Artykuły

Córka obowiązku i syn zemsty

Wrocławskimi teatrami jest podobnie jak ze sklepami w czasach kryzysu. Półki są puste, nie licząc zleżałego towaru, który się opatrzył. Z rzadka następuje dostawa nowego. Dobrze jest - z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej i ocalenia chociaż części towaru przed spekulantami - jeżeli taka dostawa jest zmasowana, to znaczy, gdy sklepowe półki zapełniają się w różnych punktach sprzedaży niemal równocześnie. Jest wtedy szansa, że każdy coś kupi, choć niekoniecznie kupi akurat to, czego najbardziej potrzebuje. Sam niedawno poszedłem do PDT po buty, a nieoczekiwanie wróciłem z... gitarą. Wiedziałem. że na sąsiedzkiej giełdzie bez trudu wymienię gitarę na bardzo przyzwoite buty. Ale nie wymieniłem, ponieważ przywiązałem się do instrumentu. Ćwiczę sobie na nim, nabieram wprawy. Kto wie, do czego jeszcze dojdę dzięki kryzysowi rynkowemu?

Wracając do teatrów - rozumiem skąd się wziął obyczaj długiego przetrzymywania kolejnych przedstawień w magazynach (przoduje w tym duża scena Teatru Polskiego), a gdy się ich uzbiera dostateczna ilość, następuje zmasowane wypuszczanie premier, po kilka na raz, w różnych miejscach, ale prawie w jednym czasie. Samo życie w takim kierunku inspiruje. Nie jestem tylko pewny, czy analogia miedzy sklepami a teatrami jest poprawna. Może kiedyś do tego dojdziemy. Na razie jednak na dostawę towaru czekają tylko pod sklepami. Pod teatrami nie widać ani kolejek, ani spekulantów.

Klienci teatrów przez cale miesiące przyzwyczajają się, że nowego towaru nie dostarczają. Z nawyku przeoczają potem nawet zmasowane premiery. Pominę już własne zgryzoty. Najpierw nie mam o czym pisać, by z kolei nie radzić sobie z nadążaniem. Jak czytelnicy zauważyli (i jeszcze zauważą) recenzuję teraz przedstawienia jak kulomiot - co tydzień jeden strzał. Nawet nie w jedno, ale i w dwa przedstawienia naraz. Właśnie znowu muszę strzelić dubleta, nadrabiając niezawinione zaległości.

"Antygona" należy do lektur szkolnych. Uczeń, zanim pójdzie do teatru, dowie się zapewne od nauczyciela czegoś o dramacie i teatrze starożytnym. Potem skonfrontuje to z przedstawieniem Ewy Bułhak w Teatrze Polskim i od razu pojmie, na czym polega różnica między starożytnością a współczesnością.

Przed wiekami w Grecji przedstawienie było odgrywane pod gołym niebem. Teraz - w zamkniętym pomieszczeniu. W Grecji scena była w jednym miejscu, naprzeciw widowni. W Teatrze Polskim jest dookoła widzów. W Grecji publiczność w amfiteatrze składała się z wolnych obywateli. Teraz jest niejako osaczona, zamknięta w środku akcji, choć nie stanowi jej centrum. W Grecji najważniejsze było słowo, działania aktorskie były minimalne, mieściły się w stereotypie wejść, wyjść i niewielu, choć znaczących gestów. U nas słowo jest mało ważne, toteż dialogi i monologi bohaterów przykrócono. W Grecji widz wsłuchiwał się w dramat, angażował w sprawę, miał intensywne przeżycia, prowadzące go do katharsis, czyli oczyszczenia. Teraz, przynajmniej na "Antygonie" wrocławskiej niczego podobnego nie przeżywa, co najwyżej cieszy się, że przedstawienie było krótkie, łatwe i przyjemne.

Nawet początkujący uczeń wie, że dzisiaj nie bawimy się w żadne rekonstrukcje starożytnego teatru. Jeżeli wystawianą jest "Antygona", to nie po to, by pokazać jak wyglądał dawny teatr, ale żeby za pomocą starego, uniwersalnego dramatu powiedzieć coś ważnego nam współczesnym. "Antygona" - jak wiadomo - przedstawia różne konflikty sumienia. Bohaterka tytułowa staje wobec dylematu: postąpić zgodnie z własnym poczuciem sprawiedliwości i uczciwości sprzeciwiając się królowi, czy podporządkować się jego prawom? Król Kreon staje wobec pytania: jak dalece wszystko można i powinno się podporządkować racji stanu, którą reprezentuje? Jego syn Hajmon przeżywa rozterki: pójść za głosem synowskiego posłuszeństwa czy za głosem serca? Każda z postaci jest uwikłana w dramat wewnętrzny, przeżywa właściwie nierozstrzygalne jednoznacznie dylematy.

W teatrze jednak prawie tego nie zauważyliśmy. W teatrze przedstawienie wyposażono w efektowne ramy (zasługa scenografa Jerzego Grzegorzewskiego i kompozytora Stanisława Radwana), w których jednak nie ma niczego. No, przesadziłem. W ramach tych, zamiast obrazu, jest zaledwie roboczy* szkic. Szkic idei, szkic dramatu, szkic ról aktorskich. Taki szkic to nieledwie bryk. Czy pedagogicznie jest polecać młodzieży szkolnej bryki?

Oto mój dylemat, wyniesiony z przedstawienia "Antygony"..

***

O uproszczeniach, nawet znacznych, można mówić również w przypadku "Irydiona", zrealizowanego ostatnio na scenie wrocławskiego Teatru Współczesnego przez młodego reżysera Krzysztofa Babickiego. Wynikają one jednak z jasnej koncepcji, która - jako pewna całość - się broni.

Choć "Irydion" przenosi nas w czasy dekadencji Cesarstwa Rzymskiego, w epokę "końca świata", kiedy "bogowie i ludzie oszaleli", to w rzeczywistości Krasiński stawia nas wobec bardzo naszego, tradycyjnego dylematu, wobec dylematu, który nasza historia podrzuca różnym pokoleniom jak wytrwała kukułka swe jaja ptakom.

Zemsta czy przebaczenie? - oto dylemat Irydiona, żyjącego i działającego na styku dwu wielkich tradycji: wzniosłej helleńskiej i pokornej chrześcijańskiej. Irydion jest synem zemsty. Tej idei gotów jest poświęcić wszystko, nawet duszę zaprzedać. Swej walki nie doprowadza jednak do zwycięskiego finału. Przegrywa, bo nie wsparli go chrześcijanie, na których liczył, sam nawet do chrześcijan przystał sądząc, że będzie się mógł posłużyć tą ideologią jako orężem w politycznych rozgrywkach doczesności. Była to kalkulacja pogańska, wbrew temu, co stanowiło istotę religii, szerzącej się w imperium nie drogą podboju, ale ofiar męczeńskich.

Ten rdzeń ideowy sztuki jest w przedstawieniu wydobyty jasno, ciekawie, dając do myślenia współczesnemu widzowi. Babicki znalazł prosty a funkcjonalny pomysł- na inscenizację. Z wyobraźnią rozwiązał najciekawsze w spektaklu sceny zbiorowe. Znalazł Interesującego młodego wykonawcę roli tytułowej w Jacku Mikołajczaku.

Nie jestem natomiast przekonany do szczegółów, zwłaszcza do sposobu przedstawienia - zbyt karykaturalnego - ginącego świata Rzymian.

Spektakl jest nierówny. W dniu, w którym byłem w teatrze, na widowni przeważała młodzież szkolna. W czasie przerwy, gromadka uczniów dyskretnie urwała się na Wagary. Pozostali wracali na widownię z ociąganiem, by w drugiej części śledzić przedstawienie z narastającym skupieniem. Moje reakcje były podobne.

W sumie Babicki obronił swą koncepcję. Przedstawienie jest poprawne, w końcówce frapujące. Mogło, czuje się w niektórych scenach, mogło być czymś więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji