Artykuły

"Bębenek" bije na trwogę

"Blaszany bębenek" wg Güntera Grassa w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Agata Kucińska jest wielka! Za rolę Oskara w "Blaszanym bębenku" w Teatrze Muzycznym Capitol należą się jej wszystkie teatralne nagrody świata

Kiedy po sobotniej premierze artyści wychodzili do oklasków, to jej pojawienie się na scenie poderwało publiczność z foteli, co jest paradoksem - dla Kucińskiej, aktorki i reżyserki, na co dzień związanej z teatrem lalkowym, rola w "Blaszanym bębenku" jest musicalowym debiutem. Oskara zagrała, sięgając po konwencję tintamareski, łączącą lalkowy korpus z głową i dłońmi aktora. Zaproponowała ją reżyserowi, Wojciechowi Kościelniakowi, kiedy ten szukał rozwiązania, pozwalającego oddać różnicę między mikrym wzrostem Oskara, który do 21. roku życia mierzy 96 cm. I - na zmianę z Katarzyną Pietruską, kolejną aktorką po szkole lalkarskiej - wcieliła się w głównego bohatera powieści Guntera Grassa.

To, co na scenie robi Kucińska, zapiera dech w piersiach. Przez trzy i pół godziny animuje technicznie i fizycznie wymagającą tintamareskę. Jednocześnie tę formę, niosącą ze sobą rodzaj nawiasu, przełamuje wyzierającym spod groteski dramatyzmem. Jej Oskar bywa zabawny i groźny zarazem, jest przekorny i niezależny, a pycha bierze w nim górę, kiedy prowadzi spory z Jezusem.

Dziwak, odludek, samotnik i egoista budzi na przemian współczucie i niechęć.

I łapie za gardła widownię - jego monologi po śmierci matki (Agnieszka Oryńska-Lesicka) i Markusa (Mikołaj Woubcishet) należą do najlepszych momentów spektaklu.

To, że Kucińska do tego wszystkiego świetnie śpiewa i znakomicie się rusza, co widać w scenach Gangu Wyciskaczy, kiedy odrzuca lalkową formę, pozostawiając jedynie umowny garniturek Oskara naszkicowany na koszulce, jest tylko wisienką na tym torcie aktorskiego talentu, który zaserwowano publiczności "Bębenka". Pozostawiając apetyt na więcej - Pietruska, którą oglądaliśmy tego wieczora w roli karlicy i somnambuliczki Roswity, poza lalkarskim talentem pokazała znakomite umiejętności wokalne, prowokując u części widzów chęć powrotu do teatru i spotkania z Oskarem w drugiej wersji.

Jednocześnie rola Kucińskiej, choć jest największą z zalet spektaklu Kościelniaka, to z pewnością niejedyną - "Blaszany bębenek" to jedna z najlepszych realizacji w jego karierze. Stylistyczną spójnością, swobodą w balansowaniu między powagą tematu a lekką konwencją teatru, do którego z nim trafia, i gatunku, po jaki sięga, bije na głowę nawet frekwencyjny hit Capitolu, czyli "Mistrza i Małgorzatę".

Tu nie ma słabych punktów - owszem, można się spierać, czy przedstawienie nie zyskałoby pod względem dramaturgii, gdyby je odrobinę skrócić, ale doskonale rozumiem opory realizatorów.

Każde cięcie musiałoby bowiem oznaczać wyrzucenie z tej opowieści jednej ze świetnie napisanych, zaaranżowanych, zainscenizowanych i choreograficznie opracowanych piosenek.

Kościelniak osadza akcję "Bębenka" w sklepie z zabawkami, prowadzonym przez Żyda Sigismunda Markusa, w którym bohater wspomina losy swojej rodziny, na których bieg od samego początku zasadniczy wpływ miała historia. Oskar, który postanawia nie rosnąć, który szaleńczo uderza w bębenek i siłą głosu tłucze wystawowe szyby, jest jej dzieckiem w równym stopniu, co synem Kaszubki i Polaka lub Niemca (tożsamość ojca stoi tu pod znakiem zapytania). Historia i polityka ustalają hierarchie w przedwojennym Gdańsku, wprowadzają podziały w domach jego mieszkańców, wyznaczają granice między światem panujących i poddanych.

Oskar dorasta na tym polu bitwy i z początku z niego rejteruje, uciekając w przerywane rozdzierającym krzykiem milczenie, żeby poddać się instynktowi przetrwania. Sklep z zabawkami, który długo wydaje mu się jedynym bezpiecznym schronieniem (wybiera się do niego raz w miesiącu z matką po nowy blaszany bębenek) zostaje mu również przez tę historię odebrany. Z jego perspektywy, tragizm wielkiej wojny zawiera się w zdaniu wypowiadanym przez Agatę Kucińską - o Markusie, który umierając, zabrał ze sobą wszystkie zabawki świata.

Wyprawa do owego wyczarowanego plastycznie przez Annę Chadaj, autorkę scenografii i kostiumów, świata zabawek, okazała się świetnym posunięciem - ożywione zabawki mają w sobie coś kuszącego, budzącego nostalgię i upiornego zarazem, sprawiają, że na sceniczny świat automatycznie nakłada się filtr spojrzenia Oskara, tego koślawego, budzącego sprzeczne emocje antybohatera. Do tego dochodzi konwencja wodewilu, owej mieszanki form i gatunków, której kalejdoskop oglądamy na scenie - są tu sceny żywcem wyjęte z teatru dramatycznego, z musicalu, operetki, opery, commedii dell'arte. Są inspiracje wielkimi musicalami - "Kabaretem" czy "West side story". Są w kompozycjach Mariusza Obijalskiego muzyczne ślady przedwojennych big-bandów i zabawy klasyką w stylu Tiger Lilllies czy Gogol Bordello, przy czym spektakl kończy się wspaniałą, nawiązującą do kaszubskiego folkloru pieśnią. A wszystko to mistrzowsko choreograficznie zaaranżowane przez Ewelinę Adamską-Porczyk - w "Bębenku" wyraźniej niż we wcześniejszych jej realizacjach sceniczny ruch tworzy odrębną, wyrazistą i bardzo czytelną warstwę. Przykłady można mnożyć - najbardziej poruszającym z nich jest niema, istniejąca wyłącznie poprzez ruch postać Czarnej Kucharki (Barbara Olech), oddająca mroczne fatum, które zawisło nad rodzinami Brońskich i Matzerathów.

Ale wartych zapamiętania kreacji jest w tym spektaklu więcej - Maciej Maciejewski jako Matzerath znakomicie buduje kontrast między groteskowym przerysowaniem w części pierwszej a tragizmem w drugiej; Agnieszka Oryńska-Lesicka świetnie wygrywa smutek pod pozorami niespożytej, radosnej energii w postaci matki Oskara; intryguje Kamil Krupicz jako Jan; krótki show na pograniczu kabaretu zapewnia występ Justyny Szafran w roli babci; element niepokoju wnosi Katarzyna Janiszewska jako Lucie i Szatan; poruszają Mikołaj Woubishet jako Markus czy Tomasz Leszczyński jako Bebra.

A ponieważ jest to wyjątkowy spektakl Teatru Muzycznego Capitol nie tylko jeśli chodzi o wielkość obsady (czterdziestu aktorów na scenie plus grająca na żywo orkiestra), ale też liczbę artystów występujących gościnnie, warto wymienić Igę Rudnicką jako Marię, Justynę Woźniak jako nauczycielkę, Paulinę Kowalską jako Jezusa oraz Paulinę Jeżewską i Karolinę Szeptycką jako siostry Agnetę i Scholastykę. I właściwie można by tę listę ciągnąć długo, bo nie ma w tym spektaklu słabych ról, gorszych momentów.

Kościelniak precyzyjnie dobiera proporcje wodewilowej mieszanki. Pozwala nam dobrze się poczuć, rozsiąść w fotelach, chłonąć nastrój tanecznej imprezy w gdańskiej kawiarni, żeby za moment wytrącić nas z poczucia bezpieczeństwa upiorami nazizmu. Bo choć są w "Blaszanym bębenku" momenty nieodparcie zabawne, to całość pozostawia nas z poczuciem niepokoju. I z pytaniami: czy te demony, które sprawiły, że 80 lat temu świat zaczął przypominać swoje własne wykoślawione w krzywym zwierciadle odbicie, przypadkiem znów się nie budzą i czy karuzela, w której, jak w finałowej piosence musimy ów świat zniszczyć, żeby go sobie podporządkować, ponownie nie została wprawiona w ruch.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji