Artykuły

A może by... ze znakiem jakości? Po XII Festiwalu Teatrów Polski Północnej w Toruniu

Prasa kulturalna, znajomi, tzw. czynniki oficjalne, wreszcie ludzie najzupełniej postronni, ci, którym sprawy kultury nie spędzają bynajmniej snu z powiek, stwierdzili już dawno: Polska stoi festiwalami. Jest to osąd pejoratywny, kryjący w sobie pokłady bolesnej autoironii, pobrzmiewającej groźnymi skojarzeniami, kiedy to np. Polska "stała" czymś zgoła innym... Fataliści skłonni są nawet przypuszczać, że wszelkie nasze doraźne niedostatki biorą się z owego nadmiernie rozwiniętego życia festiwalowego, które kwitnie tak bujnie na wielu naszych grządkach. Mamy tych festiwali podobno aż... Ano, nikt jakoś ich do tej pory nie zrachował, mimo że wiele już na ich temat wylano atramentu i żółci. Nas interesuje w tej chwili jeden tylko odcinek polskiej wegetacji festiwalowej, przyznajmy szczerze - sercu najbliższy: festiwale teatralne.

Polska teatralna mapa festiwalowa aktualnie wykazuje dwa ogólnopolskie festiwale tematyczne (Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych we Wrocławiu oraz Festiwal Dramaturgii Rosyjskiej i Radzieckiej w Katowicach) oraz 3 duże terenowe. Dla ośrodków teatralnych z Północy Polski - istnieje od 1958 r. Festiwal Teatrów Polski Północnej w Toruniu: dla Polski Centralnej - Kaliskie Spotkania Teatralne (od 1961 r.) i dla teatrów z Południa - Rzeszowskie Spotkania Teatralne (też od 1961 r.). Na wierzchołku tej sieci festiwalowej znajdują się organizowane od 1965 r. Warszawskie Spotkania Teatralne, będące czymś w rodzaju Festiwalu Festiwali, prezentujące najlepsze (nagrodzone) pozycje pięciu wyżej wymienionych.

Oprócz tych imprez o znaczeniu centralnym istnieje jeszcze kilka przeglądów całkowicie lokalnych oraz ogólnopolskie imprezy teatrów określonej formy, jak Festiwal Teatrów Jednego Aktora (organizowany w "Piwnicy Świdnickiej" we Wrocławiu) czy Teatru Małych Form (w Szczecinie). Odrębna instytucją (o której nie będziemy mówili) są festiwale teatrów studenckich. Wróćmy jednak do terytorialnego schematu festiwalowego, zostawiając na boku festiwale tematyczne.

W grę wchodzą właściwie trzy pozycje festiwalowe: imprezy w Toruniu, Kaliszu i Rzeszowie. Toruń i Kalisz zorganizowane są na zasadach konkursu, który rozstrzyga specjalnie powołane jury, oceniające oglądane przedstawienia. W ramach tego trójfestiwalowego schematu mieści się cała właściwie produkcja bieżąca teatrów w Polsce. Te trzy terytorialne imprezy stały się rodzajem barometru, rejestrującego stan poszukiwań artystycznych polskiego teatru, stan jego "dnia codziennego". Można dowiedzieć się, czym karmi się widza w tzw. terenie, co się w owym terenie wykluwa, jaki teatr się tam robi. Można oczywiście zgłosić zastrzeżenie, czy będzie to wiedza bezwzględna, że trzeba brać poprawkę na nietypowość, na - często - "festiwalowo" galowy szlif prezentowanych przedstawień. Widz miejscowy, który ogląda przecież to swoje "wyszlifowane na wynos" przedstawienie, może tylko na tym zyskać. Bo tam gdzieś - w Toruniu czy Kaliszu - teatr gra je raz, całą resztę (czasem będzie to kilkanaście, czasem aż... dzieścia czy dziesiąt razy) - u siebie. W Zielonej Górze, w Koszalinie czy Gnieźnie. Co jest natomiast walorem festiwalu wręcz nie do zastąpienia, to możliwość konfrontacji własnego dorobku z tym, co pokazują inni. Możliwość zorientowania się w gustach, modach (a tak!), prądach, w tym co się gra, jak, z kim. Nawet plotki i kontakty środowiskowe jakoś tam służą pożytkowi kultury. Dla dyrektorów teatrów festiwale są w końcu rodzajem giełdy, na której można skompletować zespół aktorski. I wreszcie moment najbardziej ludzki i "festiwalowy" - szansa, że się zostanie wylansowanym, że dowie się, usłyszy, zobaczy, przeczyta o nas cała Polska (a przynajmniej ci, na których twórcom zależy). Że - nie ma się co bać tęgo słowa - od tego dnia może się zacząć kariera. (Przerażonym purytanom etycznym przypominam, że myślę o "karierze artystycznej" tłumaczącej się pełnym rozwojem osobowości artystycznej).

Karierę na festiwalu może zrobić (i często robi) nie tylko artysta. Może ją zrobić również określony teatr, model teatru. Podobnie jak wylansowany może zostać określony inscenizator, określoną Inscenizacja, określony typ czy maniera inscenizowania. Czy więc teatry zyskują na swoich przeglądach-spotkaniach, bo tym w końcu są owe szumnie nazywane festiwalami imprezy? Wydaje się, że bezspornie - tak. Zresztą nie wydaje mi się. by trzeba było specjalnie szukać argumentów "za festiwalami"; cale mnóstwo dostarcza ich także historia kultury; w końcu formacje kulturowe niegdyś kwitnące, ot chociażby taka Grecja, wielce sobie ceniły i popularyzowały tę formę życia społecznego, połączonego z edukacją kulturalną. W naszej rzeczywistości także najważniejszym atutem festiwali teatralnych jest ich rola kulturotwórcza dla środowiska w jakim są organizowane. Jeżeli wierzymy, że znaczyć powinno cokolwiek pojęcie "integracja kulturalna", to festiwale teatralne są tej integracji czynnikiem poważnym. Szczególnie potrzebne są ośrodkom mniejszym i trafna była idea organizowania ich w stosunkowo niedużych miastach, dysponujących jednak określonym zapleczem kulturalno-intelektualnym. Taki jest Toruń ze swoim Uniwersytetem, Kalisz ze swoją tradycją teatralną, Rzeszów ze swoimi ambicjami i urokiem.

Rzecz dziwna, że na nie właśnie (zwłaszcza na dwa pierwsze) spadł cały impet ataków przeciwników festiwali jako takich. Już nieszczególnie najlepsza atmosfera towarzyszyła planom przyszłego festiwalu w Kaliszu. Już tam wyczuwało się, że gdzieś tam "bohaterowie są nieco zmęczeni", i niespecjalnie entuzjazmują się kontynuacją imprezy. W Toruniu przed rozpoczęciem festiwalu powitały nas plotki (którym zresztą dała wyraz miejscowa prasa) jakoby ten - dwunasty z rzędu - festiwal miał być już w swej dotychczasowej formie ostatnim. Jakoby istnieje plan zorganizowania ruchomego Festiwalu Teatrów Polski Północnej, który odbywałby się co rok gdzie indziej. Wymieniano nawet - obok Torunia - Gdańsk i Szczecin. Cóż - plotki zostały zdementowane na konferencji prasowej, zorganizowanej 20 czerwca w ramach sesji wyjazdowej Klubu Krytyki Teatralnej. Uczestnicy dyskusji jak jeden mąż opowiedzieli się za utrzymaniem Torunia, jako stałej siedziby festiwalu i festiwalu w ogóle dalszą kontynuacją...

Nie przeceniajmy jednak roli prasy i krytyki, choćby i teatralnej Po drugie: fakt powstania owych plotek i planów przeobrażeniowo-likwidacyjnych może budzić uzasadniony niepokój. Z drugiej strony jednak nie są one jedynie wynikiem czyjejś tam złej woli i czyichś tam określonych gustów, przyjrzyjmy się np. tegorocznemu XII Festiwalowi toruńskiemu.

Nie był ani lepszy ani gorszy niż ostatnie imprezy tego typu w ciągu ostatnich, powiedzmy - dwóch lat. Stanowił lustro rzeczywistości, która - odbita - ukazała (niestety) swoją bardzo niepociągającą twarz. Na 14 inscenizacji zaprezentowanych przez 9 teatrów (Bydgoszcz, Toruń, Grudziądz, Gdańsk, Teatr Ziemi Gdańskiej z siedzibą w Gdyni, Szczecin, Koszalin. Białystok i Olsztyn) szczerze interesujące - na dobrą sprawę, były może cztery, może pięć. Triumfował (z małym wyjątkiem) zły gust reżyserów, niedobra literatura, mały realizm, estetyka albo nieznośnie konwencjonalna, albo nieznośnie nowoczesna (czytaj: pretensjonalna). Na repertuarze tegorocznym zaciążyła źle pojęta służebność wobec rocznic, źle pojęta służebność wobec aktualnych zadań politycznych. Na realizacjach - źle pojęta tzw. staranna robota, lub źle pojęta ambicja "zrobienia bomby".

Przedstawienia, które liczyły się na tym "ani lepszym ani gorszym" festiwalu tegorocznym, to te właśnie, które otrzymały nagrody. I trudno się dziwić tej zbieżności, jako żywo nie było bowiem w czym wybierać. Na planie pozostało więc szczecińskie "Wesele" w reż. Józefa Grudy, toruński "Hamlet" w reż. Maciejowskiego, oryginalne przedstawienie "Edwarda II" Marlowea z Olsztyna (reż. Jan Błeszyński) 1 i adaptacja "Przedwiośnia" Żeromskiego reprezentowana przez gdański Teatr "Wybrzeże".

Cztery spektakle, cztery nagrody, cztery interesujące koncepcje. Ale w tym także dwa najsilniejsze pod względem możliwości artystycznych teatry (Gdańsk, Szczecin), z którymi nie mogą w żaden sposób konkurować skromniejsi partnerzy z Grudziądza czy Białegostoku. Chociaż podjął tę rywalizację teatr również dotąd nie najświetniejszy - Olsztyn. Ciekawa koncepcja "Edwarda II" zasadzająca się na tkwiącym immanentnie w przekładzie J. S. Sito pomyśle grania teatru w teatrze, przeprowadzona została z brawurą. Słynny już w Polsce ring bokserski stanowił oprawę scenograficzno-sytuacyjną dla działań bohaterów: ludzi namiętnych, kierujących się instynktami, parających i zadających ciosy jak przystało na prawdziwych zapaśników. Był to pokaz teatru okrutnego i fascynującego, zarazem manifestacyjnie antyiluzjonistycznego. Był on czymś świeżym (z brodatą tradycją co prawda) i zapładniającym. Całkowicie rewelacyjne okazało się "Wesele", wyreżyserowane przez Józefa Grudę. A właściwie - najważniejszy tu - akt U "Wesela", akt rozmów gości weselnych z widmami. Rozegrano to jak piekielnie współczesną dyskusję o sprawach Polaków. Prosty zabieg reżysera: aktor kreujący postać realną, i aktor kreujący przydane mu widmo, mówią razem jeden tekst - sprawia, że jest to pasjonująca kłótnia, publicystyka w wielkim stylu, Tym bardziej że wszystko jest jakby wyrwane widzom z gardła. Aktor spiera się z widmem z wąskiego' pomostu, wybiegającego ze sceny aż na pół widowni, a widmo (po cywilnemu i zwyczajnie ubrane) stoi bezpośrednio w tłumie już na widowni, jest jednym z nas. Ich kłótnia na dwa głosy, ich tekst mówiony na różnych napięciach emocjonalnych, stwarza łudzące wrażenie uczestnictwa w sporze... Znowu więc "Wesele" rezonuje w nas niezwykle silnie. Zrobione na publicystykę, traci oczywiście wiele ze swej urody czysto teatralnej, jest bardziej oschle. Ale to są już koszta koncepcji inscenizacyjnej, które - co ukrywać - warto zapłacić. Przygotowany w Toruniu "Hamlet" Jana Maciejowskiego satysfakcjonuje estetycznie, pozostawiając może pewien niedosyt intelektualny. Jest to przedstawienie bardzo piękne i bardzo jakoś tradycyjnie pojmowanego Szekspira odfiltrowane. Przypomina nieco warszawski spektakl Hanuszkiewiczowskiego "Hamleta" - (chociaż jest od niego wcześniejsze) też bardziej pokazuje rozterkę działań, niż rozterkę myśli.

Gdańskie "Przedwiośnie" - to kulturalna, spokojna ilustracja książki. Pokaz niezłej roboty, pokaz rzetelnego aktorstwa - i na tym koniec. Ganić nie ma za co, chwalić nie bardzo jest po co.

Tyle pokrótce o tym, co warto było obejrzeć w Toruniu w tym roku. Wnioski?

Wydaje mi się, że cztery przedstawienia to jednak za mało, by skutecznie podbudować wszystkie przytoczone wyżej argumenty za festiwalem, za toruńskim w szczególności. Proszę mnie dobrze zrozumieć: programowo jestem za imprezą, za instytucją festiwali (nawet jeśli odzwierciedlają zły czy kryzysowy stan teatrów), ale w sytuacji, kiedy jest ona zagrożona, kiedy szuka się na gwałt argumentów "przeciw", nie można sobie pozwalać na niską jakość. Na złe sztuki, na łatwiznę, na robienie "jak leci", na tłumaczące wszystko: jest to przecież tylko przegląd tego, co robimy na co dzień. Na... tylko cztery dobra pozycje. Nie wiem, czy nie byłaby pożądana (myśl tę rzucił już Roman Szydłowski) jakaś wstępna eliminacja przedstawień zgłoszonych na festiwal, jakaś surowsza kwalifikacja. Marzy mi się np. coś w rodzaju instytucji "teatralnego znaku jakości". Że tylko takie "wysokogatunkowe" pozycje znajdowałyby się w programie np. festiwalu toruńskiego. (Należy mu się to. jest wszak weteranem i najbardziej zasłużonym na tym polu w Polsce). Ów znak jakości odnosiłby się tyleż do wyboru autora, co i poziomu realizacji scenicznej. Wiem, że jest to myśl dyskusyjna - więcej - jest to piekielnie trudna sprawa. Mogłyby się zdarzyć takie lata, w których nie wszystkie teatry Polski Północnej uczestniczyłyby w festiwalu, że miałyby spowodowane ową koniecznością uzyskania znaku jakości - "przestoje festiwalowe", że... Ale też wtedy uczestnictwo w nim byłoby zaszczytem, nobilitacją, o którą warto się starać i która się serio liczy. A już tak jest, że to co nie przychodzi automatycznie, staje się bardziej pożądane. Może jest to jakiś sposób na uratowanie zasłużonej i potrzebnej imprezy, która także nic nie straci na tym, jeżeli stanie się bardziej ekskluzywna? A jeżeli jakiś teatr w danym roku nie uzyskałby dla swojej pozycji "znaku jakości", kwalifikującego go do toruńskiego konkursu - cały festiwal byłby po prostu krótszy o jeden dzień, a porażka teatru, polegająca na nieuczestniczeniu jest przecież i tak mniejsza niż w wypadku, gdy się - dajmy na to - nie najlepiej zaprezentuje.

Więc może - festiwal ze znakiem jakości?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji