Artykuły

Piotr Szwedes: Chłopak z Warmii

Założyłem Kompanię Teatralną, bo czułem potrzebę grania sztuk i produkowania ich. W Warszawie i Polsce istnieją prywatne teatry, ja takowego nie mam, bo nie posiadam budynku, administracji... Ale mam najlepszych aktorów...

Rozmowa z PIOTREM SZWEDESEM, producentem, aktorem filmowym, telewizyjnym i teatralnym

Jest absolwentem Wydziału Aktorskiego PWSFTViT w Łodzi (dyplom w 1992 roku) i od razu otrzymał wyróżnienie jury i nagrodę na X Ogólnopolskim Przeglądzie Spektakli Dyplomowych Szkół Teatralnych w Łodzi za rolę pana Martina w "Łysej śpiewaczce". Znany ze scen takich teatrów jak: Studyjny '83 w Łodzi, Studio, Ochoty, Na Woli, Scena Prezentacje, Nowy, Komedia, Bajka, Kamienica w Warszawie. Od 2009 roku był etatowym aktorem warszawskiego Teatru Syrena. Po udziale w niemieckim miniserialu fantasy "Stella Stellaris" i polskim spektaklu telewizyjnym "Dama kameliowa" zagrał w filmie "Cwał" i główną rolę u boku Krystyny Jandy w filmie "Niepisane prawa", we francusko-polskim dramacie telewizyjnym "Doktor Semmelweis" studenta profesora Kleina. Wielką popularność zawdzięcza roli maturzysty Roberta "Prymusa" Radackiego w filmie sensacyjnym "Młode wilki" oraz roli Tomka Gabriela w serialu "Złotopolscy". Wystąpił w pierwszej edycji programu "Jak oni śpiewają" i jedenastej edycji "Tańca z gwiazdami". Ostatnio grał dyrektora Boczkow-skiego w serialu "Bodo", Jerzego Kęcika w "Ojcu Mateuszu" i Boży-dara Kapuleckiego w "Pod wspólnym niebem". Teraz jest założycielem własnej Kompanii Teatralnej, w której nie tylko gra, ale produkuje spektakle, w tym własny stand-up "Godzina z życia mężczyzny".

Podobno najpierw chciał pan być policjantem?

- To prawda, myślałem o tym w swoich bardzo wczesnych planach, w szkole podstawowej. Urodziłem się w Lidzbarku Warmińskim i najbliżej miałem do szkoły oficerskiej w Szczytnie. Od zawsze towarzyszyły mi książki, w tamtym okresie kryminały (A. Christie, A. Conan Doyle, a nawet seria PRL-owska "Ewa wzywa 07"), stąd takie zainteresowania. W liceum chciałem być prawnikiem i po maturze zdawałem na prawo. Wróciłem na tarczy z Torunia na własne życzenie, pojawiło się na chwilę Studium Nauczycielskie. Na 500 dziewcząt było 12 chłopców. Raj: -). Trafiłem na osobę, która przygotowywała m.in. Wojtka Malajkata do PWSFTViT w Łodzi i prowadziła zajęcia teatralne w Domu Kultury w Mrągowie. Tam połknąłem bakcyla teatru i pojechałem do Łodzi, gdzie

niespodziewanie zdałem egzaminy do Filmówki.

Gdyby pan nie zdał, to nie moglibyśmy oglądać pana w kultowym filmie "Młode wilki" jako Roberta "Prymusa" Radackiego.

- Była to moja pierwsza główna rola. Dzięki niej otrzymałem propozycje grania m.in. w filmach Krzysztofa Zanussiego "Cwał" i główną rolę u boku Krystyny Jandy w "Niepisanych prawach".

Ile w zawodzie zależy od szczęścia?

- Wiele. Natomiast ten łut jest tylko pierwszym etapem. Dalej wkracza siła boska - talent. Więc nie jest łatwo. Szczęście cię wprowadza za rękę na scenę i schodzi, od teraz radzisz sobie sam. Ja to rozumiem i uwielbiam ten moment, kiedy wszystko zależy już tylko ode mnie.

Pisano, że nie będzie pana w obsadzie wznowionych "Młodych wilków"?

- Pisali, pisali... Sam to sprowokowałem, żeby pisali. Słaba sytuacja i przykra. Reżyser Jarosław Żamojda po napisaniu (przy dużym udziale "Prymusa" i "Cichego") scenariusza zmienił front i koncepcję filmu. Gdy zrezygnował z usług Jarka Jakimowicza, ja nie wyobrażałem sobie "Wilków" bez "Wilków", więc zrezygnowałem. Później odeszła reszta - Zbyszek Suszyński i wreszcie Paweł Deląg. Z filmu pana Żamojdy nic nie wyszło, my pracujemy nad scenariuszem i robimy "Wilki" z "Wilkami".

O czym będą opowiadały nowe "Wilki"?

- O nowym życiu, ale i o dużym ryzyku. Teraz chcielibyśmy pokazać Polskę, która już się nasyciła Zachodem i konsumpcją, ale równocześnie tęskni za czymś wyższym. Narodziło się pokolenie naszych dzieci, które nie ma autorytetów. Nie znajduje w domu, bo od kogo, skoro rodzice robią karierę. Rodzi się więc pytanie: kto ma łatwiej? My z garbem politycznym, ale i beztroską głową, czy oni z możliwościami realizacji i budowania strefy komfortu, ale bez autorytetów.

Zapewne nie obędzie się bez porównań. Nie obawia się pan?

- Ależ jest to nasza prowokacja, chcemy być porównywani. Niech boli, niech gniecie, to znaczy, że żyjemy i chcemy jeszcze coś zrobić.

"Prymus", "Cichy" i "Skorpion" sami nakręcą ten film. To prawda?

- Tak będzie. Razem z Jarkiem Jakimowiczem bierzemy udział w fazie przedprodukcyjnej, czyli mamy duży wpływ na scenariusz, decydujemy prawie o wszystkim. Wiemy już jednak od kilku lat, że mamy wsparcie w całej Polsce, są ludzie, którzy czekają z pieniędzmi i pomysłami, oni po prostu chcą wziąć udział w czymś, co od lat dla nich ma wartość kultową. Co ciekawe, mamy wsparcie również wśród młodych. Może odrobili lekcje i obejrzeli film sprzed 20 lat i zobaczyli coś, co im podchodzi.

Jeżeli chodzi o kultową rolę, to ciekawy jestem, czy udało się panu wyjść poza postać z "Młodych wilków" i zostać aktorem wszechstronnym?

- Mam nadzieję, że w świadomości widzów udało mi się pójść dalej jako aktorowi, czego zresztą dostaję dowody. Pomógł mi w tym teatr, z którym od ponad dwudziestu lat nie zerwałem kontaktu. Teraz sam produkuję sztuki, sam decyduję, w czym i co gram, to moja dojrzałość zawodowa jest większa i świadomość tego, co robię na scenie również. Najważniejsza jest odpowiedź na pytanie - po co wchodzę na scenę. Po zagraniu postaci "Prymusa" odbiłem się od tej roli i potrafiłem odnaleźć się w wielu innych. Starałem się grać różne role, żeby to nie był ciągle ten sam Piotr Szwedes. Ostatnie nagrody i recenzje świadczą, że tak jest, z czego się cieszę.

W jakim stopniu rola "Prymusa" zaważyła na pana aktorskim życiu?

- Dała mi dużą popularność aż do następnej, a była nią rola Tomka Gabriela w serialu "Złotopolscy". Ktoś mnie w niej dojrzał, pojawił się Zanussi, chociaż to zupełnie inna poetyka. Pamiętam spotkanie po zagranej przeze mnie scenie, pan Krzysztof powiedział, pan, panie Piotrze, po czterdziestce grać będzie wszystko. Świetnie, pomyślałem, byłem dopiero po trzydziestce, ale faktycznie, trwa to "po czterdziestce" już jakiś czas i idzie coraz lepiej, zwłaszcza w teatrze... nie to, żebym naciskał, ale wszystkim z telewizji i filmu tylko przypominam: -)...

Co dała panu rola Tomasza Gabriela w zawodzie?

- Spowodowała, że przez wiele lat w niczym nie grałem, na szczęście miałem kontakt z teatrem, który jest dla mnie podstawą.

Ale dzięki Tomkowi uwolnił się pan od postaci Roberta Radackiego?

- Tak, tym bardziej że Tomek był zupełnie inny niż Robert. Ponadto byłem Tomkiem przez kilkanaście lat, na szczęście kolejne role teatralne pozwoliły mi odbijać się od jego postaci. Tomek Gabriel poszedł dalej od "Prymusa".

Jak bardzo był pan utożsamiany z tą postacią serialową?

- Na szczęście nie tak bardzo, żeby mi to przeszkadzało w dalszej pracy. Wielka popularność niesie za sobą wiele przywilejów, ale trzeba rozumieć, że ten kredyt zaufania dla znanego aktora to tylko pochodna, a nie cel. Nie każdy to wie.

Minęły lata i niedawno grał pan kolejną rolę serialową w "Pod wspólnym niebem". W roli Bożydara Kapuleckiego udowodnił pan, że świetnie czuje się w rolach komediowych, nawet pastiszowych, bo rysował Bożydara bardzo ostrą kreską. Dlaczego serial nie miał drugiej transzy?

- No właśnie, ja też się zastanawiam dlaczego? Stoi scenografia, wszystko podobno czeka, aż wyjaśnią się sprawy formalne, merytoryczne, również przy częściowej zmianie obsady. Moja postać była świadomie przerysowana, bo wymagała tego rola i konwencja, którą zaproponował reżyser. Najbardziej szalone pomysły w kontekście zyskiwały myśl.

Narzucił pan sobie bardzo duże tempo pracy, czy to z uwagi na rodzinę i troje dzieci?

- Głowa rodziny, tak? Tak. To jest mój obowiązek jako faceta, ale i przede wszystkim przyjemność. Lepiej dawać, niż brać. Ale do tego trzeba dorosnąć.

Kiedy zapragnął pan założyć rodzinę?

- Nie wiem, to przyszła żona wiedziała, że już. I miała rację.

Czy któreś z dzieci zamierza pójść w pana ślady?

- Nie zmuszam ich do niczego i wydaje mi się, że najlepiej byłoby, gdyby same się określiły, bo zauważyłem, że zachęcanie i mówienie, że aktorstwo to ciężki zawód odnosi wręcz odwrotny skutek. Najlepiej jest, żeby dziecko miało swoje pasje i nie powinno się niczego mu narzucać. Ważne jest, żeby w pewnym momencie odnalazło coś, co je cieszy i tak było w moim przypadku. Mnie w życiu poprowadziły pasje, bo chyba największym szczęściem w życiu jest to, że robimy w zawodzie to, co kochamy. Niestety, pół świata robi odwrotnie.

Do jakiego stopnia rodzina żyje tym, co pan robi?

- Jak każdy aktor staram się tego nie przynosić do domu. Chociaż czas przedpremierowy jest trudny nie tylko w teatrze.

Już wiemy, że nie tylko pan gra, ale również produkuje spektakle teatralne. Co należy do pana jako producenta?

- Właściwie to wszystko. Założyłem Kompanię Teatralną, w której sprawy merytoryczne, organizacyjne ogarniam ja, a mój wspólnik Olaf Gruszka pozostałe. Do mnie należy kwestia znalezienia kontrahentów, sztuki, reżysera, obsady, scenografa, projekty plakatów, folderów. Jestem także dystrybutorem tych spektakli. 150 spektakli "Pół na pół" i 100 spektakli mojej najnowszej sztuki "Kłamstwo" to chyba niezły wynik. Mam pomysły na następne i role, i aktorów, których lubię i cenię.

Ważne jest, żeby byli zawodowcami. Najważniejsze, żeby aktorzy czuli scenę, wiedzieli, jak pachną deski i kulisy.

Ile spektakli pan wyprodukował?

- Pierwszy był "Pół na pół", w którym gram z Piotrem Polkiem, a drugi to "Kłamstwo", jednocześnie gram stand-up "Godzina z życia mężczyzny", w którym wspomogłem twórczo Artura Andrusa.

Zauważyłem, że realizuje pan tylko komedie...

- Ale stawiam przed wybranymi komediami warunek, że muszą być inteligentne, muszą o czymś mówić. Nasi widzowie po ich obejrzeniu mówią, że to, co zobaczyli, nie jest do końca komedią, że pod spodem są różne sytuacje, konflikty, historie, które obnażają ludzi i ich zachowania. Staramy się wywołać taki stan u widza, który powoduje, że się zatrzyma, przeanalizuje coś, a może zmieni swoje zachowanie. Może przyjdzie czas na coś poważniejszego. Np. na sztukę Pintera. Szukam dla siebie monodramu, który byłby poważnym przedsięwzięciem.

Czy gra pan jeszcze w Tetrze Syrena w Warszawie?

- Gram, nie będąc już na etacie w sztukach: "Plotka" i kryminalnej "Pajęczej sieci" oraz w świetnej sztuce Kuby Przebindowskiego "Hiszpańska mucha", która zaczęła start w Teatrze Kamienica, teraz jest oklaskiwana w całym kraju.

Czyli to teatr jest dla pana bazą?

- Teatr jest podstawą dla aktora. Aktor w teatrze nie zasypia, rozwija się. Film i telewizja, tak, ale to całkowicie inna praca i doznania. Aktor musi czuć widza, mieć go na żywo, a nie tylko zimne oko kamery.

Jak pan sobie radził z pracą w teatrze, gdy grał pan w serialu "Pod wspólnym niebem"?

- Było ciężko. Na planie serialowym gościłem od rana do nocy, ale to sprawa organizacji pracy. Nauczyłem się tego, żeby rano być na planie filmowym, pojechać np. do Kalisza i tam zagrać, wrócić na wieczorne zdjęcia i zagrać spektakl w warszawskim teatrze.

W zawodzie pracuje pan ponad 20 lat. Jak zmienił się świat aktorski z tej perspektywy czasu?

- Jedno jest pewne, ludzie wrócili do teatru. Sale są pełne. Jako aktor i producent chcę im za to podziękować.

Do jakiego stopnia ten zawód jest zanieczyszczony trendem celebryckim?

- Celebryci tworzą swój świat, ja bardziej cenię swój. Mamy inne cele, oby się tylko nawzajem tak często nie przenikały... Bankiet i impreza rządzą się swoimi prawami. Pamiętajmy jednak, że jesteśmy cenieni za to, co robimy, a nie za to, jak wyglądamy na ściance.

Jak często odwiedza pan rodzinny Lidzbark Warmiński?

- Coraz rzadziej. Miło jest jednak być honorowym obywatelem Lidzbarka Warmińskiego, gdzie jakieś 30 lat temu przesiadywałem na ławce z gitarą i częstowałem innych obywateli swoim talentem. Z tego sentymentu chyba pomysł "Gwiazdozbioru Piotra Szwedesa", znani aktorzy, piosenkarze, zespoły w amfiteatrze koło zamku. Zbieraliśmy pieniądze na szpital i dzięki pomocy innych przetrwał. Zorganizowałem sześć koncertów rok po roku, za które szpital kupił echo serca, telewizory na wszystkie oddziały, zrealizował remonty... Fajny czas...

Dzisiaj czuje się pan trochę chłopakiem z Warmii?

- Nigdy nie przestałem nim być, zawsze podkreślam ten fakt. Lasy i jeziora, zabytki zawsze wpływały na mnie bardzo dobrze. Dlatego wrócę tu na pewno z "Wilkami".

Założył pan Kompanię Teatralną w Warszawie. Ile podobnych jest w kraju?

- Nie wiem, założyłem, bo czułem potrzebę grania sztuk i produkowania ich. W Warszawie i Polsce istnieją prywatne teatry, ja takowego nie mam, bo nie posiadam budynku, administracji... Ale mam najlepszych aktorów...

Do jakiego stopnia jest pan aktorem, a do jakiego biznesmenem?

- Jestem po prostu aktorem, który czasami organizuje sobie miejsce pracy. Czasy sprzyjają, więc ja sprzyjam im.

Jak się pan czuje w tej nowej roli?

- To nie jest moja rola, odkryłem po prostu w sobie nowe umiejętności. Od lat prowadzę największe eventy i konferencje biznesowe w Polsce. Świat rozwoju osobistego i motywacji poznałem od największych. Spotkania i rozmowy z takimi tuzami jak Robins, Tracy, Harrington, Kiyosaki, Vujicic, Kasparow zostają na całe życie. Dostałem pewne narzędzia do ręki i chyba wiem, jak ich używać. Ufam ludziom, ale cieszę się, że ci najwięksi ufają także mnie.

Powiedział pan, że wiele razy spacerował po linie i zawsze wychodziło mu to na dobre. Nigdy nie dopadał pana strach?

- Różne liny nam się trafiają. Ważne, żeby je w życiu w ogóle mieć. Niektórzy całe życie rozciągają tę jedną, jedyną i za chwilę wchodzą, tylko "pozamykają tematy"... inni porozwieszali wiele i czekają. Marzenia same się nie spełniają, musimy im trochę pomóc. Stąd te liny w naszym życiu. Ja przeszedłem przez kilka, jedna jest największym wyzwaniem i jeszcze na niej stoję. Nie życzę jej nikomu, nawet za cenę przejścia, poklepywania i może złudnej satysfakcji, że może się udało.

Co jest największym wyzwaniem w pana życiu?

- Rodzina. Wtedy po linach można i biegać. Polecam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji