Artykuły

Polak poprowadził operę, która dla Francuzów jest pomnikiem. Bastylia wzięta!

Łukasz Borowicz jako pierwszy polski dyrygent poprowadził spektakl w Operze Paryskiej. Czy okaże się to dla niego przepustką do ekstraklasy dyrygentów? - Nie podchodzę do tego w ten sposób - studzi nastroje 41-letni artysta.

"Hugenoci" Giacomo Meyerbeera otworzyli 350., jubileuszowy sezon Opery Paryskiej. Blisko pięciogodzinny spektakl, niemal 250 osób na scenie. Premiera odbyła się 28 września pod batutą Włocha Michele Mariottiego. Ostatnim wystawieniem (24 października) dyrygował Łukasz Borowicz - został w ten sposób pierwszym polskim dyrygentem zaproszonym do poprowadzenia spektaklu w Operze Paryskiej, przy placu Bastylii. I wyszedł z tego obronną ręką.

Drogę do Paryża otworzyła Borowiczowi współpraca z Dianą Damrau. Niemiecka śpiewaczka miała być gwiazdą tego przedstawienia, ale z powodów zdrowotnych zrezygnowała.

W Paryżu Borowicz poznał reżysera Andreasa Kriegenburga, związanego głównie z niemieckimi teatrami dramatycznymi, dyrektora Deutsches Theater w Berlinie. Od 2006 r. Kriegenburg sięga także po opery. Na Festiwalu w Salzburgu w 2017 r. wystawił "Lady Makbet mceńskiego powiatu" Szostakowicza.

Borowicz, choć "wskoczył" tylko na ostatni spektakl, przy paryskiej produkcji pracował od samego początku. Był obecny na wszystkich próbach, które zajęły aż siedem tygodni, ale chodzi o spektakl bardzo wymagający. Z nutami też nie było kolorowo.

- Materiałów non plus ultra nie ma - śmieje się dyrygent, który doskonale zna polskie problemy z przygotowaniem partytur. - Podobno są w jakimś archiwum. Powstała zatem nowa edycja wydawnictwa Ricordi, która służyła tej produkcji.

Ukochany kompozytor Paryża

Muzyka niemieckiego kompozytora Giacoma Meyerbeera (1791-1864; imię to hołd dla kultury ukochanych Włoch) w ostatnich latach wraca do łask.

- To jeden z najpotężniejszych twórców w historii opery - tłumaczy Borowicz. - Po II wojnie światowej pozostał jednak postacią encyklopedyczną. Przedziwne. Wszyscy wiedzieli, że było coś takiego jak grand opéra, ale nikt jej nie słuchał. Muzyka stała się szacownym eksponatem.

Ostatnio jednak to się zmienia. Teatry operowe, szukając "nowego" repertuaru, przypomniały sobie o kompozytorze, bez którego opera w XIX wieku nie byłaby taka sama. - Nagle wszystkim się przypomniało, że Meyerbeer był ukochanym kompozytorem Paryża. Rządził tu w sensie repertuarowym w sposób prawie niepodzielny - przypomina Borowicz.

"Robert Diabeł", "Hugenoci", "Prorok" czy niedokończona "Afrykanka" to arcydzieła gatunku, nieobecne w polskim repertuarze. Borowicz marzy o poprowadzeniu "Roberta Diabła", którym zachwycali się Fryderyk Chopin i Juliusz Słowacki.

"Hugenoci" dla Francuzów jest pomnikiem. Akcja opery związana jest z nocą św. Bartłomieja. W libretcie odnajdziemy historyczne miejsca i postaci. To pięcioaktowy fresk, synteza XIX-wiecznych gatunków narodowych i podręcznikowy przykład francuskiej grand opéra. Premiera odbyła się w 1836 r. Do 1936 r. wystawiono "Hugenotów" w Paryżu aż 1118 razy! A później już ani razu.

Muzyka prowadzi spektakl

Nic dziwnego, że nowej, pierwszej od ponad 80 lat produkcji bardzo wyczekiwano. Niestety, pod względem reżyserskim spektakl rozczarowuje. Kriegenburg pokazuje "Hugenotów" w duchu teatru niemieckiego - w dużych przestrzeniach, w których niewiele się dzieje. Piętą achillesową spektaklu są pozbawione ręki reżysera sceny zbiorowe. A gdy naprawdę próbuje on prowadzić śpiewaków, wywołuje irytację (jak w kluczowej "scenie błogosławienia mieczy" przed rzezią hugenotów).

Spektakl ratują muzyka i znakomite prowadzenie Łukasza Borowicza, który nadał partyturze sprężystość, giętkość i tempo. Zaangażowany od pierwszych taktów, od razu nawiązał doskonały kontakt z orkiestrą i solistami (zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że przed tą orkiestrą stanął po raz pierwszy). Gorąca owacja na zakończenie tylko to potwierdziła.

Spektakl miał perypetie obsadowe, ale ostatecznie udało się zebrać międzynarodowy skład kompetentnych śpiewaków z Amerykanką Lisette Oropesą (znakomita Królowa Małgorzata), Albanką Ermonelą Jaho (Walentyna) oraz Francuzką Karine Deshayes (Urbain) na czele. Panowie nieco odstawali, zwłaszcza Koreańczyk Yosep Kang w kluczowej partii Raoula. Ale już Nicolas Testé jako Marcel (francuski Zagłoba) okazał się znakomitym aktorem. W partiach Méru i drugiego mnicha wystąpił Polak Michał Partyka.

Skrzypek z batutą

Borowicz (rocznik 1977) z wykształcenia jest skrzypkiem. - Jak przystało na adepta gry skrzypcowej, najbardziej fascynowały mnie koncerty filharmoniczne i występy wirtuozów tego instrumentu - wspomina. - W czasach licealnych opera, przyznaję, w ogóle mnie nie interesowała. Była czymś obcym, dziwnym.

Gdy jednak zetknął się z kanałem orkiestrowym i sceną, połknął bakcyla. Dyrygenturę studiował w Warszawie u Bogusława Madeya i Antoniego Wita. Asystował znakomitemu węgierskiemu dyrygentowi Ivánowi Fischerowi w Budapeszcie. Pierwszy spektakl poprowadził w 2005 r. w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie jako asystent Kazimierza Korda. To był "Don Giovanni" Mozarta w reżyserii Mariusza Trelińskiego z Mariuszem Kwietniem w głównej roli. Do tego tytułu wciąż wraca.

Gdy szefował Polskiej Orkiestrze Radiowej (2007-15), regularnie wykonywał mało znane opery. Robi to nadal w ramach Festiwalu Beethovenowskiego w Warszawie. - Dyrygentura współczesna jest sztucznym tworem. Podział na dyrygentów symfonicznych i operowych historycznie nie ma uzasadnienia - tłumaczy Borowicz. - To druga połowa XX wieku wykopała ten podział. Staram się robić i jedno, i drugie.

Zdobyć Paryż - i co dalej?

Borowicz zna Francję bardzo dobrze. Pracował w Nantes, Montpellier, Marsylii, Nancy i Lille. Ze śpiewaczką Dianą Damrau i Orkiestrą z Lille wystąpił w Filharmonii Paryskiej, i to właśnie z Meyerbeerem. Czy spektakl w Operze Paryskiej okaże się zwrotem w jego karierze? - Nie podchodzę do tego w ten sposób - mówi. - Dla mnie dwa miesiące w Paryżu były niesamowite. Co będzie dalej, czas pokaże. Zawsze czekam na kolejne spotkanie z orkiestrą i publicznością.

Piotr Kamiński - krytyk operowy, autor przewodnika "Tysiąc i jedna opera" mieszkający w Paryżu - nie ma wątpliwości, że o pozycji dyrygenta na rynku decydują dzisiaj agenci. - Podejmują oni decyzję o "inwestycji" w artystę, wywąchawszy najpierw, czy robi on wrażenie na publiczności, czy jest "sexy" - uważa Kamiński. - Na czym to polega, tego nikt nie wie i nie ma gwarancji, ile to potrwa, czego dowodzą kariery dramatycznie krótkie.

Kiedyś przepustką do kariery był wygrany konkurs albo kontrakt płytowy. Dzisiaj konkursów się namnożyło, straciły na wartości. Płyty też traktuje się inaczej. Co zatem decyduje o tym, że dyrygent wchodzi do pierwszej ligi?

- Cudowny zbieg okoliczności. Sensacyjny koncert i spektakl pomagają, ale tu bez agenta i tak się nie obejdzie. Jednak konkurencja jest tak wielka, że czasem nawet kilka takich złotych medali nie wystarczy - ocenia Kamiński. - Wielkość i nieśmiertelność buduje się latami. Bernard Haitink - być może największy żyjący dyrygent, który kończy w przyszłym roku 90 lat - od kilkunastu lat szybuje in excelsis, a i tak hałasu wokół niego mniej niż wokół Giergijewa i Currentzisa.

Kalendarz szczelnie wypełniony

- Łukasz ma dyskografię, której bogactwa i wszechstronności wielu mogłoby mu pozazdrościć. Podobnie jak repertuaru i doświadczenia - kontynuuje Kamiński. - O talencie nie ma co mówić. Czeka tylko na swój moment, na iskrę. Nie wiadomo, czy i kiedy to nastąpi. Niektórzy wielcy - Wand czy Celibidache - doczekali się gwiazdorskiego statusu dopiero koło sześćdziesiątki, innych doceniamy, kiedy już dawno ich nie ma.

Z Paryża Borowicz jedzie do Mediolanu. 27 października w Auditorium di Milano poprowadzi Filharmonię Poznańską - z którą współpracuje już 12 lat - w repertuarze polskim: Kurpiński, Chopin, Penderecki, Wieniawski (w listopadzie w tym samym składzie wystąpi w Pradze). Na przełomie października i listopada z BBC National Orchestra of Wales w Cardiff oraz wiolonczelistą Raphaelem Wallfischem nagra dla firmy CPO płytę z koncertami kompozytorów żydowskich.

Na wydanie czekają kolejne albumy: dzieła wszystkie na wiolonczelę i orkiestrę Weinberga, balet "Narcyz i echo" Czeriepnina, muzyka symfoniczna Alfvéna, "Requiem" Brucknera. Wszystkie dla zachodnich wytwórni. A opery? Rok 2019 upłynie pod znakiem Moniuszki. "Halka" w Theater an der Wien w reżyserii Trelińskiego z Piotrem Beczałą, "Halka" (wersja wileńska) w TWON oraz "Paria" w wersji włoskiej na Festiwalu Beethovenowskim.

- Magia teatru to coś, co opanowało mnie od momentu, kiedy po raz pierwszy świadomie wszedłem do opery - wspomina Borowicz. - To we mnie jest. To teatralna choroba, uzależnienie od sceny. Jak już ktoś "wpadnie" do opery, to przepadł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji