Artykuły

Hamlet pomiędzy niebem i ziemią

Trwoga i wrzask. I wściekłość. Scena jest otwarta, kiedy wchodzimy do teatru, zwyczajna, trochę zakurzona; przyciemnia się nagle, zaludnia szarymi postaciami, oświatlanymi przelotnie pulsowaniem niezbyt jaskrawych świateł, wybucha wrzaskiem. Łomotaniem blach, krzykiem, nerwową szamotaniną. Dzieje się coś nieokreślonego lecz groźnego, trwa stan alarmu. Nagle wrzask cichnie, w jaskrawym świetle u szczytu centralnie poprowadzonych schodów pojawia się król. Młody jeszcze i krzepki, rzeczowo omawia sytuację Danii i jej zagrożenie ze strony Norwegów, referuje kroki, jakie podjął przeciw młodemu Fortynbrasowi, instruuje posłów. Potem dwornie wyraża zgodę na wyjazd Laertesa. Wszystko to dzieje się jak gdyby ponad owym wrzaskiem i trwogą. I teraz nam przedstawiają Hamleta.

Jest to młody chłopak w czarnym kostiumie rozchełstanym na piersiach, obwieszony łańcuchem, na którym - jak przekonamy się w wielkiej scenie z Gertrudą - wisi medalion z portretem ojca. Na razie jednak i kostium i łańcuch nie różnią się od spotykanych dzisiaj na ulicach, podobnie jak swoista słodycz uśmiechu Marka Bargiełowskiego - Hamleta przypomina w niektórych przynajmniej sytuacjach, o istnieniu pewnej młodzieżowej orientacji, A Hamlet najwyraźniej jest w tym spektaklu reprezentantem pokolenia, przywódcą rówieśników-Czyżby więc w takim lustrze kazał Maciejowski przeglądać się naszym podłościom i cnotom?

Bo pierwszych słowach królewskich zwróconych do niego, Hamlet gwałtownie rzuca się na ziemię. Nie na deski - scena pokryta jest na całej przestrzeni grubą warstwą szarego piasku - na ziemię. Czyni to tak sprawnie i skwapliwie, jakby czekał tylko na okazję do demonstracji; leżąc wygłasza tyradę żałobną. Nie można przyjąć innego wariantu interpretacyjnego - gest jest nieszczery, fałszywy, Hamlet nie pozostaje na dworze wyłącznie po to, by demonstrować żal po śmierci ojca. Już teraz czai się, wsłuchuje w zgiełk, którego nie słyszą inni mieszkańcy królewskiego dworu, czeka, choć po tej scenie dopiero przyjaciele opowiedzą mu o duchu błądzącym po murach i o północy zaprowadzą do niego. A duch to tylko dłonie ludzkie, wiele dłoni, ukazujących się Hamletowi w szczelinach stopni, prowokujących, umykających, wymownych. I głos - nakaz (w scenie z Gertrudą nie będzie już ani rąk, ani głosu, tylko nagłe zapatrzenie Hamleta). Nie jest to więc duch spirytystycznej, pozaziemskiej natury. Widzi go prócz Hamleta Horacy i żołnierze, krąg rówieśników-przyjaciół, wszyscy, którzy słyszą również zgiełk dochodzący zza pałacowych murów, związani nienawiścią do tego, co gnije w państwie duńskim. Duch stanowi rodzaj zbiorowego sumienia, symbolizuje niepokój całej generacji. Bo przecież tylko ci młodzi chłopcy są nań wyczuleni. Dwór jest do końca poza tym wszystkim, do końca pozostanie w izolacji; Laertes, rówieśnik Hamleta, nie wpadnie do króla na czele zbuntowanego tłumu lecz sam, choć niewątpliwie należy do kręgu słyszących zgiełk za murami.

Chłopiec z książką w ręku, dziewczyna z. książką w ręku. Monolog "Być albo nie być" rozpoczyna Hamlet jakby czytając go z książki podsuniętej mu przez Ofelię. Ostrzeżenie przed podsłuchującym królem i Poloniuszem? Przypomnienie czegoś, jakiegoś zobowiązania, którego Hamlet nie dotrzymuje? Siad sprzysiężenia, spisku? Przecież w tym momencie nie jest to jeszcze sprawa wyłącznie między nimi dwojgiem. Stanie się nią, kiedy Ofelia spostrzeże, że szaleństwo Hamleta to nie tylko maska, że sięga głębiej, obraca się również przeciw niej. Jeszcze mówiąc o bogatych darach, które jej ofiarował, ciśnie mu książkę pod nogi.

Jakby została oszukana nie tylko w miłości. Ale dla niej ważna jest tylko miłość; będzie się wlokła po stopniach, czepiając się nóg Hamleta, skamląc i żebrząc, coraz bardziej zuchwała i wyuzdana, gdy ten odsyła ją do klasztoru. Jest tylko namiętnością, nie potrafi dojrzeć zamiarów Hamleta i jego rozpaczy, zrozumieć jego sytuacji, pragnienia czystości, pogoni za porządkiem moralnym. Bowiem nie władza lecz ów porządek jest jedynym celem Hamleta. Obie kobiety, Ofelia i Gertruda, właściwie obojętnie patrzą na jego szamotaninę, dla nich kwestia porządku moralnego nie istnieje, nie jest im potrzebny. Nawet w spisku Ofelia widziała tylko Hamleta. Teresa Marczewska jest bierną, uległą, senną nieco dziewczyną, do momentu gdy Hamlet ją odrzuca. Teraz wybucha szaleństwem. Aktorka bardzo pięknie rysuje jego fazy: rozpętaną pasję miłosną w scenie "Idź do klasztoru", odrętwienie w scenie z aktorami, obłęd w akcie IV. Oszczędza gest i intonacje, kiedy jednak zinterpretować ma zmianę sytuacji Ofelii, kolejne pęknięcie psychiczne, gwałtownie przerzuca się w inną gamę środków aktorskich. Jej gest staje się niekonwencjonalny, chciałoby się rzec -antyestetyczny, jeżeli .można jeszcze posługiwać się takim pojęciem; postać zyskuje na wyrazistości, założenie postaci a i pewna warstwa znaczeniowa spektaklu stają się przejrzyste. Inne, dojrzalsze wcielenie tego, kim jest w istocie Ofelia, reprezentuje Gertruda (Maria Chwalibóg). Też tylko namiętność, tyle że już zreflektowana, zgaszona, mądrzejsza o zmęczenie i rozczarowania. Ta Gertruda przeniknięta jest świadomością, że zapłaci wysoką cenę, że wyznaczy ją jej syn, że naruszyła cały system przesądów o porządku moralnym, choć jednocześnie wie, iż żaden rzeczywisty porządek moralny nie istnieje. Też piękna rola, choć raczej daleka od obowiązującego u nas wzoru postaci Gertrudy, nękanej przez sumienie.

W jakiejś mierze obie kobiety są wyznacznikami losu Hamleta; wiążą go z ziemią, ujawniają mu jedną stronę jego natury, zarazem jednak stanowią dlań najwymowniejszy dowód rozsypywania się wartości - zdawałoby się - najtrwalszych. W finale wielkiej sceny Hamlet - Gertruda, dość dyskretny dotąd motyw erotyczny znajduje potwierdzenie: Gertruda długo i jednoznacznie całuje Hamleta w usta. I zastanawiające - gest ten, podobnie jak i cały ów motyw, wydaje się właściwie zupełnie bez znaczenia; po prostu jak przeoczony konwencjonalny szczegół interpretacyjny, przeoczony anachronizm, coś, co zapomniano uprzątnąć po dawnej inscenizacji.

Pamiętam innego Hamleta, sprzed kilkunastu miesięcy. Król - swoiste studium psychopatologiczne, erotycznie niemal zafascynowany Hamletem, egzotyczna królowa, rozkojarzona przez konflikt dwóch pasji jednako miłosnych, wreszcie wybuch seksu w scenie Hamlet - Ofelia. Dzisiaj wszystko to wydaje się miałkie, sprawia wrażenie, jakby działo się niezmiernie dawno, w innych czasach. Przed dwoma laty mniej więcej również i Maciejowski inscenizował Hamleta - w Toruniu, w tej samej konstrukcji scenicznej Zofii Wierchowicz, z Markiem Bargiełowskim i Teresą Marczewską. Zupełnie inne przedstawienie, choć podobne! Tamto było strojne, kostiumy miały jeszcze ślad renesansowego bogactwa, scenę rozświetlał kryształowy żyrandol, Marek Bargiełowski zwijał się po ziemi i wzlatywał po schodach w swoje niebo czystości, Ofelia tarzała się w nieukojeniu miłosnym nawet wobec Poloniusza. Teraz to wszystko odbarwiło się i wyszarzało, kostium stał się bliski "jakiemukolwiek", środki aktorskie zostały zredukowane, uprościł się kształt ogólny inscenizacji, czytelny stał się zamiar. Pozostało jeszcze trochę owego "biologizmu", można by jeszcze wskazać nadmiar naturalistycznego szczegółu, nieco egzaltacji i komplikacji psychologicznych, które już zresztą niczego prócz faktury nie komplikują, bo wielkie zwierciadło, jakie ' przeziera ze sceny, po prostu nie chwata tych szczegółów.

Nawet zbrodnia, o którą wspiera się tron, niewiele nas już obchodzi. Król (Jan Tesarz) jest władcą pragmatycznym, jego działania wydają się celowe, może nawet konieczne w sytuacjach, wobec których go postawiono, w konwencjach tego dworu, które istniały na długo przed nim. Podejmuje on próbę zracjonalizowania chaosu, jaki zakrada się na jego dwór, usiłuje zlikwidować narastające zagrożenie, łudzi się, że wypracowany system i teraz okaże się skuteczny. Łudzi się i Poloniusz, grany przez Sławomira Misiurewicza w innej nieco, bardziej rodzajowej manierze, uosobienie tego systemu, premier, który przeżył już paru panujących, ciągle niezbędny, rzucający jednak pewien cień również i na poprzedniego króla, ojca Hamleta. Nie rozumieją, że kończy się epoka. Hamlet jest od nich bardziej inteligentny i to nie tylko w tym, że umie przejrzeć ich grę lub wywieść w pole rutynowanych agentów (zdemonizowanych wręcz w przedstawieniu, co nie wydaje się uzasadnione). Widzi rozsypywanie się świata, nieodwracalność przemijania dawnych wartości i norm. Kiedy pojmie, że jego niebo było również tylko złudzeniem, pozostanie mu już jedynie dogrywka, dopełnienie własnego losu.

Ale przecież tylko działanie Hamleta, rezultat jego nadświadomości moralnej, przyniosło realne skutki i to skutki o najdonioślejszym znaczeniu. Hamlet przyśpieszył rozkład więzienia duńskiego; maksymalizm moralny nie był do pogodzenia z istniejącym porządkiem, inscenizacja podpowiada, że był nie do pogodzenia również i z tym porządkiem, jaki nadchodził. Czyli - z żadnym porządkiem. Wróćmy do pierwszej sceny. Dowiadujemy się z niej, że Dania znalazła się w stanie zagrożenia bytu państwowego. W następnej informują nas o gorączkowych przygotowaniach do obrony. Hamlet wprowadza zamęt, najpierw porzuca krąg swoich przyjaciół-spiskowców, potem, w zaciekłym tropieniu prawdy, rozsadza od wewnątrz dwór. W rezultacie końcowej masakry pozostaje pustka i nie ma już nikogo, kto mógłby przeciwstawić się Fortynbrasowi, lub choćby tylko formalnie zakwestionować jego prawa do tronu duńskiego. Porządek moralny, w imieniu którego Hamlet wystąpił, sprzeczny był z racją stanu, jakąkolwiek zresztą. Jeżeli nawet zamiar inscenizacji formułowany był inaczej, sama inscenizacja nie zostawia żadnych wątpliwości: dylemat Hamleta rozegrał się na płaszczyźnie wyłącznie moralnej, pytanie Hamleta zabrzmiało z całą ostrością na nowo.

Neoelżbietańska konstrukcja Zofii Wierchowicz zasłana jest trupami. Ze zgiełkiem i biciem w blachy wchodzi Fortynbras. Horacy zaczyna opowiadać "zdumionemu światu, jak się to stało". Ale nikt nie jest zdumiony i nikt go nie słucha, Fortynbras jednocześnie krzyczy o swoich prawach do tronu, w trakcie tych dwóch nałożonych na siebie monologów wchodzą ludzie w szarych kostiumach, żołnierze Fortynbrasa, i rozpoczynają demontaż. Sprawnie i obojętnie rozkładają elementy konstrukcji, stuk młotków zagłusza zarówno epitafium Horacego, jak i proklamację Fortynbrasa. Ten świat ulega po prostu likwidacji, Dania była już za starym więzieniem. Kiedy Fortynbras kończy słowami "Byłby wielkim królem", jest to już tylko rytuał, który nie obchodzi nikogo. Nieważne, jaki byłby król, skoro król jest. Ten nie powtórzy pytań Hamleta, w nowym, lepiej urządzonym świecie nie będzie już na nie miejsca.

Wiele jest piękności w tym przedstawieniu. Odznacza się ono wspaniałym, płynnym rytmem, dojrzałością aktorstwa, prostotą rozwiązań. Hamletem wrażliwym i napiętym, który potrafi nas zmusić, byśmy dzielili jego generalną wątpliwość. Naprawdę wielki jest finał. Gdy się spojrzy przezeń wstecz na całe przedstawienie, obraz oczyszcza się ze wszystkiego, co było w nim przypadkowe i nieważkie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji