Julii, który dziś można nabyć jako książkę "Deportowani i repatrianci. Trzy pokolenia kazachstańskich Polaków wobec problemu tożsamości". Oczywiście już na etapie pracy nad tekstem czytałem wydane w formie książkowej wspomnienia deportowanych i repatriowanych Polaków, wziąłem też udział w seminarium doktora Roberta Wyszyńskiego, socjologa z Uniwersytetu Warszawskiego, który od kilkunastu lat zajmuje się tym tematem, parokrotnie był też w Kazachstanie, na co ja nie bardzo mogłem sobie pozwolić. Śledziłem także doniesienia prasowe, tym bardziej, że temat repatriantów wraca czasem w obietnicach polityków, tylko że po wyborach jest już różnie realizowany, bo też i procent wyborców zainteresowanych tymi obietnicami nie jest zbyt wielki.

Czy miałeś kontakt z repatriantami? Jakie są ich największe problemy?

- Jak już powiedziałem poprzez znajomość z Julią Sałacińską, także częścią jej rodziny i znajomych, miałem bezpośredni kontakt z repatriantami, ale szczerze mówiąc nie traktowałem wówczas tych prywatnych znajomości jako researchu. Owszem, miałem wówczas taką myśl, że repatrianci i ich problemy mogą być ważnym tematem dla ważnego społecznie przedstawienia, ale od tej myśli do realizacji była jeszcze daleka droga. A co do problemów Problemy repatriantów w dużej mierze pokrywają się z problemami imigrantów, z jedną, bardzo dla nich istotną różnicą: to są ludzie, którzy za granicą czuli się Polakami, a w Polsce im się bardzo często tej istotnej dla nich polskości odmawia (choćby z racji wspomnianego akcentu bądź nieznajomości języka i polskich realiów), co jest źródłem ich wielkiego, niedocenianego przez nas, cierpienia.

Czym jest dziś bycie Polakiem? Jakimi kryteriami trzeba się w dzisiejszych czasach posługiwać, żeby to ustalić?

- No cóż, jak masz rodziców Polaków, rodzisz się i mieszkasz w Polsce, to jesteś Polakiem i ciągle ta odpowiedź jest zadowalająca dla większości naszych rodaków i oczywiście trudno ją podważać. Ale można i chyba należy dziś na sprawę tożsamości narodowej spojrzeć bardziej niuansowo, nie zapominając przy tym o polskich emigrantach za granicą i imigrantach, a także repatriantach w Polsce. Na pewno genetycznie jako mieszkańcy równin, do tego mocno doświadczeni historycznie, mamy mocno "wstrząśnięte" DNA. Z tej perspektywy patrząc, nawet najzagorzalsi polscy nacjonaliści mogliby znaleźć w swoim kluczu genetycznym domieszkę tej czy owej krwi. Także genetyka raczej nie jest tu odpowiedzią.

Bycie Polakiem, Anglikiem Czechem czy Rosjaninem to raczej kwestia przynależności kulturowej, często religijnej albo zwyczajnie wewnętrznej deklaracji.

Julian Tuwim był etnicznym Żydem, zakochanym i identyfikującym się z polską kulturą i polskim językiem, trudno przecenić to wszystko, co wniósł do polskiej kultury, z którą się w pełni identyfikował i ta identyfikacja stanowiła o jego tożsamości, a nie jego etniczne pochodzenie. Ale też można się urodzić w Polsce, wychować w Polsce, mieć polskich rodziców, dziadków, pradziadków i nie identyfikować się z "byciem Polakiem" albo wręcz nienawidzić Polski. O zjawisku polskiego autorasizmu na przestrzeni wieków pisał choćby w swojej książce Adam Leszczyński. Mogę sobie też wyobrazić taką oto sytuację, że ktoś rodzi się daleko od Polski, w niepolskiej rodzinie, po czym ten ktoś przyjeżdża do nas i w pełni się z naszym krajem identyfikuje, do tego staje się polskim patriotą. Oczywiście nie jest "tym samym Polakiem", co ten urodzony w Polsce, choćby z racji innego wychowania, czy nabytego w dzieciństwie języka i kultury, ale czy to jest naprawdę aż tak istotne? Sprawa tożsamości narodowej coraz częściej staje się szalenie delikatna, czasami jest jak miłosne wyznanie, które gdzieś tam na końcu trzeba potwierdzić dokumentem. I tu się otwiera głucha przepaść nieporozumień: pomiędzy tym miłosnym wyznaniem a zimnymi procedurami. Z innej jeszcze strony patrząc: rodzimy się w Polsce, mówimy i myślimy po polsku, pracujemy tu, płacimy tu podatki, niby identyfikujemy się ze swoją ojczyzną, ale jest ona nam często zwyczajnie obojętna, nie czujemy się polskimi patriotami, nie robimy nic pro publico bono, mimo to nikt nam naszej polskości nie odmawia. I ta polskość więcej waży od polskości z wyboru i patriotyzmu z wyboru? Czy o to nam rzeczywiście chodzi?

Czy w dzisiejszej płynnej rzeczywistości dawne definicje narodowości, etniczności, rasy, mają jeszcze rację bytu?

- Mam poczucie, że definicje etniczne coraz częściej stają się tym, czym kiedyś były drzewa genealogiczne. Czyli stają się coraz bardziej indywidualne i na swój paradoksalny, wspólnotowy sposób intymne. Stajemy się coraz bardziej wymieszani rasowo, rodzimy się w jednym kraju, pracujemy w drugim, a na starość i umieranie wybieramy na przykład Andaluzję. Jednocześnie część z nas chce się grodzić i zamykać lub umacniać granice, chce choćby dla samych siebie wiedzieć, że jest tym i w związku z tym nie jest owym lub na odwrót.

W idealnym świecie możliwe powinny być obie te postawy, pod warunkiem, że każda z tych postaw jest dla siebie nawzajem tolerancyjna.

Jeśli wybieramy jedną z tych postaw po to tylko, by negować drugą, trudno mi dla niej znaleźć rację bytu. Innymi słowy, nie wszyscy musimy mieć otwarte granice, byle te granice nie były zamykane z powodu nienawiści i ksenofobii. Z kolei taki na przykład Benedetto Croce powiedział kiedyś, że czuje się bardziej filius tempori, niż filius loci. Co to oznacza w praktyce? Że więcej łączy nas z Rumunem czy Anglikiem, którzy żyją tak jak my w XXI wieku, niż z Polakiem z XIV wieku. I to też jest prawda o naszej tożsamości w dobie niekończących się rewolucji przemysłowych i technologicznych.

Jak fakt, że w Polsce mieszka, pracuje i bawi się coraz większa ilość obcokrajowców wpłynie na nastroje antyuchodźcze i ksenofobiczne?

- Mam nadzieję, że wpłynie pozytywnie, ale z tą nadzieją jest tak trochę jak z badaniami statystycznymi. Gdyby patrzeć, w jakim procencie na polskie PKB wpływa np. praca imigrantów z Ukrainy, powinniśmy wyciągnąć wniosek, że jesteśmy bardzo tolerancyjnym narodem. Ale czy tacy jesteśmy w istocie? Na pewno proces asymilacji wymaga czasu i edukacji, i to z obu stron. I na pewno nie pomagają w tej asymilacji ohydne spoty wyborcze, dla których trudno znaleźć rację bytu nawet z punktu widzenia ekonomii, a co dopiero mówić o chrześcijańskich wartościach.

***

"Ruscy" będą pierwszą premierą prezentowaną na nowej scenie Teatru Wybrzeże, w Starej Aptece. Będzie to zarazem początek cyklu "...do Polski", w ramach którego od 11 do 20 listopada w Teatrze Wybrzeże będzie można oglądać zrealizowane tu w ostatnich latach spektakle poświęcone szeroko rozumianym pojęciom niepodległości i polskości. W programie przeglądu znajdą się m.in.: "Broniewski", "Przedwiośnie", "Śmierć białej pończochy" czy "Święto Winkielrida". Karnet na wszystkie siedem spektakli kosztuje 140 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji